niedziela, 12 stycznia 2025

Od Oxide CD. Aidena - "Początek" - FINAŁ

Oxide jeszcze przez krótki moment wpatrywała się w oczy Alfy, przekazując poprzez swoje spojrzenie całą odrazę do jego osoby, ten natomiast patrzył na nią z wielkim niedowierzaniem, być może nawet i strachem. Chwilę później uśmiechnęła się zalotnie i rzuciła się do ucieczki. Wadera poczuła, jakby czas stanął w miejscu - w tym momencie jej ciało ogarnęła niesamowita ekscytacja, pomieszana z ulgą, teraz już była bardziej niż pewna każdego następnego kroku. 

— Ty podstępna kur..! — usłyszała jeszcze za sobą ryk starszego basiora, który w pewnym momencie zamilkł, bowiem wybuch rozpoczął się od krótkiego, lecz ogłuszającego trzasku, jakby góra na chwilę zadrżała w swoim kamiennym wnętrzu. 

Iskry, które zaiskrzyły się na krzemieniu, rozbłysły niczym maleńkie gwiazdy, by po sekundzie eksplodować w potężnej fali ognia i wszelkich odłamków. Światło rozlało się nagle po kopalni, gwałtowne i oślepiające, zalewając korytarze ciepłem tak intensywnym, że niemal można było je poczuć na skórze. Drewniane belki podtrzymujące stropy zapłonęły jak pochodnie, rozsyłając wokół płonące elementy. Głęboki huk eksplozji odbijał się od ścian, wracając echem, które zdawało się nie mieć końca. Fala uderzeniowa na moment unieruchomiła Oxide, w jej uszach zagościł nagle głuchy pisk, a ona odniosła wrażenie, jakby nagle znalazła się pod wodą. Ciężko dysząc, rzuciła szybkie spojrzenie w miejsce, w którym jeszcze niedawno stał Aiden, Młody oraz Lucjan, wśród pyłu dostrzegła jedno leżące ciało. Była wręcz przekonana, że nie był to żaden z jej sprzymierzeńców, dlatego potrząsnęła głową i z trudem łapiąc równowagę, poderwała się z powrotem na równe nogi. 

Grunt pod łapami zatrząsł się z taką siłą, że nie sposób było ją utrzymać. Ze sklepienia zaczęły spadać kawałki skał, które w ułamkach sekund zamieniały się w śmiertelne pociski. Powietrze wypełnił duszący zapach spalenizny, siarki i kurzu. Wszystko wokół zdawało się rozpuszczać w chaosie – ściany, sprzęty, skrzynie z dynamitem – rozrywane na strzępy przez kolejne fale wybuchów. Kopalnia wyła, jęczała, jakby była żywą istotą w agonii.

I nagle, po tym spektaklu ognia i dźwięku, zapadła cisza – złowroga, pełna pyłu i ciemności, przerywana jedynie odgłosem osuwającego się gruzu. Wydawało się, że kopalnia, mimo całego chaosu, zapamięta ten wybuch jako ostatnie tchnienie swojej kruszejącej struktury. 

Oxide rzuciła się do biegu, zanim kurz po wybuchu zdążył opaść. Jej łapy uderzały o nierówny, wstrząsający się grunt, który groził zapadnięciem w każdej chwili. W powietrzu unosiła się gęsta chmura pyłu, gryząca w nozdrza i utrudniająca widzenie, ale jej instynkty były silniejsze niż strach.

Światło i cień migały przed nią, gdy płomienie z ognisk eksplozji rozświetlały korytarze na przemian z głębokimi cieniami. Ostre kawałki skalne co chwila opadały z sufitu, a echo kolejnych osunięć gruntu narastało, jakby ziemia ścigała ją, chcąc ją pochłonąć. Jej ciało działało automatycznie. Niskie przejścia wymuszały gwałtowne skoki i uniki, a każde skrzyżowanie wydawało się testem jej pamięci. 

W lewo. Prosto. Potem w prawo... — powtarzała w myślach, ignorując ból mięśni i palący oddech.

W pewnym momencie ścieżka przed nią zawaliła się, blokując drogę tonami skał. Bez chwili zawahania skręciła w boczny tunel, mimo że nie była pewna, dokąd prowadzi. Usłyszała za sobą niski jęk, jakby kopalnia zamykała swoje zębate szczęki, poczuła, jak grunt pod jej tylnymi łapami osuwa się. Odbiła się z całej siły, rzucając się do przodu. Wylądowała na wąskim, chybotliwym pomoście z desek, które pękały pod jej ciężarem. Kolejny skok. Kolejne wyzwanie.

Wreszcie dostrzegła słaby blask światła dziennego przed sobą. Jej serce przyspieszyło, a kroki stały się jeszcze bardziej rozpaczliwe. Ostatni korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, ale nagle uderzyło ją świeże powietrze.

Wyskoczyła z kopalni z hukiem, tuż przed tym, jak wejście zawaliło się za nią w kaskadzie kurzu i kamieni. Przewróciła się na bok, sapiąc ciężko i próbując złapać oddech, podczas gdy echo wybuchu cichło w oddali. Jej fioletowe oczy błyszczały – nie tylko od zmęczenia, ale i od triumfu.

Uciekła.

Zdziwicie się jednak, jeżeli powiem, że to był dopiero początek końca. 

Kurz ledwo opadł, a Oxide leżała na wilgotnej ziemi, czując, jak jej serce wali niczym młot. Cieszyła się każdą chwilą świeżego powietrza, gdy nagle jej nozdrza przeszył ostry, chemiczny zapach. Znajomy, lecz zupełnie nie na miejscu – mieszanka smaru, oleju i pary. Podniosła głowę, wbijając spojrzenie w ruinę kopalni, z której ledwo uszła z życiem.

Dźwięk. 

Najpierw cichy, potem coraz wyraźniejszy. Metaliczny jęk i syk, jakby coś budziło się z głębokiego snu. Jej uszy wyostrzyły się, kiedy z wnętrza zawalonego tunelu dobiegł przeciągły odgłos pary uchodzącej pod ciśnieniem. 

Przednia część starej lokomotywy, która niegdyś tkwiła zapomniana w najdalszej części kopalni, wypełniona zanieczyszczonym paliwem i starymi chemikaliami, zaczęła drżeć i emitować słabe światło. Choć z zewnątrz wyglądała na martwą, wewnątrz kryła prawdziwą tykającą bombę.

Oxide wpatrywała się w to z niedowierzaniem. Widziała, jak z wnętrza ruin wydobywa się najpierw delikatny, potem coraz gęstszy dym. A potem – coś, co zmroziło jej krew w żyłach. Z zawalonego korytarza wystrzeliły płomienie, wraz z odłamkami skał, które przed chwilą zawaliły wejście, a za nimi rozległ się głęboki huk eksplodującego kotła lokomotywy. Stara maszyna, mimo swoich lat, wciąż zawierała w sobie wystarczająco dużo mocy, by wywołać kolejną katastrofę. Eksplozja rozeszła się jak fala uderzeniowa, rozrzucając gruzy w promieniu kilkudziesięciu metrów.

Oxide rzuciła się do ucieczki ponownie, jej ciało działało na granicy wytrzymałości. Ziemia pod jej łapami po raz kolejny zdawała się płonąć, a w powietrzu unosiły się kłęby duszącego, czarnego dymu.

W tle dało się słyszeć odgłos metalu zgrzytającego o metal – jakby lokomotywa, mimo swego stanu, próbowała wyrwać się z ruin, ostatni raz zaznaczając swoją obecność. Na chwilę cisza wypełniła przestrzeń, a potem – kolejny wybuch, jeszcze silniejszy, który zdawał się rozerwać samą ziemię.

Oxide wypadła zza wzgórza i rzuciła się na ziemię, zasłaniając pyskiem oczy przed odłamkami. Ogień przetoczył się niczym burza, a dym wypełnił niebo. Gdy wszystko znów ucichło, spojrzała na powoli zapadającą się kopalnię i resztki lokomotywy. W jej oczach odbijała się łuna ognia – piękna, przerażająca i nieunikniona. Wadera wciąż czuła, jak ziemia drży pod jej łapami, choć wybuch dawno już ucichł. Ostre, gryzące powietrze wypełnione było zapachem spalenizny, oleju i pyłu. Jej oddech był ciężki, nierówny, ale instynkt pchał ją do przodu. Wiedziała, że gdzieś tutaj muszą być – Aiden i Młody.

Musieli być.

Przemierzając zbocze wzgórza, z którego miała widok na zgliszcza kopalni, jej uszy wyłapywały każdy dźwięk – szelest liści, skrzypienie osuwających się kamieni.

To wszystko twoja wina — usłyszała nagle, a głos ten przyprawił ją o ból głowy. — Zabiłaś ich. Pozbawiłaś życia dziesiątki, nie wspominając już o Aidenie... — warknęła głośno, próbując potrząsać głową, jakby chciała zrzucić z niej robaka. — ...I tym młodym wilczku. Biedak, miał przed sobą całe życie.

— Zamknijcie się! — ryknęła nagle, na tyle głośno, aby echo jej głosu odbiło się od pobliskich gór i ku jej zdziwieniu, podziałało.

Przez chwilę oddychała ciężko, wpatrując się w zieloną trawę i nagle usłyszała coś, co wyróżniało się na tle tego chaosu – cichy jęk, niemal zagłuszony przez wiatr.

Jej łeb uniósł się gwałtownie. Zmusiła zmęczone łapy do biegu w stronę dźwięku, ignorując ból i drżenie w mięśniach. Po chwili dotarła na małą polanę, ukrytą między skałami i kępami wyschniętych krzewów. Dostrzegła dwie wilcze sylwetki.

Aiden siedział oparty o zwalony pień, jego futro pokryte było kurzem i drobnymi skalnymi odłamkami. W jednej łapie przytrzymywał Młodego, osłaniając go swoim ciałem. Wyglądał na oszołomionego, ale żywego – co było najważniejsze.

— Aiden! — zawołała, a jej głos zabrzmiał o wiele bardziej piskliwie, niż by chciała. Podbiegła do nich, a serce podeszło jej do gardła.

Starszy z nich podniósł na nią spojrzenie, a jego oczy – choć zmęczone – błyszczały determinacją.

— Wiedziałem, że zwiałaś. — powiedział, próbując się uśmiechnąć, choć na jego pysku widniała wyraźna linia bólu.

Młody, widząc Oxide, rzucił się do niej, chwiejąc się na łapach. Owinęła go ogonem, przyciągając do siebie, jakby mogła ochronić go przed całym światem.

— Jesteście cali? — zapytała, oglądając Aidena z niepokojem. Zauważyła zadrapania na jego barkach i drobne oparzenia na boku, ale na pierwszy rzut oka nic nie wyglądało na poważne.

— Przetrwaliśmy — odparł Aiden, z trudem podnosząc się na łapy. — Ale kopalnia... — urwał, spoglądając w stronę dymiących ruin.

Oxide westchnęła ciężko.

— Kopalnia to przeszłość. Ważne, że wy żyjecie.

Spojrzeli na siebie w milczeniu, a ich spojrzenia mówiły więcej, niż mogłyby słowa. Oxide pomogła Aidenowi i Młodemu, ruszając z nimi w stronę bezpieczniejszego miejsca, gdzie mogliby odpocząć. Choć wiedzieli, że to jeszcze nie koniec ich problemów, to w tej chwili liczyło się tylko to, że wciąż mieli siebie nawzajem. 

Słońce stało wysoko na letnim niebie, a jego żar czuło się w każdym kroku. Nasi bohaterowie przemierzali skaliste tereny otaczające kopalnię. Powietrze było ciężkie, wciąż pachniało kurzem i dymem, a odległe echo wybuchu wciąż zdawało się brzmieć w uszach Oxide. Każdy dźwięk wydawał się jej podejrzany. Szmer wiatru, trzask gałęzi pod łapami – wszystko to wywoływało w niej narastający niepokój. Raz po raz odwracała głowę, spoglądając w stronę, z której przyszli, choć Aiden próbował ją uspokoić.

— Nikt nas nie śledzi — powiedział cicho, gdy przystanęli na moment w cieniu skalnego głazu. — Bractwo miało dość problemów ze sobą po tym, co przyszykowaliście.

Oxide jednak milczała, wpatrując się w dal z wyraźnym napięciem. W jej fioletowych oczach odbijały się obrazy, których nie chciała nikomu opisywać – postacie, które widziała na granicy pola widzenia, szepczące głosy, których nie mogła zignorować.

W pewnym momencie Aiden radośnie zawołał

— Patrzcie! Potok!

Młody, widząc strumień krystalicznej wody wśród skał, rzucił się ku niemu z entuzjazmem. Aiden westchnął ciężko, ale nie powstrzymał go, a sam podszedł bliżej, by ugasić pragnienie.

Oxide stała na brzegu, wpatrując się w swoje odbicie w wodzie. Widziała siebie, ale jednocześnie coś innego – cień Alfy, gniewne spojrzenie, które zdawało się ją prześladować. Potrząsnęła głową, próbując się skoncentrować i pochyliła się, aby zaraz łapczywie napić się niemal lodowatej wody. Uderzyło ją przyjemnie orzeźwienie, ach, woda... Cóż za dar natury. Oxide zrozumiała, że mogłaby pić wodę bez przerwy. Jej umysł wrócił na moment to normalności.

Młody, po kilku łykach, postanowił wbiec do wody, rozbryzgując ją na wszystkie strony świata. 

— Zimne! Ale fajne! — zaczął chlapać łapami, zabawnie przy tym piszcząc.

Aiden, patrząc na niego, uśmiechnął się lekko, a potem nachylił się nad strumieniem, by ponownie się napić. W tym momencie Młody prysnął wodą prosto w jego pysk.

— Hej! — warknął Aiden, ale w jego głosie dało się wyczuć rozbawienie. Postanowił się zemścić i chlupnął wodą w stronę Młodego, który ze szczenięcym piskiem próbował uciec.

Oxide przyglądała się temu z boku, a jej wargi wykrzywiły się w lekki uśmiech. Na chwilę zapomniała o głosach i cieniach – dopóki nie usłyszała za sobą cichego szelestu. Natychmiast odwróciła się, gotowa do ataku, ale za nią był tylko letni wietrzyk poruszający liśćmi.

— W porządku? — zapytał Aiden, podchodząc do niej.

— Tak — odpowiedziała cicho, choć wiedziała, że to nieprawda.

Gdy słońce powoli chowało się za horyzontem, znaleźli małą polanę otoczoną skałami. Aiden, choć niesamowicie zmęczony, usiadł na straży, podczas gdy Oxide i Młody usnęli obok siebie.

Noc była spokojna, pełna odgłosów cykad i odległego pohukiwania sów. Jednak Oxide spała niespokojnie, a jej sen przerywały cienie przemykające w jej umyśle. Otworzyła oczy gwałtownie, a ciemność wokół wydawała się gęstsza niż zwykle. W mroku, tuż za granicą jej pola widzenia, dostrzegła coś – Alfa. Stał nieruchomo, jego sylwetka wyraźna, jakby materializowała się z jej myśli.

— To nie on — wyszeptała do siebie, próbując uspokoić łomoczące serce, usiłując przekonać samą siebie. Jej serce biło jak oszalałe, a cienie w jej głowie zdawały się śmiać z tej próby samooszukiwania, zaczęły kpić, wypominać o tym, co zrobiła. Przemykające postacie i echo dawnych głosów przypominały jej, że przeszłość nigdy nie odpuszcza.

Cichy szelest obok wyrwał ją z tego transu. Aiden podszedł bliżej, ostrożny, ale pełen troski. Jego zielone oczy zdawały się błyszczeć w świetle księżyca, które przebiło się przez gałęzie drzew.

— Oxide, wszystko dobrze? — zapytał cicho, jego głos był niski, ciepły, jakby próbował otulić nią jej roztrzęsioną duszę.

Nie spojrzała na niego od razu, wpatrując się w miejsce, gdzie wcześniej widziała Alfę.

— Tak — skłamała po raz kolejny, jej głos był ledwie słyszalny.

Aiden jednak nie odszedł. Usiadł obok niej, wystarczająco blisko, by jego futro musnęło jej zdrowy bok, ale nie narzucając się.

— Wiem, że kłamiesz — powiedział spokojnie. — Przypominam, że nie tylko ty potrafisz czytać w myślach.

Oxide drgnęła, a jej spojrzenie w końcu spotkało jego oczy. Były miękkie, pełne zrozumienia, ale i siły, której sama teraz nie miała.

— Te cienie... nie przestaną mnie prześladować — przyznała cicho, jej głos niemal pękł. — Nawet teraz widzę go tam, w mroku.

Aiden nie odpowiedział od razu. Zamiast tego uniósł łapę i delikatnie dotknął jej policzka, zmuszając ją, by spojrzała na niego, a nie w otchłań swoich lęków.

— Cienie nie mogą cię zranić, Oxide — powiedział, jego głos był tak ciepły, jak pożółkły blask letniego księżyca. — A ja nie pozwolę, by cię dopadły.

Jej serce zadrżało, ale tym razem nie z lęku. Przez chwilę pozwoliła sobie uwierzyć w jego słowa, w tę chwilę bezpieczeństwa, która istniała tylko między nimi.

— Dlaczego to robisz? — zapytała cicho, niemal szeptem.

Aiden uśmiechnął się lekko, jego łapa wciąż delikatnie spoczywała na jej policzku.
— Bo na tym świecie są rzeczy, o które warto walczyć. A ty, jesteś jedną z nich.

Jej oddech zatrzymał się na moment, a łzy, które próbowała powstrzymać, w końcu uwolniły się z jej oczu. Ale nie czuła się słaba. 

— Dzięki — wyszeptała, zbliżając się do niego, aż jej głowa wtuliła się w futro Aidena, jakby jego obecność mogła oddalić jej koszmary.

Pozwolił jej na to, czując, jak napięcie w jej ciele powoli ustępuje. Siedzieli tak przez chwilę, otoczeni tylko szumem nocy i cichym biciem swoich serc, jakby świat na zewnątrz przestał istnieć.

W tej chwili cienie straciły swą moc.

Poranek przyniósł chłodną bryzę, a pierwsze promienie słońca obudziły ich wszystkich. Nadal byli zmęczeni i odrobinę obolali, ale żywi. Oxide spojrzała na Aidena, który patrzył na nią uważnie.

— Ruszamy — rzucił krótko. — Im dalej stąd, tym lepiej.

Oxide skinęła głową, a Młody, choć senny, podążył za nimi. Ruszyli w dalszą drogę, choć każdy krok był dla nich przypomnieniem, że to, co zostawili za sobą, wciąż mogło ich dogonić. Pierwsze kroki po poranku były ciche i pełne napięcia. Powietrze, jeszcze chłodne po nocy z każdą godziną zaczynało nabierać ciężaru, a letni żar rozciągał się nad horyzontem jak nieunikniona zapowiedź wyczerpania. Oxide prowadziła, co chwila rzucając spojrzenia za siebie, podczas gdy Aiden i Młody podążali tuż za nią. Szczerze, nawet nie wiedziała gdzie zmierzają.

— Zrobi się dziś piekielnie gorąco — mruknął Aiden, podnosząc wzrok na bezchmurne niebo.

— To dobrze — odpowiedziała Oxide, choć sama ledwo wierzyła w swoje słowa. — Może zgubimy trop, jeśli ktoś nas jednak śledzi.

Słońce wznosiło się wyżej, a ich łapy zapadały się w suchej ziemi. W południe znaleźli niewielki zagajnik, gdzie cień drzew dał im chwilowe ukojenie.

— Musimy coś zjeść — rzucił Aiden, gdy jego żołądek wydał donośny dźwięk.

Wadera kiwnęła głową i zaczęła węszyć. Nie minęło wiele czasu, gdy w trawie dostrzegła ruch – zwinnego, szarego królika, który najwyraźniej nie spodziewał się zagrożenia.

— Zostańcie tu — powiedziała cicho, patrząc na pozostałą dwójkę.

Jej ciało napięło się, gdy z gracją zaczęła podchodzić do zdobyczy. Skradała się ostrożnie, stawiając łapy na miękkim mchu, aż w końcu zrobiła błyskawiczny skok. Królik, choć próbował uciec, nie miał szans – Oxide była szybsza.

Gdy wróciła z ofiarą, Młody patrzył na nią z podziwem.

— Ale byłaś szybka! Jak błyskawica! — zawołał, podskakując z ekscytacją.

Aiden uśmiechnął się pod nosem.

— Chyba musisz go nauczyć paru sztuczek — powiedział, patrząc na nią z rozbawieniem.

Podzielili królika między siebie, a Młody, jak to Młody, skończył swój kawałek w rekordowym czasie.

— Mój był za mały! — jęknął, patrząc z zazdrością na kawałek Aidena.

— Nie był za mały, tylko masz kurewsko wielki apetyt — odparł starszy, przewracając swoimi zielonymi oczami.

Młody jednak nie odpuszczał i gdy tylko Aiden na chwilę odwrócił głowę, próbował zakraść się do jego porcji.

— Młody! — warknął Aiden, odwracając się w ostatniej chwili. — Masz szczęście, że mam cierpliwość.

Oxide, widząc ich przepychanki, nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Pierwszy raz od dawna czuła się lżej, choćby na moment.

Po posiłku ruszyli dalej, z nową energią, choć upał zaczynał ich męczyć. Słońce prażyło bezlitośnie, a powietrze zdawało się drgać od gorąca. Przed nimi rozciągały się wzgórza porośnięte rzadkimi krzewami.

Aiden od czasu do czasu przystawał, upewniając się, że Młody daje radę. Oxide milczała, ale jej umysł wciąż pracował na pełnych obrotach – planowała, analizowała każdy krok.

Gdy dotarli na szczyt jednego z wzgórz, zatrzymali się na chwilę. Z góry mieli widok na dolinę, przez którą płynęła wąska rzeka, dająca obietnicę kolejnego postoju i wytchnienia.

— Jeszcze trochę — powiedział Aiden, patrząc na Oxide. — Damy radę.

Skinęła głową, choć jej spojrzenie uciekło gdzieś w dal. Wiedziała, że muszą iść dalej. Dopóki słońce nie zajdzie, dopóki nie znajdą miejsca, gdzie będą mogli choć na chwilę poczuć się bezpieczni. Rzeka przepływała leniwie przez zieloną dolinę, jej wody były krystalicznie czyste, a brzegi porośnięte miękką trawą. Po trudach upalnego dnia była jak dar od losu. Aiden zanurzył łapy w chłodnej wodzie, wzdychając z ulgą.

— To jest to — powiedział, mrużąc oczy, gdy promienie słońca odbijały się od powierzchni rzeki.

Młody znów niepohamowanie rzucił się do wody z radosnym piskiem, rozbryzgując wokół krople, które połyskiwały w słońcu jak drobne klejnoty. Oxide stała przez chwilę na brzegu, obserwując ich. Przez moment zapomniała o wszystkich lękach i widmach przeszłości. Widok Aidena i Młodego w rzece, śmiech tego ostatniego, dźwięczny i zaraźliwy, wypełniał jej serce ciepłem, którego dawno nie czuła.

— No dalej, Oxide! — zawołał Młody, chlapiąc wodą w jej kierunku.

— Lepiej tego nie rób — ostrzegła z uśmiechem, a jej oczy zalśniły jak za dawnych, spokojniejszych czasów.

W końcu i ona weszła do wody, dając się ponieść chwili. Młody przepłynął między nią a Aidenem, próbując ich oblać jak największą ilością wody. Aiden śmiał się głośno, Oxide próbowała udawać powagę, ale nie wytrzymała i dołączyła do zabawy.

— Ty mały skurwielu! — krzyknęła, gdy Młody celowo chlapnął w nią z pełną mocą.

— Musisz mnie złapać! — odparł, śmiejąc się głośno i uciekając na płytszą część rzeki.

Oxide w jednej chwili zerwała się z miejsca, rzucając się za nim w pogoni przez rzekę. Woda chlupała wokół niej, a drobne fale rozchodziły się na wszystkie strony. Młody, chichocząc głośno, co chwilę spoglądał za siebie, próbując ocenić, ile dzieli go od ścigającej go towarzyszki.

— Nie masz szans! — krzyknął, przeskakując na jeden z kamieni. Na jego nieszczęście ten był mokry, w wyniku czego poślizgnął się i wpadł z powrotem do wody, co w pościgu dało waderze parę niezwykle potrzebnych sekund.

— Zobaczymy! Już nie jesteś taki sprytny, co? — odparła, a na jej pysku pojawił się figlarny uśmiech.

Woda, choć chłodna, wydawała się dodawać im energii. Oxide w końcu zdołała dopędzić Młodego, chwyciła go delikatnie za kark i, śmiejąc się, przycisnęła jego pysk do wody.

— Poddaj się! — wołała, zanurzając go na chwilę, ale wystarczająco płytko, by nie poczuł się zagrożony.

— Dobra, dobra, poddaję się! — krzyknął Młody, wyrywając się z jej uchwytu i natychmiast chlapiąc w nią wodą, jakby to była jego zemsta.

Oboje wybuchli śmiechem, a ich radosne głosy wypełniały okolicę.

Wszyscy wydawali się przez chwilę wolni od ciężaru, który ich przygniatał. Woda niosła ich śmiech w dal, a ciepło lata otulało ich jak zapomniane marzenie o spokoju. Kiedy Młody zmęczył się bieganiem w wodzie, usiadł na brzegu, wciąż chichocząc i susząc łapy. Oxide została, oddychając ciężko, a jej uśmiech powoli malał. Nagle poczuła, jak coś zahacza o jej nogi. Spojrzała w dół – wodne rośliny owinęły się wokół jej łap.

— Och, kurwa — mruknęła, próbując się uwolnić.

Aiden, który do tej pory stał nieco dalej, ruszył w jej kierunku, widząc jej kłopoty.

— Czekaj, pomogę ci — rzucił, wchodząc głębiej do wody.

Zaczął delikatnie odplątywać rośliny, ale w pewnym momencie sam wpadł w pułapkę, bowiem zahaczyły również o jego łapy, przez co stracił równowagę i wpadł na Oxide, niemal przewracając ją w wodę.

— Aiden! — zawołała, próbując go odepchnąć, ale ich śmiech tylko utrudniał sytuację.

W końcu udało im się uwolnić, choć stali teraz tak blisko siebie, że ich pyski niemal się stykały. Cicha woda falowała wokół nich, a cienie liści tańczyły na ich mokrych futrach.

— Nieźle się zaplątałem, co? — rzucił Aiden z uśmiechem, patrząc jej w oczy.

Oxide, choć próbowała zachować powagę, poczuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej.

— Następnym razem nie próbuj być bohaterem — powiedziała cicho, ale jej głos zdradzał coś więcej niż zwykłe przekomarzanie się.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Słońce odbijało się w tafli wody, a wokół panowała kojąca cisza. Aiden podniósł łapę i delikatnie dotknął jej policzka.

— Wiesz, Oxide — zaczął, jego głos był miękki i pełen troski — czasem trudno mi uwierzyć, że naprawdę tu jesteś, mimo wszystkiego, co się stało.

Oxide odwróciła wzrok, jakby próbując ukryć emocje, ale on nie pozwolił jej się odsunąć.

— Jestem — odpowiedziała w końcu. — I tak długo, jak będę mogła, będę walczyć, żebyśmy przeżyli.

Ich spojrzenia spotkały się ponownie, a chwila, która mogła być jedynie chwilą, wydawała się trwać wiecznie. W końcu Aiden uśmiechnął się delikatnie i odsunął, pozwalając, by woda znów stała się jedynym, co ich dzieliło.

— Lepiej wracajmy do Młodego, zanim znów coś wymyśli — powiedział, przerywając napięcie.

Oxide skinęła głową, choć gdzieś w środku wiedziała, że to, co między nimi się dzieje, to więcej niż chwile wspólnej walki o przetrwanie. To było coś, czego nie chciała nazwać głośno, ale czemu nie mogła zaprzeczyć. Słońce powoli opadało za horyzont, zalewając rzekę ciepłym, złotym światłem. Śmiech Oxide, Aidena i Młodego nadal rozbrzmiewał wśród drzew, niosąc się echem w spokojnym, leśnym powietrzu. Byli zrelaksowani, woda przynosiła ulgę po gorącym dniu, a świat wydawał się na chwilę bezpiecznym miejscem.

Młody, jak zwykle pełen energii, znów wyrwał się na brzeg i pobiegł wzdłuż rzeki, skacząc przez kamienie i chlapiąc wodą na wszystkie strony. Oxide spojrzała na niego z lekkim uśmiechem, podziwiając jego młodzieńczą radość.

— Nie oddalaj się za bardzo! — zawołał za nim Aiden, choć w jego głosie nie było prawdziwej surowości.

— Luzik, zaraz wrócę! — odkrzyknął Młody, znikając za zakrętem rzeki.

Kilka chwil później rozległ się ogłuszający huk. 

Strzał. 

Echo odbiło się między drzewami, a ptaki poderwały się z koron z głośnym trzepotem skrzydeł.

Świat zamarł.

Oxide i Aiden spojrzeli na siebie, a potem jednocześnie rzucili się w stronę, z której dobiegł dźwięk.

— Młody!? — krzyknęła Oxide, jej głos drżał od strachu.

Kiedy dotarli na miejsce, dostrzegli jeszcze młodego wilka, który zatrzymał się w pół kroku, spoglądając na nich. Na jego pysku wciąż widniał uśmiech, ale jego oczy wyrażały zaskoczenie. Oxide zamarła, patrząc, jak jego ciało nagle ugina się i upada w płytkiej wodzie. Krwawy strumień zaczął zabarwiać rzekę na czerwono. Aiden rzucił się w stronę Młodego, pochylając się nad nim. Jego łapy trzęsły się, gdy próbował zatamować krwawienie, ale już po chwili wiedział, że to na nic.

— Proszę cię... — wyszeptał, a jego głos był złamany.

Oxide stała jak sparaliżowana. Widok krwi, bezwładnego ciała Młodego i wyraz jego oczu, które gasły z każdą sekundą, sprawił, że cały świat wokół niej przestał istnieć. Jej łapy drżały, gdy zbliżyła się do niego i położyła się obok, obejmując jego ciało swoim ogonem. Czuła, jak życie uchodzi z jego ciepłego futra.

— Przepraszam... — wyszeptał Młody, zanim jego głowa opadła bezwładnie na jej łapę.

Oxide podniosła łeb, a jej fioletowe oczy spotkały się z dwunożną istotą, która wyłoniła się zza krzewów. Był postacią wyraźnie dostrzegalną w lesie. Wysoki, o atletycznej budowie, z twarzą zacienioną przez szeroki kapelusz. Jego oczy, nieco zaskoczone, teraz śledziły wzrok Oxide, jakby próbując ocenić, co się stanie. Jego strój był klasyczny – ciemna kurtka myśliwska, w kolorze moro, wyblakłe spodnie, które po kilku dniach w lesie nosiły ślady wilgoci i błota. W jednej ręce trzymał strzelbę, którą przed chwilą jeszcze kierował w stronę Młodego. Na jego twarzy rysowała się mieszanka zaskoczenia i niepokoju. 

W oczach Oxide zaiskrzyło coś dzikiego, nienaturalnego wręcz. Kiedy podniosła głowę i spojrzała na myśliwego, jej fioletowe oczy zmieniły się w przerażający błysk – pełne rozpaczy, gniewu, ale także czegoś, co przypominało szaleństwo. W jej głowie pojawiły się głosy, które zaczęły krzyczeć, wrzeszczeć, żądać zemsty. Głosy, które przez cały ten czas żyły w jej umyśle, teraz przejęły kontrolę.

To on. To on go zabił — szepnęły głosy. — Zabij go! Zniszcz go, by odpokutować jego winy.

Nieznośny ból serca mieszał się z rosnącym szaleństwem. Szum krwi w jej uszach zagłuszał jakiekolwiek resztki rozsądku. Oxide nie myślała już o niczym innym.

Z rykiem pełnym furii rzuciła się w kierunku myśliwego, jej łapy uderzały w ziemię z grzmiącym echem, a jej ciałem targały drżenia. Woda, która jeszcze przed chwilą była spokojna, teraz rozpryskiwała się na boki, gdy jej ciało wzbierało dziką energią.


TRIGGER WARNING - DRASTYCZNE SCENY


Myśliwy podniósł strzelbę, ale nie zdążył jej obrócić w stronę Oxide. Zanim zdążył zareagować, ogromna bestia skoczyła na niego, porywając go z siłą, jakiej nie spodziewał się po żadnym stworzeniu. Oxide chwyciła go pazurami, które błyskawicznie wbiły się w jego skórę. Z jej gardła wydobył się dziki, wściekły ryk, który nie brzmiał jak zwykłe warczenie – brzmiał jak rozkaz zemsty samej natury. Pazury rozorały jego ciało, przeszywając brzuch i klatkę piersiową, a w oczach Oxide pojawił się wyraz zadowolenia, jakby sama zemsta na chwilę przywróciła równowagę w jej umyśle. Jednak nie ustawała. Jej ruchy były chaotyczne, pełne gniewu, bez najmniejszych wątpliwości – musiała go zniszczyć, musiała go zabić, bo on zabił Młodego. Myśliwy próbował się bronić, lecz nie miał siły przeciwstawić się tej furii. Jego strzały rozległy się w powietrzu, ale nie trafiły. Oxide kontynuowała atak, rozerwała jego strój, jej szczęki zacisnęły się na jego ramieniu, a wtedy kolejna fala szaleństwa przepłynęła przez nią. Otworzyła pysk, wbijając swoje kły w jego szyję, aby zaraz wyrwać gwałtownym pociągnięciem łba całą jego krtań i wszystkie jego struny głosowe tak, aby nie mógł już więcej krzyczeć.  Krew rozpryskiwała się wokół, mieszając się z błotem i wodą. Wadera nie miała żadnego oporu w tym szaleństwie. Jej ciało, pełne gniewu, stało się narzędziem zemsty. 

Z każdą sekundą jej ruchy były coraz bardziej brutalne, a jej umysł – rozbity przez traumy i głosy – nie potrafił już zapanować nad tą dziką, bezmyślną furia. Człowiek, ledwie żywy, starał się bronić, jego ręce wciąż desperacko szukały czegoś, czym mógłby ją powstrzymać. Ale było za późno. Oxide znów zaatakowała. Z wściekłością, która była czystym szaleństwem, wbiła rogi w jego brzuch, czując, jak twarde ciało mięknie pod naciskiem. Krew trysnęła z niego, spływając po rogach i zalewając jej futro. Rozryła jego brzuch, a kły, które wcześniej były jej głównym narzędziem, teraz wbiły się w jego żebra.

Oxide nie przestawała. Z każdym kolejnym ruchem, w którym wbijała swoje rogi w jego ciało, wydobywała z siebie nieprzytomną wściekłość. Róg przeszył go w bok, a potem znów rozerwał jego klatkę piersiową, jakby był to tylko kawałek materiału do rozprcuia. Myśliwy nie mógł już nawet jęczeć, nie mógł błagać o litość, jego oczy były szkliste, a jego ciało poruszało się tylko w odruchu. Oxide poczuła, jak rozluźnia się, a z jej pyska wydobył się ryk triumfu, pełen szaleństwa.


KONIEC TRIGGER WARNINGU


Jednak ta brutalna zemsta nie dawała jej ulgi. Wciąż miała w sobie ogromny ból, rozdzierający jej serce. Jej rogi z trudem wyciągnęły się z ciała myśliwego, a ona rzuciła nim na bok, nie patrząc na jego zmasakrowane ciało. Wszystko wokół niej stało w martwej ciszy, z wyjątkiem jej ciężkiego oddechu.

Na chwilę zapanowała pustka – cisza, która wypełniała wszystko, aż do momentu, gdy Oxide zdała sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła. Zatrzymała się, oddychając głęboko, a jej ciało zaczęło drżeć. Furia powoli zaczęła ustępować, a rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą. Głosy w jej głowie, które jeszcze chwilę temu żądały zemsty, teraz milczały. Oxide patrzyła na ciało myśliwego, a jej wzrok zmiękł.

Rogi, które były jej bronią, teraz wydawały się ciężkie. Czuła, jak ciążą na niej, jak przytłaczają ją wspomnienia, które wróciły ze zdwojoną siłą. Bez słów opadła na ziemię, czując, jak jej ciało staje się coraz bardziej obce, jakby nie była już tym samym stworzeniem, które miało w sobie radość z wody, z życia, z drobnych chwil szczęścia. Teraz była tylko cieniem, który zniszczył życie, zmieniając siebie na zawsze.

Zginął. W końcu zginął. — szepnęły głosy w jej umyśle. — Pomściliśmy go. 

Ale nawet po tym, jak myśliwy zaniemówił, jak jego ciało stało się bezwładne w jej łapach, Oxide nie potrafiła się zatrzymać. To była masakra, nie tylko fizyczna, ale i psychiczna. Znalazła w sobie siłę, by wyrwać się z otępienia na moment, na tyle, by spojrzeć na trupa pod sobą.

Jej oddech stawał się coraz cięższy, a w jej oczach błyszczała mieszanka zmęczenia, ulgi i przerażenia.

Co teraz? Co zrobiłaś? — usłyszała cichy głos w swojej głowie, ale było już za późno.

Oxide wyglądała teraz jak istota zrodzona z ciemności, jak zniszczona wojowniczka, która opuściła wszystko, co kiedykolwiek kochała. Jej futro, które kiedyś było szaro-białe, teraz było brudne, poplamione krwią, która wsiąkała w sierść, tworząc plamy ciemnej czerwieni. Ciecz spływała z jej ciała, a w niektórych miejscach przylegała do skóry, tworząc strupy i smugi. Rogi, które dotychczas były majestatycznym i potężnym atrybutem, teraz wyglądały jak niebezpieczna broń, z brudem i krwią spływającą po ich zakrzywionych krawędziach. Wyglądały jeszcze ostrzej, bardziej niepokojąco, jak coś, co zostało użyte do bezwzględnej walki. Ich czarna powierzchnia kontrastowała z jej szaro-białym futrem, tworząc niepokojący kontrast.

Chociaż jej postawa nie była już tak dzika, wciąż było w niej coś groźnego. Przypomnienie o tym, co się stało, wisiało wokół niej, jak cień, którego nie potrafiła pozbyć się. Jednak z każdą chwilą, z każdym oddechem, Aiden mógł poczuć, jak ona zaczyna wracać do siebie.

Jej oczy, choć wciąż miały w sobie coś z szaleństwa, teraz patrzyły na niego z ulgą. Ostatecznie to on, jej jedyny prawdziwy sojusznik, miał moc, by przywrócić ją do rzeczywistości. Oxide nie była już tylko potworem ze zniszczonym umysłem. Była kimś, kto miał szansę na odkupienie, choćby przez chwilę spokoju.

Aiden podszedł do niej powoli, z każdym krokiem świadomym jej szaleńczej furii, która zalała ją całą. Jej ciało wciąż drżało, a oddech był głęboki i nieregularny. Widok, który zastał, nie pozostawiał żadnych wątpliwości – Oxide była teraz czymś innym, nie tą samą istotą, którą znał. Zatrzymał się na chwilę, nie wiedząc, jak najlepiej ją podejść, ale wiedział jedno – musiał ją przywrócić do rzeczywistości, zanim straci całkowicie kontrolę nad sobą.

Wziął głęboki oddech, a jego głos był miękki, ale pełen determinacji. Zbliżył się do niej powoli, starając się nie wystraszyć, nie wywołać kolejnej eksplozji emocji.

— Oxide…— wyszeptał, kładąc łapę na jej ramieniu. — Spójrz na mnie.

Oczy wadery były szeroko otwarte, pełne rozbłysków gniewu i bólu. Jej fioletowe tęczówki zdawały się nie widzieć go, tylko przestrzeń wokół, pełną widm i niepokoju. Czuł, jak jej ciało wciąż szarpie się z wewnętrzną burzą, jakby coś niepojętego wciąż rządziło jej ruchem.

Aiden nie cofnął się, nie odsunął. Zamiast tego usiadł obok niej, starając się poczuć jej obecność. Jego spojrzenie, pełne ciepła i troski, spotkało się z jej.

— Oxide, to koniec. On nie żyje. Już nic nikomu nie zrobi. Jesteś bezpieczna — mówił spokojnie, wciąż patrząc jej w oczy.

Poczuł, jak napięcie w jej ciele zaczyna słabnąć. Jej oddech powoli wracał do normy, a dziki błysk w oczach zaczął zanikać, choć nie zniknął całkowicie. Oxide powoli opuściła głowę, jakby ciężar tego, co się stało, zaczynał ją przytłaczać.

— Tak… tak… już po wszystkim... — szeptała, jakby próbując samą siebie przekonać do tej myśli.

Aiden wiedział, że trzeba czasu. Wiedział, że nie uda się jej w pełni przywrócić w tej chwili, ale jej uspokajający oddech był już oznaką, że nie wszystko stracone.

Wciąż siedzieli nad ciałem Młodego, Oxide nieruchoma jak posąg, a jej oczy były puste, niezdolne do uchwycenia rzeczywistości. W jej umyśle wciąż brzmiał echem dźwięk strzału, który zakończył życie młodego stworzenia, które tak długo towarzyszyło im w podróży. Ciało wilka leżało tam, na wilgotnej ziemi, w otoczeniu rzeki, jakby nie chciał opuścić tej wspaniałej chwili spokoju, którą mieli razem – beztroski dzień w wodzie, śmiech i radość. Ale teraz nie było już tego – tylko cisza, martwa cisza, przerywana tylko szumem wiatru i szelestem liści.

Oxide pochyliła się nad jego ciałem, jej łapy drżały, a serce krwawiło w jej piersi. Krew, która spływała po jej futrze, teraz wydawała się jeszcze bardziej przerażająca, bardziej realna, jakby była nie tylko dowodem śmierci Młodego, ale także jej własnej rozpaczliwej klęski. Uderzyła łapą w ziemię, a jej ciałem wstrząsnęło kolejne drżenie.

To moja wina… Moja wina… Młody… przepraszam… — głosy w jej głowie krzyczały w jednym tonie.

— Oxide, to nie twoja wina. — głos Aidena był miękki, pełen troski. — Wiesz, że to nie ty… to nie twoja wina. To nie ty trzymałaś strzelbę.

Oxide nie podniosła wzroku. Jej oczy były teraz zamknięte, a jej ciało wciąż drżało. Słowa Aidena nie docierały do niej od razu. Jednak po chwili poczuła jego obecność, jego dotyk, który był jak ciepły promień słońca w tym mrocznym, beznadziejnym momencie. Wiedziała, że nie miała już nic, tylko tych kilka ostatnich chwil z Młodym, które zostały brutalnie przerwane, ale także wiedziała, że nie mogą zostać w tym miejscu. Musieli wstać. Musieli iść dalej.

— Pomóż mi… — wyszeptała, a jej głos był stłumiony przez łzy, które nie spływały po jej policzkach, ale wypełniały jej serce.

Aiden powoli, delikatnie, pomógł jej się podnieść. Kiedy stanęła na nogach, czuła, jak ogromna pustka wypełnia jej wnętrze. Głosy w jej głowie milczały, ale nie przestawały krzyczeć wewnętrznie. Po chwili Oxide spojrzała na Młodego po raz ostatni, a jej serce zatrzymało się na moment. Jednak po tym zatrzymaniu, pomimo bólu, odwróciła wzrok i skinęła głową w stronę Aidena. To była decyzja. Musieli iść dalej, mimo wszystko.

— Musimy to zrobić… dla niego… — powiedział cicho, choć z każdym słowem sam czuł jak jego serce rozpada się na kawałki.

Osłabieni, lecz pełni determinacji, ruszyli dalej. Niezależnie od straty, musieli iść. Wiedzieli, że nie mogą pozwolić, by Młody zginął na darmo. Wiedzieli, że tylko wspólnie mają szansę, by przetrwać to wszystko.

Tego dnia, pod ciepłym słońcem, wędrowali dalej. Woda, która jeszcze przed chwilą była miejscem beztroski i zabawy, teraz była tylko tłem dla ich ciszy, ich kroki były ciężkie, a oddechy – nierówne. Oxide szła obok Aidena, wciąż czując w sobie ciężar straty, ale także wiedząc, że muszą iść. Na horyzoncie pojawił się kolejny cel – nowa droga, na którą wkroczyli, nie wiedząc, co ich czeka.

Wędrowali przez las w milczeniu, zmęczeni po dniu pełnym zmagań, a każdy krok wydawał się coraz cięższy, jakby ziemia pod nimi pochłaniała ich siły. Mrok zapadał powoli, a cienie drzew rosły coraz dłuższe, przesłaniając niebo. Oxide szła obok Aidena, jej postawa pełna smutku i rozdarcia. Tylko Młody, choć odszedł na zawsze, pozostawił w nich trwały ślad. Głosy milczały, ale wewnętrzna burza wciąż huczała w umyśle Oxide.

Aiden, zmęczony nie tylko podróżą, ale i stratą, patrzył przed siebie, nie zauważając początkowo, jak coś zmienia się w otaczającej ich ciemności. Dopiero po chwili, gdy mrok stał się jeszcze gęstszy, dostrzegł cień, który wznosił się ponad nimi. Siedząca na jednej ze skał postać przyciągnęła jego uwagę, jakby czekała na ich przybycie.

Wzrok Aidena przesunął się w stronę tego kształtu. 

Oczy. 

Oczy błyszczały w ciemności, a sylwetka nie była typowo ludzka. Mimo ciemności, był w stanie dostrzec, że istota była wilkiem. Jednak to nie był zwykły wilk. Miał w sobie coś szczególnego – coś, co przypominało godność, mądrość i siłę.

Wilk patrzył na nich uważnie, a jego sierść była gęsta, w odcieniach szarości, z delikatnym połyskiem, jakby odbijała światło w sposób, który nieco go ukrywał w mroku. Jego postawa była spokojna, ale czujna, jakby znał każdy ruch, każde drżenie otaczającego świata. To był wilk, który nie bał się obcych, ale także nie wychodził naprzeciw bez ostrożności.

Aiden stanął w miejscu, niepewny, co zrobić. Oxide spoglądała na wilka przez chwilę, zauważając, że jej własne instynkty zaczynały reagować na obecność tego stworzenia. Wilk zbliżył się powoli, nie dając wrażenia zagrożenia, ale pozostając w pełnej gotowości.

— Rany Boskie! — usłyszeli nagle. Wadera zastrzygła uchem i przechyliła pytająco łeb. — Kto cię tak urządził, kochana? — zapytał, patrząc z szacunkiem na Oxide. Jego spojrzenie zatrzymało się na jej szaro-białym futrze, które było zabarwione krwią.

Wadera poczuła, jak oddech jej ciała staje się szybszy, jakby przygotowywała się na konfrontację, ale zarazem czuła coś innego – nie groźbę, a raczej delikatną ciekawość wymieszaną z troską w tym głosie. Zatrzymała wzrok na nowo poznanym wilku, który wydawał się nieoczekiwanie łagodny.

Aiden, widząc ten kontrast, delikatnie posunął się do przodu, patrząc na niego z uwagą. Wiedział, że mimo wszystkich niebezpieczeństw, to spotkanie miało dla nich ogromne znaczenie. Z kolei Oxide stała obok niego, a jej zaciśnięte szczęki, choć pełne gniewu, wydawały się nieco mniej napięte, gdy spojrzała na tego tajemniczego przybysza.

Ten skinął głową w stronę Aidena, zauważając, że nie tylko Oxide, ale i on był częścią tej historii.

— Nazywam się Agrest — powiedział spokojnie, podchodząc bliżej, choć nie na tyle, by naruszyć przestrzeń. — Jestem alfą watahy, która żyje w okolicy. Wasza droga może być trudna, ale znajdziecie u nas schronienie. Jeśli tylko nie boicie się zmienić drogi oraz biegu historii.

Agrest obniżył głowę, pokazując w ten sposób gest przyjacielskiej, spokojnej postawy. Jego oczy były pełne zrozumienia, jakby widział więcej, niż można by było wyczytać w zwykłym spojrzeniu.

Oxide wciąż miała w oczach coś z nieufności, ale w głębi serca wiedziała, że każde słowo Agresta miało w sobie szczerość. W jego spojrzeniu dostrzegła coś, czego nie spodziewała się znaleźć – rodzaj bezpieczeństwa, o którym marzyła od tak dawna.

— Nie szukam wojny — odpowiedziała cicho, patrząc na niego, a w jej głosie było coś, co zdradzało nadzieję. — Ale nie wiem, co mam zrobić.

Agrest spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem.

— Przyszłość jest nieznana, ale możemy spróbować podążać nią razem. Zawsze znajdzie się miejsce dla tych, którzy szukają pokoju.

Po tych słowach Agrest zbliżył się jeszcze bardziej, zachowując ostrożność, ale oferując im przestrzeń do odpoczynku, a może i do refleksji nad tym, co czeka ich w tej nowej wspólnocie. Aiden spojrzał na Oxide, dostrzegając w jej oczach coś, czego nie widział wcześniej – cień nadziei. Mimo wszystko, byli gotowi na ten nowy początek.

— Chodźcie, oprowadzę was. — rzucił z delikatnym uśmiechem. 


< KONIEC >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz