czwartek, 3 lutego 2022

Od Rubida CD Nymerii - "Wyblakłe Słońce" cz.5.5

Dedykacja

Nymeria, piszę to opowiadanie od dawna, gdyż za każdym razem, kiedy się za nie zabierałam zaczynałam pisać po jednym bezsensownym zdaniu. Z wiedzą o Twoich urodzinach kopnęłam się w dupę  (w dniu publikacji trochę spóźnione) i choć ono nie mogło sprawić, żeby młodsza Nymeria się uśmiechnęła, to chcę, aby zrobiła to starsza. Dziękuję Ci za spędzony wspólnie czas - na granku, wymieniania się opowiadaniami, recenzji i grzanie się w ognisku na naszym Discordzie. Nie mówię, że jesteś osobą idealną, ale nikt tego nie oczekuje. Czasami poprawiasz nam humor, czasami to Twoje samopoczucie trzeba naprawić. Angażujesz się we wspólne dyskusje i chętnie dorzucasz do nich swoje ziarno, wykazujesz się zrozumieniem i empatią. Dziękuję Ci za to, że jesteś, 

Lisek 

꧁↝↝꧂

 Cyklamen od jakiegoś czasu przestał zawracać mi głowę, gdyż był mniej uparty od Choinki, którą znów nieustannie ciągnęło ku ziemi. Pamiętam, że nie mogłem się nadziwić, że jest bliżej z korzeniami kwiatów niż z własnymi - w końcu słyszałem, że jest córką tej spokojnej i ułożonej wadery, która co jakiś czas mąciła moje miłe wędrówki po lesie, zbierając szyszki.

 — Nymeria, uważaj! — krzyknęła nieco zbyt nadopiekuńcza medyczka, kiedy choineczka obróciła się na mój widok, chcąc pokazać moim oczom swoją bardziej wystrojoną stronę. Podbiegłem, aby podeprzeć pannę na której wywarłem takie wrażenie i wygrać wyścig z glebą, w którym nagrodą było oberwanie waderą. Okazało się jednak, że nienagannie poradziła sobie z siłą grawitacji, utrzymując się na czterech kończynach.
 — Nie zjem jej przecież — wysiliłem się na uśmiech. Przez moment przez mój język na światło dzienne miało wydostać się to, że pomimo tego, że zdecydowanie zdałem test na bycie bezpiecznym towarzyszem, jej pacjentka ma o mnie nieco inne zdanie. Zdążyłem stłumić w sobie te słowa, gdyż moja garstka inteligencji podszepnęła mi, że nie stawiałyby mnie one w najlepszym świetle. Pomijając oczywiście fakt, że było samo południe, więc niezależnie od ilości moich gaf słońce i tak napierdalało mi w oczy. Przynajmniej byłem wystarczająco oświetlony, aby było widać mój szpetny pysk, na którym malował się krzywy uśmiech.
 — Jesteś jej znajomym? — zapytała Flora, na co ja od niechcenia kiwnąłem głową, nie wiedząc jeszcze, na co się piszę - Powinna wciąż przechodzić rehabilitację, lecz gdy nadejdzie czas, przydałoby się ją rozruszać...
  — Rozruszać?  — tym razem powstrzymałem się od uniesienia kącików pyska, ponieważ doskonale wiedziałem, że wyłapałaby wtedy, iż w mojej głowie pojawiły się niestosowne do sytuacji obrazy. Na usprawiedliwienie pragnę zaznaczyć, iż wtedy od dawna nikogo nie ujeżdżałem, a hormony samca nie pytają się o zgodę na wariactwa.
 — Powinna spacerować — doprecyzowała — Mam świadomość, że ona sama tego nie dopilnuje. Myślę, że moglibyście zacząć za dwa tygodnie, jeżeli oczywiście Nymeria nie ma nic przeciwko...
  — Mam — warknęła buntownicza Choinka — Ale... skoro mnie uratowałeś... możemy pójść na jeden spacer.
 — Cóż za łaska. Myślałem, że to ja wyświadczam ci przysługę, wlokąc Twoją dupę w ciekawe miejsca i ratując Cię od straszliwych dziur — szepnąłem do ucha Choineczki, sprawiając, że po ciele przebiegł dreszcz.
 —  Idź już, zobaczymy się na wycieczce — powiedziała stanowczo pani kolczasta, lecz gdy puściłem jej oczko na pożegnanie, jej mina nieco zmiękła.
꧁↝↝꧂

 — Potrzebujesz przerwy? — zapytałem z nieudawaną troską, patrząc głęboko w oczy mojej towarzyszki. Wiedziałem, co niedawno przeszła i sam nie chciałem zająć jej miejsca.
 — Nie — odpowiedziała, odwracając głowę tak, abym nie mógł dłużej wędrować po jej tęczówkach. Moja mała choineczka. Pokryta ostrymi igłami i niedopuszczająca nikogo bliżej.
 — Sporo przeszłaś — podjąłem próbę ponownego sklejenia rozmowy. Nymeria prychnęła pod nosem, niczym Admirał, kiedy wczoraj w lesie jedzenie uciekło mu sprzed nosa. Choć widząc niektóre ze spojrzeń mojej towarzyszki, nie wykluczałem opcji, że mnie też chętnie by pożarła. Wciąż jednak nie wiem, skąd to oburzenie, ja przecież jej nie uciekałem.
 — Daleko jeszcze? — mruknęła, obrzucając okolicę nieufnym spojrzeniem.
 — Do twojego skutego lodem serca? Zdecydowanie zbyt daleko — westchnąłem ciężko, teatralnie przewracając oczami.
 —  Słuchaj, ja... Czy mógłbyś nie poruszać tego tematu? — delikatny ton stał się zimny i czuć było w nim irytację. Wypowiedź sugerowała jednak, iż Choinka gdzieś głęboko w sobie skrywa uczucia i emocje, choć nie były one dostępne dla każdego obserwatora.
 — Mógłbym — odpowiedziałem, czując jak w mojej piersi narasta dziwne uczucie na kształt żalu — Jesteśmy już prawie na miejscu.
Nymeria
spuściła głowę. Czułem, że chce coś powiedzieć, a jednocześnie wolałaby oszczędzać swoją energię i nie marnować jej na konwersacje z takimi jak ja. Zapewne przypominałem jej setki innych nijakich osobowości, myślących jedynie o przekazaniu swoich beznadziejnych genów dalej. Byłem przecież przyzwyczajony do tego, że inne wilki zwykły oceniać mnie z góry, nawet gdy stały w kotlinie.
  — Coś nie tak? — odrzekłem w końcu, nie mogąc wytrzymać napięcia, które urosło między nami niczym... darujmy sobie każde beznadziejne porównanie przychodzące do mojej pustej łepetyny.
 — Życie. Życie jest nie takie — bąknęła — Nie musisz udawać, że interesujesz się moim losem, zadając mi stek bezsensownych pytań.
 — Nie ufasz mi? — mój głos mimowolnie zadrżał, choć przecież nie zależało mi na tej relacji. Interes. Wszystko to interes. Moje emocje, uczucia innych. Nie mogłem o tym zapominać.
 — Nie mam powodu, aby ci ufać.
 — A masz powód, aby lubić przygody? — zmieniłem temat, gdy zauważyłem, że cel naszej podróży maluje się na horyzoncie. Nie chciałem nawiązywać do poprzedniej wypowiedzi wadery, w obawie, że mógłbym pisnąć kilka zbędnych słówek.
  — Co? — Nymeria wyraźnie się rozbudziła, a na jej pysku pokazało się zdziwienie zmieszane z nutką strachu o kilkadziesiąt najbliższych minut swojego życia - Nie wiem, czemu pytasz? - dodała spokojniejszym tonem, starając się wrócić do swojej obojętnej postawy.
  — Mam nadzieję, że nie myślisz, iż rzuciłem takim pytaniem bez żadnego kontekstu i powodu. Chciałbym, abyś jakąś przeżyła. Cóż, pytałaś wcześniej, czemu ukradłem Delcie torbę i co w niej niosę...

Po dłuższej chwili, w której wytłumaczyłem Choince, że mikstura niewidzialności od naćpanego zielarza, który znalazł ją podczas podróży, nie jest ani trochę podejrzana. Magiczny efekt, jaki dawało wypicie kilku kropel płynu nie był idealny - możliwe było zostawianie błotnistych śladów łap, widać było wszystko, co wychodząc organizmu spadło na ziemię, innymi słowy lepiej nie srać ze stresu, wciąż też było słychać wszystkie wydawane dźwięki takie jak kroki czy oddech. W rzeczywistości mikstura to trochę krwi zmieszanej z wodą i naparem z ziół. Jucha pochodziła od mojego znajomego, mającego moc niewidzialności oraz jej przekazywania, gdy ktoś był blisko, w taki sposób, że tylko oni widzieli się nawzajem. Dzięki moim magicznym umiejętnościom mogłem przejąć te zdolności poprzez jego czerwoną ciecz i świadomą zgodę na użycie mocy.
Zaprowadziłem Nymerię prosto do celu naszej podróży, opowiadając jej trochę o tym miejscu. Mała świątynia, gdzie gromadzili się ludzie proszący o lepsze jutro w nadziei, że dobro, jakie czynią, wpłynie na rozpatrzenie próśb pozytywnie. Jeden odważny stał na podwyższeniu, mając czelność bawić się w boga i dając ludowi używkę, której potrzebował - stek słodkich kłamstw. Cześć, jaką otrzymuje, jest jednak dość krucha, bo szła za tym, że przestał być traktowany jak członek swojego gatunku. Czasami słyszałem szepty wiernych zastanawiających się, czy to możliwe, aby taka osoba uprawiała czasem seks po pijaku albo wypróżniała się. Wnioski na ten temat wysnułem, regularnie odwiedzając wioskę i słuchając nabożeństw, a co za tym idzie regularnie zastanawiałem się, dlaczego jeszcze nie uschnęły mi uszy od słuchania tej szopki.

Przekornie pragnąłem zniszczyć ten obrazek, w końcu jego płótno było na tyle kruche, że wystarczyło wsadzić pazur w sam środek, aby dalsze zniszczenia zaczęły rozprzestrzeniać się same.
Zaciągnąłem niczego nieświadomą Nymerię do świątyni. Wierni w spokoju wymawiali cichą modlitwę. Najciszej jak się da, przesuwałem się do przodu, starając się o nikogo nie zaczepić. Serce bezlitośnie biło o moją klatkę piersiową, gdyż do ostatniej chwili, obawiałem się, że coś nie zadziała i zginiemy tu razem. Gdy udało mi się dotrzeć do bożka, uniosłem nogę i zacząłem oddawać mocz. To zdecydowanie najlepszy powód, dla którego całe życie trenowałem strzelanie swoim pistoletem.

Są pewne chwile, których nigdy się nie zapomina. Są spojrzenia, których nie sposób wyprzeć z pamięci. Takim właśnie spojrzeniem obdarzyła mnie Nymeria w tamtej chwili. Zdziwienie zmieszane z zażenowaniem, lecz gdzieś w kącikach ślepi krył się pierwiastek ciepła. 
 Na reakcję tłumu nie trzeba było długo czekać. Niektórzy byli oburzeni, inni rozbawieni. Część zdegustowana opuściła pomieszczenie, kilka osób tłumaczyło to sobie tym, że oto ich miłosierny pan, ugiął się do poziomu zwykłego człowieka. Nie było mi dane obserwować tych zgorszonych owieczek zbyt długo, bo zdecydowałem się na taktyczną ucieczkę wraz z moją towarzyszką.
 — Widzisz... — zacząłem, gdy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, lecz po chwili pokręciłem głową z uśmiechem, nie będąc w stanie się skupić-... nie patrz tak na mnie. Oni byli zaślepieni idealnie czystą osobistością i myślę, że zrobiliśmy razem dobry uczynek, wyprowadzając ich z błędu.
— Rubid... jesteś...
— Idealny, wiem. Wracajmy do domu.
<Nymusia? :3>

BONUS

 obrazek autorstwa Delty


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz