piątek, 10 stycznia 2025

Od Yrsy - Coś się kończy, coś się zaczyna cz. 2


 Zima przyszła jak nieproszony gość, bez ostrzeżenia, bez zaproszenia. Przyniosła ze sobą lodowaty wiatr, który wślizgiwał się między drzewa jak duch. Powietrze było ostre jak klinga miecza, a biały puch, który przykrył ziemię, zmienił las w krainę nieruchomej doskonałości. W tym świecie nie było miejsca na kompromisy – zima stawiała swoje warunki, a każdy, kto chciał przeżyć, musiał się im podporządkować.

Yrsa przemierzała tę krainę, której biel zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Jej srebrzysto-beżowe futro migotało delikatnie w świetle bladego słońca, a oczy, zimne jak zamarznięte jeziora, wychwytywały każdy szczegół. Śnieg skrzypiał cicho pod jej łapami, a dźwięk ten wydawał się jedynym, jaki mógł zakłócić wszechogarniającą ciszę.

Przystanęła na chwilę, unosząc łeb i wdychając lodowate powietrze. Było w nim coś znajomego, coś, co przypominało jej o swoim domu, dalekiej północy – miejscu, gdzie zima nigdy nie opuszczała swojego tronu, a każdy dzień był walką o przetrwanie.

„Ta zima jest niczym w porównaniu z tamtą” — pomyślała, a wspomnienia zaczęły wkradać się do jej myśli. Była inna niż te, które pamiętała z dzieciństwa na dalekiej północy. Tam, gdzie wiatr huczał wśród nagich skał, a śnieżne zamiecie ukrywały świat pod grubą warstwą bieli, zima była surowa, niemal brutalna. Pamiętała noce spędzone w ciasnych legowiskach, gdy słyszała wycie wichru, który zdawał się rozrywać niebo na strzępy. Każdy dzień był walką o przetrwanie, a jednocześnie hymn do życia, które pulsowało pod lodem i śniegiem.

Tutaj, w sercu lasu Watahy Srebrnego Chabra, zima zdawała się mieć inny wymiar – była delikatniejsza, niemal melancholijna. Nie miała tej bezwzględnej siły północnych mrozów, ale niosła ze sobą tę samą ciszę, ten sam spokój, który przypominał o kruchości wszystkiego, co żyje.

Zatrzymała się przy starym dębie, którego kora była oblodzona i popękana. Jego nagie gałęzie wznosiły się ku niebu niczym ręce proszące o litość. Dotknęła kory nosem, czując chłód przenikający do szpiku kości. Zamknęła oczy, a obrazy przeszłości zaczęły przesuwać się przed jej wewnętrznym wzrokiem.

Widziała siebie jako szczenięcie, biegnącą po skutej lodem tundrze. W nozdrzach czuła zapach śniegu i soli, a w uszach dźwięk morskich fal rozbijających się o zamarznięte brzegi. Pamiętała, jak jej matka uczyła ją tropić zwierzynę, jak ojciec opowiadał historie o duchach zamieszkujących lodowe pustkowia. Te wspomnienia były jak iskry ciepła w sercu mroźnej nocy.

„Zima... Jest jak śmierć” — pomyślała, a jej myśli zaczęły układać się w kształty, które przyniósł wiatr. Każdy płatek śniegu wydawał się szeptać o końcu, o ciszy, o tym, co przychodzi po wszystkim. Zima była mistrzynią iluzji – pokrywała wszystko bielą, wygładzała krawędzie, zacierała ślady. 

Ale pod tą piękną maską kryło się coś więcej.

„Śmierć też jest taka” — kontynuowała swoje rozmyślania, stawiając powoli kroki ku centrum polany. „Cicha, wszechogarniająca, nieubłagana. Zabiera wszystko, co zna światło, i okrywa to cieniem.”

Jej zimne, kryształowe oczy spoczęły na samotnym drzewie pośrodku polany. Było martwe, jego czarne, skręcone gałęzie sterczały jak dłonie wyciągnięte ku niebu w niemym błaganiu. Wyglądało jak pomnik czegoś dawno minionego, świadectwo walki i kapitulacji wobec tego, co nieuniknione.

„A jednak śmierć, tak jak zima, nie jest końcem” — przemknęło jej przez myśl. Czy to nie pod warstwą lodu i śniegu tliło się życie, które miało wrócić wraz z pierwszym ciepłym powiewem? Czy śmierć nie była jedynie przemianą, długim snem, z którego wszystko budzi się na nowo?

Usiadła na śniegu, podnosząc wzrok ku szarym, ciężkim chmurom. Jej oddech unosił się w powietrzu jak duch, chwilowy i ulotny. W tej ciszy, w tej mroźnej pustce, zaczęła dostrzegać piękno przemijania.

„Może zima jest konieczna, tak jak śmierć jest konieczna” — pomyślała. „Może to właśnie w zimie świat uczy się pokory, a w śmierci odnajduje sens życia.”

Każdy płatek śniegu, który opadał na jej futro, był niczym ostatnie tchnienie. Każdy podmuch wiatru przynosił wspomnienia czegoś, co przeminęło, a jednak wciąż trwało – w pamięci, w opowieściach szeptanych przez las, w drobnych gestach natury.

Siedząc na tej polanie, Yrsa poczuła, że jest częścią tego wszystkiego – zimy, życia, śmierci. Była waderą wędrującą po świecie pełnym zmian, ale te zmiany były jej domem. Świadomość, że wszystko przemija, przyniosła jej spokój. W tym przemijaniu kryła się obietnica, że coś nowego nadejdzie – tak jak po zimie przychodzi wiosna.

Wstała powoli, otrzepując futro ze śniegu, i ruszyła dalej. Jej ślady znikały za nią, zasypywane przez delikatne płatki, które wciąż opadały z nieba. Zniknęła w gęstwinie drzew, a polana znów została samotna, pogrążona w ciszy.

Ale gdzieś daleko wiatr poruszał gałęzie drzew, szeptał o odrodzeniu, o cyklach, o nieustającym tańcu życia i śmierci. W tym wszystkim była Yrsa – wilczyca, pustelnica, wędrowczyni – świadek zimy i wszystkiego, co ona przynosi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz