Jaskinia w której ich łapy raczyły spocząć jeszcze trzymała
ciepło ogniska zionącego ogniem. Ciepło i światła migały na kamiennych
ścianach, nadając temu miejscu z pewnością wyglądu i atmosfery lepszej niż ta
która panowała na zewnątrz, w śniegu i śnieżycy. Apollo nie był zaskoczony
płomieniem, niedawno sam dorzucał do niego ostałego się gdzieś w kącie suchego
drzewca. Jaskinie szczeniąt. Tu siedział całe dnie kiedy na dworze szalały
śniegi i niańczył dzieciarnię. Tutaj też jego myśli zaprowadziły małego Mino.
Niespokojną kulkę, tak samo ślepą jak on sam, a tak odległą od podobieństwa
między sobą. W końcu nawet dwie krople wody się od siebie różnią, molekularnie,
strukturalnie, wielkością. Anubis mógłby spojrzeć na malca swoimi ślepymi
oczami, jednak nie dojrzałby go pośród ciemności otaczającej go przez całe
życie. Ciemności która dopiero niedawno ustępowała z jego serca. Uszami
obserwując kroki swojego młodego towarzysza podążył za nim pyskiem, jakby
śledząc jego ciało i najmniejszy ruch, chociaż niewiele by mu to dało. Malec
przysiadł sobie niedaleko. Na co patrzył? Co czuł? Anubis cicho westchnął i
wsłuchał się w jego słowa.
—To się działo odkąd pamiętam. Mój brat nie ma takiej mocy, może mu to
przyjdzie jak dorośnie. Mama mówiła, że moim żywiołem jest śmierć, ale na razie
nie umiem nic, poza tym, że widzę dusze.— szybkie, nieco niewyraźne słowa
zawisły w powietrzu między ciepłem i wiatrem. Niemo utkwiły w sercu starszego,
który uporczywie starał się je zrozumieć. Prawda. Nie każdy otrzymuje wiele
mocy, a część nie otrzymuje żadnych. Szczęściem i nieszczęściem czasem jest
dostać od losu ptaki prezent. Jego jest udręką jak i ulgą. Przekleństwem i
ucieczką od rzeczywistości, której nikt nie rozumie. W końcu czemu uciekać?
Dwie małe łapki niespokojnie zaszurały o grunt. Gdyby mógł patrzeć i widzieć,
może zobaczyłby tam małego siebie. Zagubionego w świecie nieposkromionych dusz.
Jak dobrze, że on sam spoglądać na nie musi jedynie nocami. Słuchać ich udręk i
wycia. Uderzenia serca, szybkie, niespokojne doszły do jego wyostrzonego
słuchu. Gdyby zawęszył, kto wie. Może dotarłby do niego zapach stresu, może
nawet strachu. Przymknął oczy jakby miało mu to dać coś więcej niż tylko ugięcie
marnej rzeczywistości.
—Powiedziałem coś nie tak? Może nie powinienem się tak szybko zwierzać...
Niektórzy moi przy... nie, po prostu inne szczeniaki z naszego poprzedniego
stada. Bali się mnie przez mój żywioł. Przez mój kolor sierści. Wszyscy byli
biali, ja i Luka byliśmy czarni. Ale on nadrabiał swoim charakterem, ja nie
miałem nic do zaoferowania i...—
—Tu zaczynasz od nowa Mino. — spokojnie wciął się w ten nerwowy słowotok. Jego
ton musiał być łagodny. Spokojny. W końcu przez swoją ucieczkę w myśli nieco
zestresował malca najwidoczniej. Albo taki już był. — Twoja moc jest bardzo
interesująca i chcę wiedzieć, jak się rozwinie. Powinieneś ćwiczyć, próbować
rozmawiać z duszami. — jego porada była nieco pusta. W końcu nie każdy kto
patrzy na martwych tułających się przy ziemi musi słyszeć ich prośby. — Któraś
się już do ciebie odezwała? — on sam długo pozostawał głuchy i niemy w ich
obecności.
—Zwykle nie, niektóre mówią jedno, najwyżej dwa słowa. Zazwyczaj po prostu za
mną idą, nie wiem dlaczego. —
—Czuję, że dzieje się tu coś niedobrego. Coś wisi w powietrzu. Luka tego nie
widzi, bawi się w najlepsze z innymi szczeniakami. Ale ja to czuję. Tak jakby …
zapach śmierci...?— dopowiedział zaraz potem.
—Zapach śmierci? — powtórzył niemo na sekundę uciekając w wodospady własnych
myśli. — Ten zapach towarzyszy tej watasze od czasów kiedy ty o niej nawet nie
słyszałeś. Ile krwi przelało się przez tą ziemię i ile żyć uciekło przed moje
oblicze, żeby nocami żałować swojego życia na ziemi, nawet nie wiesz. Ten swąd
pewnie jedynie przybierze na mocy, ale może nie dosięgnie nas...—
Ile minęło od jego słów i jak trafne się okazały pokazał
jedynie los. Walka nie przynosiła strat, aczkolwiek czas przynosił zmiany. Mino
z pewnością dorastał, niczym słodki kwiatek na wiosnę. I może Anubis tego nie
widział oczyma, jedna z pewnością słyszał. Kroki mu stężniały. To nie były te
same małe łapki na kamieniu, które poznał w zamieci.
Wyrósł, ale nadal przychodził do niego jak duch i cień krążący po ścianach.
— Nadal nie wiem kim chciałbym zostać. — bok przy boku szli przez zaśnieżone
jeszcze tereny watahy. Jeszcze szczenię, ale na przejściu w swoje
najpiękniejsze lata. Szkoda tylko, że w takim momencie.
—Nie szkodzi. Każda praca jest ważna. — odparł krótko. Lakonicznie. Ciężko mu
było przywyknąć do rozmów od kiedy Szklanki u jego boku zabrakło. — Kto wie.
Może znajdziesz pracę taką jaka ci się zamarzy i spełnisz się w niej z mocami.—
— Tak mówisz?—
—Nie inaczej. —
—Poczułem że umarł już z dala. — oznajmił siadając i
niespokojnie przesuwając łapami po twardym kamieniu. Anubis jedynie uniósł ucho
w znaku, że słucha jakby na moment zapominając, że oboje widzą jedynie ułamek
tego co inni. Noc miło owinęła ich światłem księżyca.
—To niespotykana umiejętność. Adekwatna do żywioły jak widzę. — odparł po
chwili ciszy uchylając oczy. Taniec bieli rozlał się przed nim niczym morze
przez statkiem. Powoli podniósł głowę. Dusze zdawały się być wyjątkowo
niespokojne.
—Aczkolwiek. Nadal nie wiem kim chcę zostać. Luka jest tego już taki pewny, a
ja...—
—Coś się znajdzie Mino. Czasu zostało niewiele, ale los ma swoje przekorne
ścieżki, na które cię rzuci.—
—Grabarz? Interesujące. I potrzebne patrząc na niespokojne
granice i czasy.— jego sierść obciekała od mokrego śniegu, który powoli sączył
się z nieba. Ociepliło się i teraz wszystko zaczynało przylegać do futer.
—Tak. W ten sposób mogę wykorzystać moje moce... dobrze! — Mino zabrzmiał nawet
trochę szczęśliwie...
—Ale...—
—Ale... Martwię się o brata. I o te granicę. O stan wyjątkowy. Czuję się
niespokojny, że coś może się mu stać.—
—Tak. Troska to rzecz całkowicie naturalna. Musisz uwierzyć że nic mu nie
będzie. Swoją droga. Kopanie dołków to całkiem przyjemna robota. —
—Trup za trupem, już niedługo. — Anubis pokręcił głową
siadając przy czarnym i młodszym wilczku, który uporczywie wygrzebywał coś w
rodzaju grobu. Miejsce na nadchodzące i nieuniknione ofiary wojny.
—Niestety. —
—Może i stety. Świat w zaświatach jest
dużo milszy sercu niż ten na tym padole nieszczęścia. Odejść stąd jak raz byłoby
zaletą. Kto wie. Może i mi niedługo przyjdzie czas się pożegnać Mino. Wirus
szaleje i chociaż trzymam się z dala od życia watahy, nie mam serca patrzeć na
zmarnowane szanse. Granice zamknięte, więc może... nie ważne. — wylał z siebie
nieco za wiele. Za wiele. Więc zamknął pysk nie odwracając nawet głowy w
kierunku towarzysza. Jedyne co robił to zbijał wzrok w niebo, starając się
dojrzeć szansę na odcięcie egzystencji przyziemskiej. Nie śmiercią, a
zniknięciem. Na chwilę.
—To już nie dom. Znowu nie dom. — szepnął do siebie cicho.
<Mino?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz