Czymże jest wiara bez zdrady? Jedynie namiętnym słowem bez znaczenia. A życie bez cierpienia? Passą nudnych chwil spędzonych w radości, mętniejącej w zaciszu domowego ogniska wraz z latami. Radości ,która rozpływa się w dobrobycie i zamienia w gorycz. Bo jak nie znasz bólu jak możesz cieszyć się z rzeczy które masz? A żale? A co ze śmiercią? Nikt nie żyje w świecie idealnym. Nikt kto teraz czuwa nad żywymi nie zaznał całkowitego spokoju za życia. Więc spoglądając na ten marny świat. Swoje życie. Okruszek pośród pustyni dusz. Co widzisz? Masz same radości? Same cierpienia? Czy może balans, tak kruchy i delikatny, że gotów upaść pod dotykiem nieodpowiedniej osoby.
Ale czy to musi być nasz los?
Spokój. Harmonia. Piękne pola różowiejącego w słońcu śniegu. Cisza. Błogość. Czego chcieć więcej od życia. Milczenie. Radość. Że to wszystko zdaje się uspokajać. Niepojęta gracja natury. Zachód słońca. I tylko gdzieś w oddali pali się łuna. Tak czerwona. Tak zadymiona i taka ... spokojna. Aż zapierało dech w piersi. Ktoś szepnął: „piękna”. Jednak Delta tylko zacisnął kły. Coś sie nie zgadzało. Bo przecież takie piękne widoki nie zdarzają się. Nie w jego życiu. Nie jako piękne. Czerwona aureola zawisła na niebie niczym krwawy okrąg. Omen nadchodzącego zła, dla tych nieświadomych , spokojnych dusz.
Dzień zaczął się... dziwnie cicho. Parę tylko osób leżało w
posłaniach. Dwie, trzy. Delcie zdawało się, że przy och małej watasze to i tak
wiele. W końcu nikt teraz nie śmiał skarżyć się na lekkie choroby jak niegdyś. Co
taka wojna czyniła z wilkami. Jak bardzo spaczała ich pojęcie o dobrej opiece
nad własnym ciałem. Mały basior, już nie taki młody i nie taki zdrowy odłożył
szklany słoiczek na półkę. Jego łapa przesunęła ostrożnie po delikatnym
surowcu. Pamiętał jak dzisiaj. Kiedyś kradł takie cuda od ludzi dla jaskini.
Oczywiście parę już ich miano. Oddał też swoje kiedy właściwie się tu
przeprowadził. Gliniane miseczki. Od Domino. Niektóre były nieco koślawe.
Wszystkie takie delikatne i kruche, a jednak trzymały się. Wiele lat jeszcze
było przed nimi. A ile leków jeszcze potrzymają. No i ten jeden nieszczęsny
moździerz. Dobry, metalowy, nie wiadomo skąd, nie wiadomo od kogo. Kto go
zrobił? Życie? Wilk? Człowiek? Kto wie. Może zrobił się sam. Jedno jest ważne.
Dobrze pomaga i wspomaga w uczynieniu ze składników leków. Usprawnia ten cyrk
na kółkach. Bez niego leki by były. Gniecione kamieniem, ale były. Jednak jego obecność
pośród ziół i słoiczków stanowiła usprawnienie. Dokańczała jedną wielką,
sprawną maszynę.
Szum wiatru z zewnątrz, przy świeżo wznoszącym się słońcu, przynoszącym kojące
promienie na ziemię i zmieniających ten słodki obrazek zimy w zapadające się w
oczach błoto. Cóż więcej można chcieć? Dalekiego krzyku?
Krzyku?
Szklana fiolka delikatnie zabrzęczała uderzając w ziemię. Delta zadrżał spoglądając na wejście do jaskini. Cóż to? Jego łapy samoistnie poniosły go. Płuca mogły od razu zaczerpnąć świeżej dawki tlenu. Rześkie powietrze owiało jego futro swoim spokojnym tonem. Wszystko zdawało się być w normie. Jednak jego serce waliło w piersi, a oczy zdawały się skupiać na linii drzew. Oddalonej o parę, może paręnaście kroków. Porzucone przez resztki życia korony pozwalały mu spojrzeć głębiej niż dotychczas. Zima miała swoje zalety.
Cisza.
Czyżby mu się tylko zdawało? Skąd więc ten niepokój w sercu?
Skąd napięte mięśnie? Skąd zaciśnięte gardło? Może to tylko pamiętne ćwiczenia,
na które sam musiał uczęszczać. Może Szkło znowu próbuje zarżnąć jednego z nas.
Ze zdrajców. Kto wie.
—Coś nie tak? — droga nasza kochana Konstancja zerknęła na niego. Jej słodki
ton głosu był jak zimna woda dla jego myśli. Delta poczuł się jakby właśnie
wypłynął spod lodu i nabrał w płuca powietrza. Zachłysnął się nim mało
popadając w swoisty rodzaj paniki. Zerknął na staruszkę.
—Nie. Nie. Wszystko w porządku — wyszeptał. — To po prostu ja. — nie wiedział
czy zrozumie. Czy widać po nim jak złamany psychicznie jest i jak bardzo
potrzebuje odrobiny odpoczynku od życia, ale jednak nie chciał nikogo straszyć sobą.
—to dobrze Delto. Ale wejdź do środka. Jeszcze nam się zaziębisz, nasz jedyny
medyku. — zachęciła go. Troska jaką dostawał od niej... nie był jej godzien.
Przynajmniej nie czuł się godny. Oh słodkie serca zranionych przez nóż wbity w
plecy. Znacie to uczucie?
Kroki.
Krzyk.
A JEDNAK!
Delta nie zdążył się podnieść porządnie kiedy życie
przebiegło mu przed oczami. Wszystko zadziało się szybko.
—Na nich! — umknęło jego duszy kiedy do środka jaskini medycznej wpadła banda
rozwrzeszczanych wilków. Impet z jakim wlecieli wręcz do środka sprawił, że
jego futro zafalowało jak podczas wichury. Przyglądał się w przerażeniu
zatrzymującym serce jak kolejni pacjenci są brutalnie wyrzucani z jaskini. Oh
słodka, kochana staruszka także. Skulił się. Rozejrzał. Został sam z bandą
nieznanych mu wilków. Ale chwila. Ten zapach... kojarzył go. Znał. Chyba...
Jednak jakby zamazane wspomnienia nie chciały dać mu ulgi poznania go pomiędzy
tysiącem innych jakie miał w swoim asortymencie.
Przepchnęli go do izolatki. Ciemność, która zdawała się być jego klatką, była
mu teraz nad wyraz miła. Wolał siedzieć tutaj niż z nimi. Kto wie co jeszcze
mogą mu zrobić. A bądźmy szczerzy, dojść mogło do wszystkiego. Od śmierci nawet
po gwałt. 20 samców bez samicy i... wiecie jak to się może potoczyć. Jego myśli
podążyły w mroczne kierunki. Czuł jak dreszcze pędzą przez jego ciało.
—Delta! — głos. Ten sam kojarzony z zapachem. Nienawidzony przez każdą komórkę
ciała. Jego umysł nagle się rozjaśnił. Więc to tak. To wojna? Już? Trochę
późno.
Odwrócił się. Jego mięsnie zaskrzypiały w nadmiernym spięciu. Jego oczy, tak zmatowiałe,
teraz nagle zalśniły blaskiem furii. To ten, który skazał go na los zdrajcy.
Ten przez którego stracił drogiego przyjaciela. Ten przez którego nie ufają mu
w najmniejszym stopniu. Ten... ten... ten parszywiec. Ta pieprzona omega
zasługująca na piekło pośród podobnych jemu. Ten który zasługuje na śmierć i
siedzenie obok niego w piekle. Kto wie. Może zejdą tam razem pod koniec tej
przygody.
—Delta kamracie, słabo wyglądasz. —no tak. Złość nie przywróci w ciągu sekund
zdrowia traconego przez tygodnie. Jego łapy dalej były słabe. Ciało pełne ran
wyniesionych z magicznego snu lub stworzonych przez własne ciało. Umysł zniszczony
przez psychiczne tortury wspomnień i powoli zatracający się w swoich
smutkach. — Wybaczcie, że tak jakoś
koślawo wyszło, przyjacielu. To nie z wami walczymy, a z władzą! To znaczy, a tą, tfu, władzą. — jeden krok i w Delcie
prawie uaktywnił się instynkt drapieżcy. Jednak stłumiony został przez resztki
zdrowego rozsądku. Bardziej się potem
przydasz żywy niż martwy.
—Admirał. — szepnął. Jego głos brzmiał jak rano. Niczym niewypowiedziane
milczenie tysiąca godzin. Medytacja trwająca tysiące lat. Wilk nachylił się.
—Walczysz z wiatrakami błędny rycerzyku. —
jednak ton miał głośność bryzy morskiej, którą zagłuszają fale. A zaraz potem
machnął łapą. Admirał cofnął się z zaskoczenia i może odrobiny bólu.
—CO ty robisz tumanie! — „walczę z władzą”. — No trudno... przykro, że tak się
zaczyna nasza współpraca. Ale nic nie szkodzi. Wierzę, że zobaczycie jeszcze,
kto tu ma rację. — i zniknął.
Oh Naturo, droga matko wszystkich żywych stworzeń. Kto wie. Może nawet
stwórco boga i wiary. Rodzicielko wody, gór i lądów. Opiekunko dusz, nieba,
gwiazd i nocy.
Powiedz mi. Zdradź mi proszę. Błagam w największym ukorzeniu. Ja twoje
dziecko.
Czy ktoś na tym świecie w ogóle ma teraz rację?
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz