poniedziałek, 28 lutego 2022

Od Kawki - „Rdzeń. Dzień nadania kształtu”, cz. 3.7

✁✁✁✁
- Powiedz jej, że...
✁✁✁✁


Wieczór płynął leniwie i dłużył się niemiłosiernie, choć spędzaliśmy go we wciąż wzrastającym napięciu. Wróciłam do sypialni medyków, tak beztrosko zasiedlanej przez moich rodziców i od razu zostałam przywitana przez matkę stojącą u wejścia z butelką spirytusu i szmatką w drżących łapach.
- Daj łapę - powiedziała, jedną ze swoich wyciągając ku mnie. Z namysłem dotknęłam jej palców swoimi. Wadera szybko, lecz dokładnie owinęła moją nogę materiałem nasączonym alkoholem. - Po co właściwie szukałaś Delty?
- Już wszystko jedno - odparłam bezbarwnie.
- Jeszcze pysk - dodała, na co przejęłam od niej szmatkę i wytarłam nią fafle. Gwałtownie złapałam oddech i kichnęłam, gdy ostra woń zakręciła mi się w nosie. - Powinnaś stąd wyjść, Kawko. Zresztą wszyscy powinniśmy się stąd wydostać, jak najszybciej, inaczej wszyscy zachorujemy.
- Na zewnątrz też chorują - mruknęłam. - Połowa watahy leży chora. Cud, że jeszcze nikt nie umarł, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Chociaż masz rację. Nie wiem co jeszcze robicie w tej jaskini - mówiłam delikatnie, nie chcąc otwarcie dać do zrozumienia, że z całego serca życzę ich działaniom jak najgorzej.
- To pomysł Admirała. Nie konsultował go ze mną.
- Po co właściwie do niego wróciłaś?
Przez praktycznie niewyczuwalny moment, matka milczała. Byłam pewna, że prawidłowo wyczułam jej pierwszą myśl - wahanie - lecz zanim usłyszałam upragnione „Nie wiem”, być może ubarwione jeszcze bardziej upragnionym „To był błąd”, na które mogłabym odpowiedzieć czymkolwiek w rodzaju pełnego nadziei „Nadal możemy wszystko naprawić!”... do jasnej, upragnionym nie tylko przeze mnie, ale i przytłaczającą większość naszej watahy, wilczyca dośpiewała sobie, do nierozpoczętej jeszcze historii, zupełnie inne zakończenie.
- Bo go kocham - odparła z lekkim uśmiechem, kierując na mnie wzrok pełen wielkodusznej wyrozumiałości. Popatrzyłam na nią jak na wariatkę, ale nie próbowałam podważać jej słów. Milczałam, pozwalając chwili trwać i prowadzić mnie ku nowym rozmowom i nowym wiadomościom, jak nowym, dojrzałym owocom, które zbierałam pomalutku odkąd trafiłam do tamtego chorego miejsca.
Ponieważ przez długi czas nie działo się zupełnie nic, obie uspokoiłyśmy się trochę. Matka ułożyła się na bydlęcej skórze, będącej wcześniej posłaniem medyka i przeciągnęła się beztrosko.
- Prześpij się, kochanie - sapnęła, słodko chowając pysk pomiędzy łapami. Popatrzyłam na nią niemrawo.
- A ten... tata kiedy wróci?
- Nie wiem, skarbie.
Nieomylne serce matki miało rację, nawet jeśli to samo serce, zwane sercem przyjaciółki, miłości, czy obywatelki, zdawało się oszalałe: chciało mi się spać. Jednocześnie nie wyobrażałam sobie spokojnego odpoczynku w gnieździe żmij, skończyło się więc na przysypianiu w kąciku, w pozycji półsiedzącej. Z tyłu głowy pozostała mi nieprzyjemna świadomość, że nie mam nawet ważnego powodu, by dbać o higienę odpoczynku i wszystkie te sprawy niezwykle ważne dla zdrowia już-niebawem-przyszłej matki.
Wreszcie, jakoś po północy, a może już  przed świtem, przedłużającą się ciszę przerwały głosy dobiegające z pomieszczenia obok, odgrodzonego gęstą ścianą zaschłych krzewów.
- Admirał wrócił - nie wiem, czy w słowach matki było więcej zmęczenia, czy miłości.
- W środku nocy? Dokąd właściwie pobiegł wieczorem?
- Nie wiem, Kawko - odpowiedziała bez namysłu.
- Ach... Czego tam szuka? Co planuje? Wtajemnicza cię w swoje plany?
- Nie - szepnęła.
- Ufasz mu?
- Tak - zakończyła nieco głośniej, lecz bez odrobiny szczerego przekonania.
- Masz pewność, że nie chce cię po prostu do czegoś wykorzystać? - rzuciłam obojętnie, widząc w jej oczach, że choć ziarno niepewności zostało rzucone, padło na jej zmrożone obłąkaniem serce i nie dostanie szansy wykiełkować.
- Co to za dziwne pytania? - mruknęła, ni to z niepokojem, ni to z oburzeniem.
- To jego zachowanie wydaje mi się bezrozumne. Dlatego się martwię.
Jako że stłumiona rozmowa, prowadzona podniesionymi głosami, zastąpiona została odgłosem energicznych kroków, zbliżających się do miejsca naszego niemego starcia poglądów, kolejne sekundy upłynęły nam w nerwowym oczekiwaniu na nowiny. Wreszcie ojciec wmaszerował do pokoju, gdzie matka dogoniła go ze szmatką i spirytusem.
- Wycofujemy się z jaskini medycznej - oświadczył od progu, siadając na piętach i memłając szmatkę mokrą od alkoholu.
- Teraz? - zawołała matka.
- Uważasz, że to zły pomysł?!
- To... dobry pomysł - odparła nieco zaskoczona.
- Zbieraj rzeczy. Klab zaraz je weźmie.
- A co z chorymi?
- Zostawimy ich tutaj. Przecież nie będziemy ciągnąć ze sobą. Kawka, chodź ze mną.
Basior ruszył ku swoim sprawom, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie ostatnich słów. Wezwania. Zmarszczyłam brwi i bez stanowczości rozprostowałam nogi.
- Czego chcesz? - zapytałam nieufnie, pośpiesznie podążając śladem znikającego właśnie za ścianą, puchatego ogona, zakończonego czarną plamą. Basior kierował się ku wyjściu z groty. Tam w końcu się zatrzymaliśmy.


✁✁✁✁
- ...Wataha Srebrnego Chabra osłabła.
✁✁✁✁


Admirał dumnie wyprężył pierś, wodząc wzrokiem po skąpanych w różowawej poświacie jutrzenki, odległych, leśnych drzewach, których cień nie krył już ani jednego z szeregowców, oblegających jaskinię medyczną jeszcze przed dniem.
- Twoi przyjaciele są bezsilni - wypalił bez wstępu, na co jedynie uniosłam brwi. - Wataha Srebrnego Chabra nie zbuduje niczego na swoim własnym trupie. A ja z niej trupa uczynię. Chyba, że...
- Niebywałe. Grozisz całej watasze? A kim jesteś, aby to robić? - odpowiedziałam na jego myśl, lecz szybko pohamowałam się, uspokajając oddech i słowa. - Chyba, że co?
- Słyszałem, córeczko, że jesteś asystentką alfy.
- Dobrze słyszałeś.
Stałam obok niego. Huczało mi w uszach, a dusza, rozgrzana do czerwoności, po raz pierwszy zapłonęła tak dziwnym płomieniem. Patrzyłam na niego jak na idiotę. Słuchałam jak skrzypienia desek łamiącego się mostu. Nie byłam tylko pewna, czy stoję na tym moście, czy też patrzę na niego z dołu.
Pojedyncze wilki zaczęły kręcić się gdzieś w pobliżu wyjścia. Najwyraźniej rzeczywiście szykowano się do opuszczenia jaskini.
- Nie myślałaś nad stanięciem po stronie tych, którzy chcą twojego dobra i dobra nas wszystkich?
- Po twojej stronie?
- Widzisz, świetnie zdajesz sobie z tego sprawę.
- Czyjego dobra chcesz, poza własnym? Co miało na celu odcięcie watahy od jaskini medycznej?
- Nie chcę działać przeciwko watasze. Chciałem tylko... coś im uświadomić.
- Bredzisz.


✁✁✁✁
- Ale to nie przyszło z wewnątrz.
✁✁✁✁


- Moglibyśmy stworzyć coś lepszego. Razem.
- Najlepiej byłoby, gdybyś po prostu ze wszystkiego się wycofał. Nie mówię już o oddaniu się w ręce prawa, ale odejść stąd, zabrać matkę, jeśli rzeczywiście tak bardzo cię kocha i nie mieszać już w tej nieszczęsnej watasze. Ma wystarczająco kłopotów i bez ciebie. Straciliśmy sojuszników, ledwie poradziliśmy sobie z protestami, w których zresztą brałeś udział! Kilkukrotnie ktoś podpalił, jak nie las, to jaskinię alf. Poselstwo wysłane do NIKL-u miesiące temu, zaginęło. Teraz dodatkowo szerzy się choroba.
- Sama widzisz, że to miejsce od dawna toczy bolączka gorsza niż VCIG. Trzeba pójść inną drogą. Naprawdę wysłałabyś mnie na drugi koniec świata, bez mrugnięcia okiem? Jestem twoim ojcem. Więzy rodzinne to coś więcej, niż poczucie obowiązku względem szefa, które przez ciebie przemawia.
- Zrozumiałabym wiele. Nawet ojca w opozycji, ale wiesz, kogo zabiłeś? Wiesz, kim ten ktoś był dla mnie? - Czując, że burza myśli zamienia się w huragan, przerwałam, by nie poniosły mnie nerwy.
Basior zawahał się.


✁✁✁✁
- Powiedz, jak było.
✁✁✁✁


Wreszcie, w pstrokatym oku mignął lustr zdecydowania.
- Czy tym bardziej nie znaczy to, że powinnaś być z nami, a nie przeciwko nam?
- Co to ma znaczyć? - odparłam szybko, czując, że włos jeży mi się na karku.
- Zastanów się nad tym. Daj szansę rodzicom. Nikt nie wie tak dobrze, jak ty, że nie mamy złych zamiarów co do tego miejsca.
- Dokąd teraz idziecie? - zapytałam, przenosząc wzrok na wilki, których liczba pod jaskinią wzrosła. Wśród nich pojawiła się również matka. - Gdzie Delta?
- Podejrzewam, że nie będzie chciał nam towarzyszyć, więc zostawiamy go tutaj. Ale ty przychodź, kiedy chcesz, córeczko. Najlepiej na stałe. Ach, gdzie... na południe. Na pewno znajdziesz nas, gdy się już rozgościmy. Klab! - Wilk przywołał do siebie swojego pomocnika. - Daj mi moją torbę.


✁✁✁✁
- Powiedz, żeby ci zaufała i żeby czekała.
- Mogę nie mieć racji. Mogę skłamać. Czy składanie oświadczeń w tym labilnym czasie jest zasadne?
- Admirał, największym twoim kłamstwem jest teraz milczenie.
✁✁✁✁


Niedługo później cała grupa zniknęła mi z oczu, kierując się na południe, a ja, nie czekając ani chwili, biegiem ruszyłam w przeciwną stronę. Drobnymi skrętami omijałam drzewa i przymykałam powieki, gdy miarowo wypuszczane z nosa, ciepłe powietrze drażniło moje oczy. Szybko obrałam kierunek: jaskinię wojskową. Miałam nadzieję spotkać tam również Agresta lub chociaż jego doradczynię, aby oba ośrodki dowiedziały się o planach Admirała.
Zanim dotarłam do celu, przekonałam się, że wojsko już podjęło działania. Z gorącym dreszczem na grzbiecie zatrzymałam się wpół kroku, gdy wyszła mi naprzeciw grupa szeregowców pod wodzą generała. Równy krok o rozmarzającą ziemię zadudnił mi w uszach.
- Dokąd zmierzają? - Dostojny basior zwrócił się do mnie w dwóch słowach. 
- Na południe.
- Dobrze.
- Zostawili Deltę i część swoich wilków w jaskini medycznej.
- Co to za wilki?
- Chorzy.
- Rozumiem. Nymeria i Agrest są w jaskini wojskowej. Przekaż im, czego się dowiedziałaś.
Grupa przeszła obok mnie, a wraz z każdym ich krokiem las zdawał się chwiać.
- Nymerio... Agreście - przywołałam ich imiona, wkraczając do siedziby naszego wojska. - Jaskinia medyczna jest wolna.
- Czyli to już fakt. - odezwał się alfa ściszonym głosem, kierując wzrok ku doradczyni, a następnie ku mnie. - Wysłani tam zwiadowcy przybyli przed kwadransem z wiadomością, że coś się tam dzieje, terroryści zbierają się pod wyjściem. Usiądź, Kawko. Czegoś jeszcze się dowiedziałaś?
- Ich siły zostały zmniejszone praktycznie o połowę. W jaskini medycznej też panuje zaraza. Admirał zostawił chorych, a z pozostałymi wyruszył na południe - mówiłam, starając się poukładać i przekazać wszystko w logicznym ciągu. - Delta został z zarażonymi.
- Co oni planują... - Basior westchnął ciężko, w zamyśleniu potarłszy pysk łapą. 
- Czy to wszystko? - Nymeria ciągnęła myśl Agresta. - W takim razie posłuchaj teraz nas.
Poprawiłam się na miejscu, uspokajając falę napływającego do gardła ciepła niepokoju.
- Koyaanisqatsi wrócił dziś rano - oznajmił alfa. - Poselstwo jest już w siedzibie NIKL-u, ale nasza sprawa nie jest jeszcze rozpatrywana.
- Czy oni tam śpią... - wymamrotałam.
- Nakarmiliśmy twojego złotego gońca, a teraz odpoczywa. Jeszcze dziś wieczorem ponownie wyruszy do siedziby Najwyższej Izby. Najważniejsze, że nasi posłowie bezpiecznie dotarli do celu. Gorzej z naszymi chorymi. Mamy już trzy ofiary.
- Trzy...? - szepnęłam, a przed oczyma stanął mi obraz wszystkich, których umieszczono w jaskini chorych. Zanim jeszcze usłyszałam cztery imiona, w głowie zagrzmiały mi okrutne słowa: trójki z nich już nigdy nie zobaczę.
- Tak. Valo i Cyklamen, dziś Porzeczka.
- Cyklamen? - chrypliwy głos wyrwał mi się z krtani.
- Niestety. Chwała Bogu, że mamy już medyka i szpital. Może wreszcie to wszystko się skończy.
Opuściłam głowę, by dać odpocząć karkowi, który nagle poczuł zmęczenie równe, a może nawet większe, niż to, które powinno nawiedzić go po dniu ciężkiej pracy.
- Czy mogę wziąć dziś wolne? - zdanie to przetoczyło się przez mój pysk, szarpane przez krążące wokół niego, wściekłe wyrzuty sumienia. Oboje wyrozumiale pokiwali głowami.
- Oczywiście - odparł Agrest. - Idź, odpocznij. W razie potrzeby będziemy cię wzywać. A potem porozmawiamy.
- Co? - Podźwignęłam głowę, w słowach stryjka wykrywając alarmujący brzęk. - O czym?
- To chyba nie jest najlepsza chwila. - Wilk skrzywił się lekko. Ukłuło mnie rzadko doświadczane uczucie bycia obiektem machinacji rozmówcy. On chciał mi to powiedzieć. - Zresztą nie przejmuj się niczym więcej, wszystko jest w porządku.
- Czy jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć? - nacisnęłam delikatnie, choć z ufnością, oświadczając wszem i wobec, że powierzam swoje obeznanie bardziej kompetentnym.
- Chciałem tylko... - Złote ślepia błysnęły w ruchu i łypnęły na Nymerię. Gdy jednak na powrót obdarzyły spojrzeniem mnie, byłam pewna, że niczego więcej już mi nie powie. Z jakiegoś powodu, dzięki intuicji, która w takich sprawach nie zawodzi. - Wszystko wyjaśni się w swoim czasie.
Wyszłam więc na polanę, z nieposkromionym, cierpkim poczuciem niepewności. Poranek zapowiadał się piękny, słoneczny. Co i rusz drobne ptaki wzbijały się w niebo, którego barwa leczyła poranione dusze. Białe kwiaty chmur na przemian rozwijały i zwijały delikatne płatki, a ja obserwowałam na ich senny polonez. Wznoszące się ponad las Słońce, naprzeciw jaskini wojskowej niemal doskonale wpasowujące się w szparę pomiędzy koronami drzew, oświetliło mój pysk. Kojące ciepło rozlało się po zesztywniałej skórze. Wielobarwne plamy naszły mi na oczy. Poruszyłam nosem, węsząc, lecz nie natrafiając przy tym na żaden zapach wyraźniejszy od woni słonecznego dnia. Nadchodziła wiosna.
Tylko gdzieś tam, w moim wnętrzu, nieprzerwanie trwała zima, która zdawała się oczekiwać innej wiosny, niż tej, której się spodziewałam.
Brat myśli, bezgłośny szept, sam wypłynął z pyska. O lichy rozumie, kombinatorska naturo: czy nie pozwolicie chociaż mojemu ciału stać wciąż przy tym, w co zawsze wierzyłam?


✁✁✁✁
- Co tym razem?
- Kaniulacja naczyń. - Admirał niedelikatnie postawił na ziemi swoją lnianą torbę.
- Nie. O nie.
- Chcę tylko poćwiczyć wkłucia. Nie zamierzam przecież rozorać ci żył.
- Na litość boską, za mało masz teraz trupów do ćwiczenia takich rzeczy? Za jeden dzień wziąłeś trzy miesiące.
- I wezmę drugie tyle, jeśli tylko będzie mi się chciało. Bo jestem tu teraz jedynym na wygranej pozycji. Rozmawiałem z Kawką, wiesz?
Oczy rozbłysły na nowo, nie bardziej podbudowane, niż zaskoczone taką wiadomością.
- I co, pytała o coś, coś mówiła? Co jej powiedziałeś?
- Żeby była dobrym dzieckiem. Bo z każdym moim wrogiem zrobię to samo.
- Ja cię... Ja ci tego nie daruję.
- Co zrobisz? Zabijesz mnie? Chyba musiałbyś ustawić się do tego w kolejce. Różnica jest taka, że ty póki co możesz jedynie mi to obiecać. A ja dzisiaj, za twoją obietnicę, wepchnę ci drut po samo serce.
✁✁✁✁


C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz