Dedykacja
Nymeria, piszę to opowiadanie od dawna, gdyż za każdym razem, kiedy się za nie zabierałam zaczynałam pisać po jednym bezsensownym zdaniu. Z wiedzą o Twoich urodzinach kopnęłam się w dupę (w dniu publikacji trochę spóźnione) i choć ono nie mogło sprawić, żeby młodsza Nymeria się uśmiechnęła, to chcę, aby zrobiła to starsza. Dziękuję Ci za spędzony wspólnie czas - na granku, wymieniania się opowiadaniami, recenzji i grzanie się w ognisku na naszym Discordzie. Nie mówię, że jesteś osobą idealną, ale nikt tego nie oczekuje. Czasami poprawiasz nam humor, czasami to Twoje samopoczucie trzeba naprawić. Angażujesz się we wspólne dyskusje i chętnie dorzucasz do nich swoje ziarno, wykazujesz się zrozumieniem i empatią. Dziękuję Ci za to, że jesteś,
Lisek
꧁↝↝꧂
— Nymeria, uważaj! — krzyknęła nieco zbyt nadopiekuńcza
medyczka, kiedy choineczka obróciła się na mój widok, chcąc pokazać
moim oczom swoją bardziej wystrojoną stronę. Podbiegłem, aby podeprzeć pannę na której
wywarłem takie wrażenie i wygrać wyścig z glebą, w którym nagrodą było
oberwanie waderą. Okazało się jednak, że nienagannie poradziła sobie z
siłą grawitacji, utrzymując się na czterech kończynach.
— Nie zjem jej
przecież — wysiliłem się na uśmiech. Przez moment przez mój język na
światło dzienne miało wydostać się to, że pomimo tego, że zdecydowanie
zdałem test na bycie bezpiecznym towarzyszem, jej pacjentka ma o mnie
nieco inne zdanie. Zdążyłem stłumić w sobie te słowa, gdyż moja garstka
inteligencji podszepnęła mi, że nie stawiałyby mnie one w najlepszym
świetle. Pomijając oczywiście fakt, że było samo południe, więc
niezależnie od ilości moich gaf słońce i tak napierdalało mi w oczy.
Przynajmniej byłem wystarczająco oświetlony, aby było widać mój szpetny
pysk, na którym malował się krzywy uśmiech.
— Jesteś jej znajomym? — zapytała Flora, na co ja od niechcenia kiwnąłem głową, nie wiedząc jeszcze, na co się piszę - Powinna wciąż przechodzić rehabilitację, lecz gdy nadejdzie czas, przydałoby się ją rozruszać...
— Rozruszać? — tym razem powstrzymałem się od uniesienia kącików pyska, ponieważ
doskonale wiedziałem, że wyłapałaby wtedy, iż w mojej głowie pojawiły
się niestosowne do sytuacji obrazy. Na usprawiedliwienie pragnę
zaznaczyć, iż wtedy od dawna nikogo nie ujeżdżałem, a hormony samca nie
pytają się o zgodę na wariactwa.
— Powinna spacerować — doprecyzowała — Mam świadomość, że ona sama tego nie dopilnuje. Myślę, że moglibyście zacząć za dwa tygodnie, jeżeli oczywiście Nymeria nie ma nic przeciwko...
— Mam — warknęła buntownicza Choinka — Ale... skoro mnie uratowałeś... możemy pójść na jeden spacer.
— Cóż za łaska. Myślałem, że to ja wyświadczam ci przysługę, wlokąc Twoją dupę w ciekawe miejsca i ratując Cię od straszliwych dziur — szepnąłem do ucha Choineczki, sprawiając, że po ciele przebiegł dreszcz.
— Idź już, zobaczymy się na wycieczce — powiedziała stanowczo pani kolczasta, lecz gdy puściłem jej oczko na pożegnanie, jej mina nieco zmiękła.
꧁↝↝꧂
— Potrzebujesz
przerwy? — zapytałem z nieudawaną troską, patrząc głęboko w oczy mojej
towarzyszki. Wiedziałem, co niedawno przeszła i sam nie chciałem zająć
jej miejsca.
— Nie — odpowiedziała,
odwracając głowę tak, abym nie mógł dłużej wędrować po jej tęczówkach.
Moja mała choineczka. Pokryta ostrymi igłami i niedopuszczająca nikogo
bliżej.
— Sporo przeszłaś — podjąłem próbę ponownego sklejenia rozmowy. Nymeria
prychnęła pod nosem, niczym Admirał, kiedy wczoraj w lesie jedzenie
uciekło mu sprzed nosa. Choć widząc niektóre ze spojrzeń mojej
towarzyszki, nie wykluczałem opcji, że mnie też chętnie by pożarła.
Wciąż jednak nie wiem, skąd to oburzenie, ja przecież jej nie uciekałem.
— Daleko jeszcze? — mruknęła, obrzucając okolicę nieufnym spojrzeniem.
— Do twojego skutego lodem serca? Zdecydowanie zbyt daleko — westchnąłem ciężko, teatralnie przewracając oczami.
— Słuchaj,
ja... Czy mógłbyś nie poruszać tego tematu? — delikatny ton stał się
zimny i czuć było w nim irytację. Wypowiedź sugerowała jednak, iż
Choinka gdzieś głęboko w sobie skrywa uczucia i emocje, choć nie były
one dostępne dla każdego obserwatora.
— Mógłbym — odpowiedziałem, czując jak w mojej piersi narasta dziwne uczucie na kształt żalu — Jesteśmy już prawie na miejscu.
Nymeria
spuściła głowę. Czułem, że chce coś powiedzieć, a jednocześnie wolałaby
oszczędzać swoją energię i nie marnować jej na konwersacje z takimi jak
ja. Zapewne przypominałem jej setki innych nijakich osobowości,
myślących jedynie o przekazaniu swoich beznadziejnych genów dalej. Byłem
przecież przyzwyczajony do tego, że inne wilki zwykły oceniać mnie z
góry, nawet gdy stały w kotlinie.
— Coś nie tak? — odrzekłem w
końcu, nie mogąc wytrzymać napięcia, które urosło między nami niczym...
darujmy sobie każde beznadziejne porównanie przychodzące do mojej pustej
łepetyny.
— Życie. Życie jest nie takie — bąknęła — Nie musisz udawać, że interesujesz się moim losem, zadając mi stek bezsensownych pytań.
— Nie
ufasz mi? — mój głos mimowolnie zadrżał, choć przecież nie zależało mi
na tej relacji. Interes. Wszystko to interes. Moje emocje, uczucia
innych. Nie mogłem o tym zapominać.
— Nie mam powodu, aby ci ufać.
— A masz powód, aby lubić przygody? — zmieniłem temat, gdy zauważyłem, że cel naszej podróży
maluje się na horyzoncie. Nie chciałem nawiązywać do poprzedniej
wypowiedzi wadery, w obawie, że mógłbym pisnąć kilka zbędnych słówek.
— Co? — Nymeria
wyraźnie się rozbudziła, a na jej pysku pokazało się zdziwienie
zmieszane z nutką strachu o kilkadziesiąt najbliższych minut swojego życia - Nie wiem, czemu pytasz? - dodała spokojniejszym tonem, starając się wrócić do swojej obojętnej postawy.
— Mam
nadzieję, że nie myślisz, iż rzuciłem takim pytaniem bez żadnego
kontekstu i powodu. Chciałbym, abyś jakąś przeżyła. Cóż, pytałaś
wcześniej, czemu ukradłem Delcie torbę i co w niej niosę...
Po dłuższej chwili, w której wytłumaczyłem Choince, że mikstura niewidzialności od naćpanego zielarza, który znalazł ją podczas podróży, nie jest ani trochę podejrzana. Magiczny efekt, jaki dawało wypicie kilku kropel płynu nie był idealny - możliwe było zostawianie błotnistych śladów łap, widać było wszystko, co wychodząc organizmu spadło na ziemię,
innymi słowy lepiej nie srać ze stresu, wciąż też było słychać
wszystkie wydawane dźwięki takie jak kroki czy oddech. W rzeczywistości
mikstura to trochę krwi zmieszanej z wodą i naparem z ziół. Jucha
pochodziła
od mojego znajomego, mającego moc niewidzialności oraz jej
przekazywania, gdy ktoś był blisko, w taki sposób, że tylko oni widzieli
się nawzajem. Dzięki
moim magicznym umiejętnościom mogłem przejąć te zdolności poprzez jego
czerwoną ciecz i świadomą zgodę na użycie mocy.
Zaprowadziłem Nymerię
prosto do celu naszej podróży, opowiadając jej trochę o tym miejscu.
Mała świątynia, gdzie gromadzili się ludzie proszący o lepsze jutro w nadziei,
że dobro, jakie czynią, wpłynie na rozpatrzenie próśb pozytywnie. Jeden
odważny stał na podwyższeniu, mając czelność bawić się w boga i dając
ludowi używkę, której potrzebował - stek
słodkich kłamstw. Cześć, jaką otrzymuje, jest jednak dość krucha, bo
szła za tym, że przestał być traktowany jak członek swojego gatunku.
Czasami słyszałem szepty wiernych zastanawiających się, czy to możliwe,
aby taka osoba uprawiała czasem seks po pijaku albo wypróżniała się.
Wnioski na ten temat wysnułem, regularnie odwiedzając wioskę i słuchając
nabożeństw, a co za tym idzie regularnie zastanawiałem się, dlaczego jeszcze nie uschnęły mi uszy od słuchania tej szopki.
Przekornie
pragnąłem zniszczyć ten obrazek, w końcu jego płótno było na tyle
kruche, że wystarczyło wsadzić pazur w sam środek, aby dalsze
zniszczenia zaczęły rozprzestrzeniać się same.
Zaciągnąłem niczego nieświadomą Nymerię
do świątyni. Wierni w spokoju wymawiali cichą modlitwę. Najciszej jak
się da, przesuwałem się do przodu, starając się o nikogo nie zaczepić.
Serce bezlitośnie biło o moją klatkę piersiową, gdyż do ostatniej
chwili, obawiałem się, że coś nie zadziała i zginiemy tu razem. Gdy
udało mi się dotrzeć do bożka, uniosłem nogę i zacząłem oddawać
mocz. To zdecydowanie najlepszy powód, dla którego całe życie trenowałem
strzelanie swoim pistoletem.
Są pewne chwile, których nigdy się
nie zapomina. Są spojrzenia, których nie sposób wyprzeć z pamięci. Takim
właśnie spojrzeniem obdarzyła mnie Nymeria w tamtej chwili. Zdziwienie zmieszane z zażenowaniem, lecz gdzieś w kącikach ślepi krył się pierwiastek ciepła.
Na
reakcję tłumu nie trzeba było długo czekać. Niektórzy byli oburzeni,
inni rozbawieni. Część zdegustowana opuściła pomieszczenie, kilka osób
tłumaczyło to sobie tym, że oto ich miłosierny pan, ugiął się do poziomu
zwykłego człowieka. Nie było mi dane obserwować tych zgorszonych owieczek zbyt długo, bo
zdecydowałem się na taktyczną ucieczkę wraz z moją towarzyszką.
— Widzisz... — zacząłem, gdy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, lecz po chwili
pokręciłem głową z uśmiechem, nie będąc w stanie się skupić-... nie
patrz tak na mnie. Oni byli zaślepieni idealnie czystą osobistością i
myślę, że zrobiliśmy razem dobry uczynek, wyprowadzając ich z błędu.
— Rubid... jesteś...
— Idealny, wiem. Wracajmy do domu.
<Nymusia? :3>
BONUS
obrazek autorstwa Delty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz