Noc. Czy to noc sprawia że gwiazdy na niebie lśnią, czy one same z siebie zawsze błyszczą na niebie?
Kiedy nie masz nic lepszego do roboty twoje myśli krążą i tak też krążyły myśli Wiatru. Wilk odetchnął ciężko, jego oddech nie ukazując się nawet na zimnym zimowym wietrze, podczas kiedy sarna, za którą podążał, jego łapy ponad zmrożoną ziemią, oddychała. Para z jej nosa i ust tak słodko uciekały z imiennikiem wilka. Jen tylko przyglądał się temu zjawisku, zafascynowany, dawno już zapominając jak to było, wdychać zimne powietrze, dusić się kawałkami lodu w płucach, kiedy pogoda chce nic tylko pogrążyć cię w wiecznym śnie. W wiecznym śnie, którego zdawać się mogło Wiatr był bardzo bliski. Jeszcze łapał za resztki świadomości, która tak desperacko próbowała uciec z jego sztywnych palców. Jego łapy trzymały te parę słodkich wspomnień. Zapach lawendy, ciepły uśmiech matki, śmiech swojego rodzeństwa. To wszystko było tam, w nim, desperacko powtarzana jak zdarta płyta. Zdarta do tego stopnia, że zatrzymywała się co jakiś czas, niezdolna do zagrania elementu, który niegdyś tam był.
Wiatr gubił się. Gubił się pomimo swojej walki z nieuniknionym. Takiej desperackiej walki jak tylko umierający może walczyć o resztki życia. Jak tonący próbuje nabrać w płuca odrobinę powietrza. Niczym szeregowiec na polu bitwy, łapą wstrzymujący krwawiącą ranę w sercu, z myślą że to przeżyje. I Wiatr wiedział, że jego dni są liczone w tygodniach. Może nawet nie wiedział. Czuł. Jego ciało, może nie materialne ale nadal otoczone ta złudną otoczką czucia, chociaż trochę innego niż fizycznego, wiedziało, czuło jak coraz częściej chce rozpłynąć się na wietrze. Ale cos jeszcze trzymało je tutaj, w tym niby żyjącym jeszcze świecie, w limbo pomiędzy życiem i śmiercią. W tym stanie desperacji, gdzie miał już dość swojego… życia. Chociaż to już bardziej egzystowanie. Ponieważ czym jest życie jak się nie oddycha?
Tak krążąc sobie wokół lasu, do którego sprowadziła go sarna, musiał przyznać, że natrafił na kolejne piekne miejsce. Nie tak piękne jak z jego wspomnień. O… tak.
Było jasno. To wszystko. Jasno, jak za dnia. Słonce migotało nad polaną. Zieleń mieniła się wszystkimi kolorkami swojej barwy, mieszając się z kwiatami wszelkiego rodzaju. Wiosna rządziła tutaj pełnią swojej siły, pchając życie we wszystko w co tylko mogła. W też wtedy szara wadera urodziła trzy szczeniaczki. Chyba trzy. Wiart już nie pamiętał. Ale pamiętał, że mama była szara, w białe łaty, tak podobne to tych jego. I było rodzeństwo, jakieś było. Pachniało świeżą rosą, chyba. Tak! Świeżą rosą i porankiem. Inaczej niż wszystko wokół. I mama była tam, jej ciepłe futro otulając go i rodzeństwo, chroniąc przez tym powolnym i bawiącym się w drzewach wiatrem. Już pamiętał jak otwierał oczy, musiał być starszy trochę, i spoglądał na pola usiane kwiatami. Usiane lawendą. Niezliczone połacie wzgórz i łąk usiane fioletowymi i białymi kwiatkami, których zapach lgnął do futra mamy. Wszystko to pachniało jak dom. Dom.
Dom. Ten którego już nie ma. A może jest. Może… gdzieś. Czy to ważne? Nie było to ważne. Nie tak ważne jak jego odbicie w tafli wody. Swobodnym ruchem, płynnym i zamierzonym wleciał nad zamarznięte jezioro. Lód to nie było to samo co woda. Nie dawało takiego samego, przyjemnego i prawie trwałego, jakby żywego odbicia jego pyska. Tylko… mieniło się, rozmazane, jego fioletowe oczy wyglądając jak smugi. Ale i to było lepsze niż zapomnieć jak się wygląda. Podmuchem wiatru podniósł w górę śnieg z tafli, pozostawiając na niej tylko to co naprawdę przymarzło. Kawałek odsłoniętego jeziora starczył ,aby wilk mógł przejrzeć się w niewyraźnym spojrzeniu własnego oka. Jakież smutne było to że nikt go nie widział. Ciche wycie wydarło się z jego gardła. Pieczęć samotności i żalu jaki nakrył jego serce. Łzy polałyby się z jego oczu, gdyby tylko mógł płakać. Krwawiłby z ran gdyby tylko miał krew. I dałby życie za wiedzę co się z nim dzieje, gdyby tylko owe życie miał.
Zawył tak jeszcze raz, ostatnie mrugnięcie nad falą rozpaczy jaka rozrywała jego serce w pamięci tego czego nie pamiętał dokładnie, a jedynie strzępkiem. Resztką wzroku, resztką słuchu czy węchu. I wtedy też to usłyszał. Cichy szelest starych gałęzi i chrupot śniegu. Wilczy krok, spokojny i miarowy, stukoczący o białe kryształki swoim pazurem. Coś czego Wiatr sam od miesięcy zrobić nie mógł. Samotność wezbrała się w jego sercu, jak świt zbierał się na horyzoncie. Niedługo ciężko mu będzie stać w miejscu, które nie jest skalane słodkim i błogim cieniem. Ale to było zmartwienie, które uderzy z niego za dziesiątki minut, może odrobinę wcześniej. Tam. Tam na skraju lasu, pomiędzy szarymi korami drzew i opustoszałymi koronami gdzie wiatr rzucał resztkami śniegu, stał wilk. Wilk większy od niego, jakby Wiatr stanął u jego boku, może tylko nieco, ale nadal mniejszy. Wilk którego futro bieliło się i błyszczało w resztce księżycowego blasku, niczym śnieg wokoło. Brązowe łaty ozdabiały jego ciało dumnie, jak parę piórek wetkniętych za uchem. Pysk skupiony, a błękitne oczy wbijające się w zastaną ciszę nad jeziorem. I tylko wiatr poruszył śniegiem na pokrywie lodowej, zasłaniając odbicie wilka. Jego wycie jeszcze w pamięci, świeże i prymitywne, pełne bólu i tęsknoty wyrwało mu się raz jeszcze, kiedy stracił sam siebie z oczu. I uszy wilka na brzegu zastrzygły na jego głos. Więc Wiatr przestał wyć, zaskoczony.
<Yrsa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz