Kiedy spoglądasz w milczeniu na wszystko co dzieje się wokół
i sądzisz: To mnie nie dotyczy, bo to za granicą. To nie moja sprawa.
Nie moja. Nie moja. Dopóki ten sam kłopot nie przedrze się przez postawione na
granicach mury i nie poprzewraca domków jak kart. Rozdmuchując nadzieję i żale.
Nagle mój problem to twój problem i nasz los.
I tego doświadczył Sigma. Z żalem spoglądał jak jego przyjaciele padają jeden
po drugim. Jego oko uważnie patrzyło wtedy. Tamtego dnia. Kto wie. Gdyby nie
wojna może inaczej wyglądała by ta cała banalnie absurdalna sytuacja.
Zaczęło się od Pi. Zakaszlała. Osłabła. Padła chora. Niedługo potem okazało
się, że w szeregu jeszcze dwie inne wadery zostały ofiarowane chorobie, niczym
nieistotne dla świata i losu laleczki. Valo i Porzeczka.
Gorzej już być nie mogło, prawda? Jego droga siostra. Całka i Mediana w
milczeniu patrzyły na to, a on przełknąć nie mógł tego co się działo. Żal
ściskał go za serce, a łzy strachu i stresu toczyły po pysku.
Następna była Domino. Jedyna, która na lekach znała się chociaż odrobinę. Jej łapa tak bardzo dopomagała, a teraz leżała pośród innych chorych, odcięta od świata. Ale co to da? Zaraz za nią potańcował Tora.
Kto dalej? Kto da więcej? Kamael. Obrońca, wilk o wielu skrzydłach podążył za ukochaną układając się obok niej w posłaniu. Skąd to wiedział nasz drogi Sigma. Znalazł się obok nich niedługo potem. Zmęczony i zdruzgotany samym sobą. U boku siostry, która w milczeniu i znudzeniu podziwiała ściany, jakby najmniejszy ruch kolał ją i bolał w mięśnie. Niczym kamienna skała, zastygła w swojej największej pozie i głuchym milczeniu. A jego bolało wszystko. Czy życie mogło być gorsze?
Codzienne przeprawy przez śnieg skończyły się. Świat nieco
rozmókł i stracił na barwach dla Całki. Pomoc przy patrolu granic była
potrzebna, ale co z pomocą dla wojska? Kto do nich trafi jak nie Mediana. Jej
siostra, ta która przebiec nie mogła za wiele z czystej niechęci do biegania.
Pani idealna perfekcjonistka, która teraz miała ubrudzić sobie łapki, a która
szła powoli u jej boku. Pi była niesprawna i wszystko w watasze powoli sypało
się, a kamienna stypa zdawała się zbliżać wielkimi krokami. Oby tylko nie ku
czci ich siostrzyczki czy brata.
Wybrańcy. Ocaleńcy. Można by tak o nich powiedzieć. W końcu cała ich rodzina
prawie leżała teraz zniewolona. Przez wroga czy chorobę, nie ważne. Niewola
żadna nei była w należytym szacunku dla ich ciała i dusz.
A jednak pozostawało im tylko modlić się o zdrowie.
—Myślisz, że...mogłabym... wiesz... porozmawiać z Agrestem?—
—Przechodziłyśmy już przez to. Nie mnie pytaj .— Całka była chłodna. Może aż
nad to. Nadmiernie dla Mediany. Jednak nie radziła sobie z bólem i strachem
wyładowując go w jej tylko znany sposób, na osobie akurat pod łapą. Cisza
omiotła pola. Nic nie wskazywało ani na wroga ani na poprawę. W końcu kiedy w
życiu trwa prawdziwa cisza, tak mroczna, że aż dudniła w uszach i sercach?
Nie Rozumiała.
Nie Czuła.
Nie widziała.
Nie słyszała.
Gdzie jest? Co się dzieje?
W jej myśli kołatał tylko odległy głos świadomości. Pi. Nazywa się Pi. Córka
Delty. Przyszywana. MA rodzeństwo, jednak jakby jej wspomnienia zatarły się.
Wyprane zostały w wybielaczu, który odbarwił wszystkie uczucia z ich oblicza.
Mediana. Droga siostra. Na jej myśl nawet ukucia w sercu. Czemu wszystko się rozpłynęło?
Czemu wszystko melancholijnie zlało się w jedną martwą papkę. Białą kartkę bez
skazy. Nawet drobne myśli na temat dni poprzednich, kiedy ból stopniowo
zanikał, zdawał się być obojętnością. Do stopnia tak wielkiego, że nawet
kolejne rany czy osłabienia zdawały się nie ingerować w jej kamienny wyraz
pyska.
Całka. Zero emocji. Jedynie pobieżna świadomość słowa miłość i iluzji kochania.
Mgiełka pamięci o tym co niegdyś zdawało
się jej towarzyszyć. Jej i słowom mającym prawdopodobne znaczenie emocjonalne.
Brat, siostra. Ojciec. Gdzie rozpłynął się ten świat? Kiedy wypadł jej z łap? I
dlaczego nie mogła żałować przeszłości i tęsknić do niej?
I Sigma. U jej boku. Brat. Bliski. Więc dlaczego taki daleki? Nie bała się o
jego zdrowie, chociaż było źle. Jak z nią samą. A jednak to gdzieś rozpłynęło
się po ciele. Oderwało od umysłu, na chwilę wraz z całą świadomością i osobą.
Jak duch uleciało w eter żeby wrócić jako widmo siebie samego. Nie była w
stanie obdarzyć niebieskiego basiora tym ciepłym spojrzeniem. Teraz pozostawały
tylko matowe oczy i milczące niezrozumienie świata dookoła.
Żwawo wkroczyła do jaskini. Ta była jej obca. Daleka i nieco
koląca w oczy i serce. Nie tu jej miejsce i nie w polu gdzie musiała chodzić
godzinami.
—Kogoś tu szukasz? — Nymeria. Stabilna i chłodna doradczyni samego najwyższego
wilka w watasze, czyż nie?
—Agresta. Alfy Agresta. —Mediana wymruczała cicho zmęczona nieco sesją ganiania
po lesie jak szczur za kotem. Bo cóż ona może zrobić innemu wilkowi, kiedy nie
w jej roli było użeranie się z granicami.
—Tam. — jej łapa wskazała na róg. Nieco odległy, ale ładnie oświetlony dniem,
chociaż zagłębiony we wnętrzu jaskini. Cóż za widok. A tam, siedział szary
wilk. Szczupły, w ogóle nie jak alfa, ale jednak alfa. Przypominał może nieco
nawet zmierzłe szczenię zagubione pośród własnych myśli. Ale kto teraz takowym
nie był?
—Witam. —nieśmiało podeszła. Jej łapki zdały się być nieco bardziej śliskie niż
naturalnie. Cóż. Sprawa wielkiej wagi wymagała wielkiej interwencji, a ona się
do takowych nie sprawdzała.
—Witam. Co cię sprowadza. — może nieco zmęczone złote oczy uniosły się znad
przypalonej kartki.
—Mediana jestem. A... A to sprawa wielkiej wagi panie Agreście. Bowiem Alfo
Agreście widzisz. Niegodnie byłoby mi powiedzieć tak prosto i z mostu o co mi
chodzi, ale innej drogi nie widzę. Przyszłam bo moje stanowisko, no cóż. Zostało
wycofane i nie leży mi to w sercu za dobrze.— jej mowa ślisko przemknęła pomiędzy
słodko brzmiącymi słówkami.
—O czym mówimy młoda damo?— no tak. Wiele stanowisk uciekło teraz z łap.
—O Śledczym drogi alfo.—
—Nie. Śledczy tymczasowo są zawieszeni przykro mi.— jego oko wróciło do kartki.
Jakby zakańczał rozmowę.
—A otóż ja uważam to za dość nierozważne. Rozumem zniwelować do jednej osoby,
ale zawieszać to druzgoczący błąd. — skwitowała nie przygotowana na porażkę.
Nie ma zamiaru znowu błądzić po lesie pośród strażników i stróżów.
—Ah tak? —
—Tak oczywiście. Do wszystkiego są argumenty. Najsłabszy ze śledczych na
posterunku, ja świeża. Gdyby tak chociaż mnie przywrócić, wataha byłaby bezpieczna,
a i zaginięcia ktoś by notował. Bo kto to zrobi? Szeregowiec? Mamy wojnę.
Wojnę! Ile z wilków gnie bez wiedzy bo nikt tego nie obserwował i...
— A pro po! — czyjś głos wszedł w jej słowo. Oboje z alfą spojrzeli na
delikatnie unoszącą się ponad ziemię samiczkę. —Moi rodzice. Poszli gdzieś,
nikomu nie powiedzieli i nie wracają. To nie w ich stylu tak przepadać. To
robota dla Waya! Więc chciałabym zgłosić zaginienie. — Pinezka wyćwierkotała.
—Widzisz. Widzisz. Zmartwiona rodzina aż sama pcha się w łapy.— Mediana
zmarszczyła nos.
—Może rzeczywiście... jeden śledczy. Ale jeden tylko. — Agrest westchnął. Może
mu to nie na rękę. W sumie nie dziwne.
—Ja może. Na śledczego mnie już uczyli, ale krótko na tym padole jestem. Nie
znam się na wojsku i patrolach. —
—Dobrze więc. Jeden śledczy na
stanowisku. —
Mediana więc dostała stanowisko z powrotem. W jedną rozmowę.
Może to i dobrze. Nie była stworzona do
pracy, której nie lubiła. Psychicznie.
Jednak jedno zmartwienie nie pozbywało się innych. Dalej, nadal, wciąż i Sigma
i Pi byli w zagrożeniu. I nawet jak nieco milej jej było, że będzie miała
pierwszą swoją w życiu sprawę w łapach to jednak, martwiła się rodzeństwem.
<PI, Całka, Sigma?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz