Martwe z urodzenia serce biło radośnie w piersi atramentowego wilcza. Ach, jak dobrze było odbyć w końcu podróż, która tak długo krążyła po jeno głowie, i to w towarzystwie kogoś tak zaufanego jak Variaishika! Znaczy no, dla Xiva był to zaufany wilk, bo pewnie inni członkowie watahy polemizowali by z tym stwierdzeniem. Ale to nieważne! Xiv, czy tam Xivo (Xiv musiało przyznać, że ta wersja jeno imienia mocno przypadła nu do gustu), uważało Variego za w pełni godnego zaufania, a to najważniejsze, gdy podróżuje się tylko w dwójkę. Gdyby tylko Vari darzył no takim samym zaufaniem…
Początkowy plan był prosty: przedostać się przez rzekę, ominąć wieś ludzką dużym łukiem (bo oczy Variego nabierały agresywnych barw, ilekroć wspominano przy nim o ludziach), przemknąć przez tereny lisów i podróżować dalej na zachód, aż będą w stanie ominąć Watahę Szarych Jabłoni również wielkim łukiem. Dalej niech zadecyduje los, co będą ze sobą robić.
Pokonanie rzeki wpław nie było dobrym pomysłem, szczególnie teraz, gdy temperatura była tak niska, a woda w rzece lodowata. Nie ma co kłamać, w swoim planie Xivo nie wzięło pod uwagę tego problemu, ale nie zamierzało się tak łatwo poddawać. Jeśli nie mostem blisko wsi, to na pewno znalazło by się jakieś przewrócone drzewo, po którym mogli przejść. Coś musi tu być.
Na ratunek – o dziwo – przyszedł nu lis, który wkroczył na tereny WSC w poszukiwaniu jakiegoś szczura do zjedzenia. Tyle z pozostania niezauważonymi, ale lepiej, że trafił się lis, a nie wilk z obcej watahy.
– Znajdziecie przejście kawałek na północ. Rosną tam dwa drzewa skrzyżowane nad rzeką, nazywamy je Zakazanymi Kochankami.
Atramentowe wilczę podziękowało za wskazówkę i poprowadziło starszego brata według wskazówek na północ. Zakazanych Kochanków znaleźli stosunkowo szybko i przedostali się po ich pniach na drugą stronę lodowatej, płynącej wody.
Dalej ich zmyślona droga prowadziła, tak jak Xivo założyło, na zachód, gdzieś w obce tereny, w których żadne z nich nigdy nie było. A przynajmniej w to wierzył ratownik, bo w sumie nie miał pojęcia, skąd pojawił się Vari. Zapytałby Wayfarera, ale go już nie było, a Pinezka ostatnio jakoś często znikała, i to na parę dni, a jak już była to nie miała czasu rozmawiać. Variaishika za dużo o swojej przeszłości nie mówił, właśnie to Xivo miało nadzieję z niego wyciągnąć podczas podróży, ale najpierw musieli się ze swoją oswoić.
Ponieważ wystartowali wcześnie rano, tuż po wschodzie słońca, mieli przed sobą cały dzień spaceru, ale jakoś żaden z nich nie kwapił się do rozmowy. Wędrowali w ciszy, krocząc do przodu po wilgotnych liściach i wychwytując gdzieniegdzie białe plamki śniegu, który spadł w nocy. No tak, była późna jesień, bardzo późna, wielkimi krokami zbliżała się zima.
– Myślisz, że podróżowanie o takiej porze roku był dobrym pomysłem? – odważył się zapytać młodszy basior, spoglądając kątem oka na swojego towarzysza podróży.
– Nie. – Bezpośrednia odpowiedź wywołała u Xivo słabo ukryte zażenowanie. – Ale ostatecznie wolę to niż siedzieć i myśleć o dzieciach. Dziękuję, że mnie wyciągnęłoś.
Zaskoczony ratownik zatrzymał się w swoich krokach i odwrócił głowę, oglądając szeroko otwartymi oczami przechodzącego obok rudzielca. Starszy nawet się nie spojrzał, tylko przejął prowadzenie, kierując się wciąż na zachód.
Vari?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz