czwartek, 17 lutego 2022

Od Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz.6.2

 Wspomnienie Zeusa
Pamiętam słońce, które delikatnie zaglądało w oczy mnie i mojej ukochanej, kiedy po raz pierwszy i ostatni szliśmy na tak daleki spacer. Niedługo jednak jego promienie rozpłynęły się, zabierając ze sobą szansę na powrót do domu. Stąpaliśmy po nieswojej ziemi, wdychając nieswoje powietrze i chciałbym myśleć, że byliśmy, chociaż prowadzeni przez swoje pragnienia, lecz mam wrażenie, że oto los postanowił się nami zabawić, nie dając nam wyboru na inny obrót spraw. Z natury byłem jednak nieufny, więc powoli budziła się we mnie groza, a wyciągniętych gałęziach drzew dopatrywałem się sideł, w jakie mogłoby nas złapać to miejsce. Wdech. Wydech.
— Czujesz to? — zapytałem.
— Co? Zapach wolności? — roześmiała się — Nie panikuj, przecież bywa tak, że dwójka wilków, które mocno się kochają, wracają do domu trochę później. Czasem już w trójkę... albo piątkę.
— Tak... być może po prostu panikuję, ale coś mi się nie podoba... nawet nie wiemy, czy ktoś tu mieszka i jakie ma zamiary i czy jutro nie skończymy z poderżniętymi gardłami. Tu mogą być jacyś... strażnicy — z każdym słowem mówiłem coraz szybciej i bardziej nerwowo.
— Zrelaksuję Cię — oparła pysk o mój grzbiet z przeciągłym mruknięciem — Kiedy się stresujesz, zadajesz za dużo pytań... — lekko zachwiała się na nogach.
꧁↝↝꧂

Oh. Jestem tylko niepasującym elementem układanki.
Coraz bardziej zatracam się we własnych emocjach, będąc ślepa na innych.
Jestem zakałą tego społeczeństwa.

I znów On. Złotooki. Bez imienia i bez wstydu.

Zaczął szeptać coś niezrozumiałego, wpatrując się we mnie głodnymi ślepiami, chłonącymi każdy skrawek mojego ciała. Byłam przerażona, lecz nie mogłam poruszyć żadną z kończyn, spętana siecią własnego umysłu. Nietrudno jednak było ujrzeć ostrzegawczo nastroszoną sierść, podkulony ogon i usłyszeć szybki świszczący oddech. Nie wiedziałam, czy moje żałosne ciało drżało z powodu temperatury, którą powinno już dawno zaakceptować, czy to resztki moich nerwów, nieprzyjemnie wibrowały.
—Powiedz mi, kim jesteś — wygrzebałam resztkę odwagi ze swojego wnętrza, przypominającego przygasający kominek, pokryty grubą warstwą sadzy, odgradzającej go od spojrzeń dociekliwych.
—Dlaczego Ci tak na tym zależy? Czy poznanie mojej tożsamości zagwarantuje ci bezpieczeństwo? Pomoże rozwiązać aktualne problemy? W każdej chwili mogę poderżnąć twoje gardło. Potwór i koszmar powinien zaspokoić twoją ciekawość, inaczej zaprowadzi cię ona w miejsca, których nie chcesz ujrzeć — w odpowiedzi na jego słowa instynktownie cofnęłam się, a moje serce nieprzyzwoicie przyspieszyło — Nie bój się. Nic ci nie zrobię — głos, który jeszcze przed momentem odgrodził nas niewidzialną ścianą, teraz wydawał się lekiem na zmęczone ciągłym stresem ciało. Taki spokojny i kojący, przy którym można by było utonąć w objęciach Morfeusza.
— Czego ode mnie chcesz? — warknęłam, czując się bezradna w obliczu obecnej sytuacji. Stek bezsensownych pytań i bezsensownych odpowiedzi coraz bardziej mnie męczył.
— A czy to gra w pytania? Przecież dobrze słyszałaś, co mówiłem Ci ostatnio.
— Sądziłam, że to sen i że gdy się obudzę, wszystko będzie w porządku. A ty wciąż tu jesteś, a Kara nadal nie... Ona nie istnieje. Dlaczego dalej mnie zadręczasz? Dlaczego akurat ja? Nie ma więcej... dobrze zapowiadających się wilków? — chaotyczna wypowiedź wylewająca się z mojego pyska, znów trąciła moje sumienie. Kara. Nie. Żyje. Zniknęła na zawsze, zatopiła się w nicości, do której żywi nie posiedli klucza.
— Bo jesteś dobrą partią — mruknął wyraźnie rozbawiony
— Co?
— Jesteś dobrą partią — powtórzył bez cienia zawahania — Masz ostre pazury, zęby i mrok w sercu — położył łapę na moim grzbiecie. Wyjątkowo dotkliwie dotarło do mnie wtedy, jaka jestem malutka. Jak owad, którego można znieść.
Westchnęłam głęboko, próbując zebrać się w sobie.
— Kiedy decydujesz się mordować, musisz być nieco silniejsza. Wiesz, co sprawia, że czuję się silny? — cicho zapytał, przecinając swoim głosem gęstniejącą atmosferę, niczym ostrzem.
—Nie chcę mordować. To był przypadek — ledwo wypowiedziałam te słowa, walcząc, aby choć trochę skryć moje skłębione uczucia.
— Natura. Natura ma tak wiele darów dla ciebie — zignorował moje słowa i zamyśleniu wpatrywał się we mnie.
— Natura? — mruknęłam niechętnie.
— Chociaż, tak patrząc.... jesteś sama sobie chaosem, nie trzeba go dokładać twojemu umysłowi. Może trzeba cię po prostu rozluźnić — po jego słowach, instynktownie się cofnęłam i zadrżałam — Nie, nie o tym mówiłem, lecz oczywiście, jeśli chcesz, możesz zapłacić mi w naturze — w odpowiedzi prychnęłam z oburzeniem — Ej. No, żartowałem, nie obrażaj się.
— Czy jest ktoś, kogo znam ja i znasz ty? — zapytałam, próbując podejść go od innej strony i wstrzymać się na temat komentarza dotyczącego jego dziwnych wypowiedzi i nieśmiesznych żartów.
— Nie odpuścisz, prawda? — zaśmiał się, co w ogóle nie pasowało do jego poważnego wyrazu pyska, gdyż niegdyś miałam wrażenie, że tacy, jak on nie śmieją się, dopóki nie stoją nad zwłokami swoich wrogów — Tak, był ktoś taki. Ten ktoś niefortunnie dobierał towarzyszy, ale mimo to nie stracił siebie.
— Kolejna zagadka — jęknęłam — Dlaczego świat musi być aż tak skomplikowany?
— Im więcej odpowiedzi, tym więcej pytań. A im mniej wiesz, tym lepiej śnisz — złotooki wyrwał mnie z przemyśleń, dając mi poczucie, jak gdyby moje serce zatrzymało się na moment.
— Powiedziałam to na głos?
— Powiedziałem to na głos? — zawtórował — Cóż, chyba wystarczy Ci na dzisiaj.
— Stój! — rzuciłam się w jego kierunku w trochę naiwnym impulsie, próbując stanąć mu na drodze. Wiedziałam, że nie odzyskam spokoju, póki nie dowiem się wszystkiego.
— Dobrych snów, Mitriall — bez wysiłku odepchnął mnie na bok i szybkim krokiem poszedł w swoją stronę. Chciałam za nim pobiec, lecz moje kończyny pozazdrościły korzeniom drzew, mocno trzymając mnie w miejscu. Odwróciłam zesztywniałą szyję i szorstkim językiem przejechałam po aksamitnej sierści pokrywającej część miejsca, w którym basior niezbyt delikatnie dotknął po raz ostatni. Spłynęłam na zmrożoną ziemię włosami, których się nałykałam. Wdech. Wydech.
Nigdy nic nie będę znaczyć — myśl przechodząca przez moją głowę, wydająca się przyjść bez powodu. Tak bardzo dotknęła mojego przewrażliwionego serca.
꧁↝↝꧂

Szkło. Miałam wrażenie, że każdy oddech, jaki ostatnio brał, robił pod wodą. Tak ciężko było mu wstawać, stawiać kolejne kroki jakby nic się nie stało, mijać wilki, którym jeszcze prawdopodobnie niedawno ufał. Gdy ujrzał moje oblicze, posłał mi zmęczony uśmiech i odchrząknął.
Mitiall? Mogę Cię na chwilę na bok? — mówił spokojnym tonem, ale mimo tego wzdrygnęłam się nieznacznie. Czy podejrzewa mnie o zabójstwo Kary? A może chce mi powiedzieć coś, czego wolałabym nie słyszeć na temat wojny? A może... może... znów pozwoli mi się odprowadzić do domu?
—Oczywiście — starałam się wyglądać na równie opanowaną co on, niestety moje wysiłki chyba nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, w czym utwierdziło mnie kolejne pytanie basiora.
—Wszystko w porządku?
— Tak... po prostu... martwi mnie... to, co dzieje się w watasze... — wymamrotałam, czując, jak moje oczy robią się mokre. 
Mitriall — wyszeptał — Nie jesteś w tym sama. Damy radę. Wygramy z tymi...tymi...niegodnymi stąpania po naszej ziemi towarzyszami, a odpowiedzialni za zabójstwa skończą trzy metry pod ziemią.
Trzy. Metry. Pod ziemią. Mój Boże, w którego nie wierzę.
— Co chciałeś? — zapytałam chłodno. Jestem winowajcą. Powinnam umrzeć.
— To teraz nie jest ważne. To znaczy... istotnie jest bardzo ważne, ale nie powinnaś nad tym myśleć w takim stanie. Prześpij się i porozmawiamy.
— Nie, Szkło. Wątpię, że sen w czymkolwiek pomoże. W sytuacji, jaką obecnie mamy trzeba działać szybko i nikt nie będzie się nade mną litował, kiedy obudzę się, podczas gdy to mi będą chcieli poderżnąć gardło — zdziwiłam się swoim stanowczym tonem — I... nie wiem, czy mogłabym zasnąć z myślą, że coś niepokoi mojego najdroższego kolegę śledczego — czar opanowanej wilczycy prysł, pozostawiając za sobą niesmak. Widząc zmieszanie na pysku Szkła, byłam pewna, że lepiej byłoby, gdybym ugryzła się w język.
꧁↝↝꧂

— Jak tam, Vitale? — zapytał Rubid, patrząc oceniająco na psychologa.
— Dalej tragicznie. Unika mnie już na każdym kroku.
— Ty miałeś jej pomóc, a nie robić za potwora. Ja jestem już wystarczająco brzydki, żeby miała przed kim uciekać.

<Szkiełko?>






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz