Noc była zimna i biała, jeszcze nie zimowa, ale zdecydowanie już nie jesienna. Pogoda pasowała na późną szarugę jesienną, która szykowała już świat na nadejście Lodowej Pani, planującej położyć do snu roślinność i część zwierząt. Wiatr uciekł gdzieś daleko, zabierając ze sobą pieśni dni minionych, ćwierkot ptaków oraz nadzieję na lepsze jutro. Przed swoim odejściem zapowiedział, że wróci, niosąc ze sobą zapowiedź wiosny, ale kto wie, czy dotrzyma swojej obietnicy? Wayfarer, zawsze pewna oznaka nowej pory, zniknął bez słowa i prawdopodobnie na zawsze, stając się jedynie wspomnieniem, zwiewnym i ulotnym jak delikatny motyl.
Xiv kuliło się wśród korzeni drzew, udając przed samem sobą, że wcale nie jest nu zimno i że nie oczekuje z całego serca nadejścia dnia. Dlaczego śnieg był taki podły? Dlaczego zimowe futro jeszcze nie pokryło atramentowego ciała? Odpowiedzi na to znały liście, martwe i schowane pod warstwą mrozu, a także ryby, bezpiecznie ukryte w głębinach wód stojących, milczące i śliskie. Jeszcze do niedawna smaczne, bo tłuste, ale już nie.
Nie widząc innego wyboru, wilczę zamknęło swoje żółte ślepia, gotowe zapaść w sen – pal licho, czy wieczny, czy nie. Znało już drugą stronę, nie bało się tam udać, choć na pewno nie zamierzało próbować sztuczki z przenoszeniem się między światami po raz kolejny, nie mając ponownie fizycznego ciała. Tworzenie takowego było bardzo problematycznym procesem.
Objęcia Morfeusza nie były w niczym lepsze od rzeczywistości. Zamiast spać i śnić o smacznych sarnach, Xiv przeniosło się do innego wymiaru, akurat takiego, gdzie było zimno i bardziej ponuro niż podczas srebrno-chabrowej, szarugowej nocy. Najgorsze były niebieskie płomienie, które przecież powinny być ciepłe, a zamiast tego zabierały ciepło z ciała stojącego obok wilka. Instynkt przetrwania wysnuł teorię, że dotknięcie ognia przymroziło by palce, ale ani instynkt, ani Xiv nie zamierzali tej teorii sprawdzać. Poza płomieniami znajdowały się w okolicy wielkie głazy, tak samo ciemnoszare, niemal czarne, jak piaszczyste podłoże. Na tych trzech rzeczach kończyło się opisywanie, bo po widoczny horyzont nie było absolutnie nic innego. Nawet niebo wyglądało identycznie do ziemi, odjąć głazy. Było niemal czarne w swojej szarości, bez żadnych oznak słońca, księżyca, gwiazd, czy chociażby chmur.
Pierwszy krok w nieznanym wymiarze był ciężki, męczący nawet, jakby do łap przywiązano kilkukilogramowe, ołowiane buty, jednak ponieważ ciało basiora nie było rzeczywiste, szybko nauczył się ignorować niewygodne uczucie. Cokolwiek ten świat chciał mu pokazać, lepiej niech to zrobi jak najszybciej.
– Xiv? – odezwał się zza skał znajomy głos, którego obecność była bardzo niepokojąca. Nie wiedząc lepiej, wezwane wilczę odwróciło się w stronę źródła, gotowe na konfrontację.
Pomarańczowo rudy wilk o trzech ogonach leżał na w miarę płaskim głazie, wpatrując się w przybysza złotymi oczami. Przednie łapy odbijające się jasnymi skarpetkami leżały skrzyżowane przed piersią, natomiast tylne musiały być schowane pod brzuchem starszego basiora. Jego trzy ogony z równie jasnymi końcówkami wisiały za głazem, teraz poruszane z boku na bok negatywnymi emocjami, które zakiełkowały w sercu właściciela. Brązowy szal, zazwyczaj wiszący luzem na szyi, teraz zakrywał wilcze uszy, o których Xiv wiedziało, że są duże i spiczaste, mocno przypominające lisie. Wszak znało te uszy całe swoje życie.
– Tata? Co ty tu robisz? – zapytał młodszy, w porównaniu do rozmówcy praktycznie szczeniak. Tak też był widziany przez potomka lisów.
– Mógłbym zapytać cię o to samo. – Odpowiedź Paketenshiki była bardzo klasyczna, co nie było dla rudzielca nowe. – Szczególnie, że przez długi czas nie widziałem cię w domu.
Xivo poczuło, jak robi się przed swoim tatą małe, zupełnie jak kiedyś kiedy było jeszcze świeżo na świecie i wpadało w tarapaty. Niemal zawsze była reprymenda, nigdy zaś nie doszło do krzyku, ani tym bardziej do podniesionej łapy. Paki niezwykle się z tym pilnował.
– A bo widzisz, ja… – Atramentowe szukało odpowiednich słów. – Zawsze tak dobrze opowiadałeś o swojej żywej rodzinie i mówiłeś, jak za nimi tęsknisz, więc…
– Więc postanowiłoś ich odwiedzić – dokończył starszy. Xiv przytaknęło.
– Wiedziałom, jakie jest ryzyko. Wiedziałom, że zacznę… odlatywać, jak ty. Dlatego tu jestem. I dlatego ty też tu jesteś, prawda?
Mina Paketenshiki pozostała niezmieniona, nie wskazując na jakiekolwiek emocje, jakie mogły się teraz pojawiać w jego sercu. Zamiast tego reagowały ogony, wciąż powolnie się poruszając, ale zdecydowanie w sposób nerwowy.
– Tak, tylko ja dobrze wiem, jak się poruszać między światami. To nie jest mój pierwszy raz tutaj. Domyślasz się, czemu odwiedzam to miejsce?
Młodsze pokręciło przecząco głową, na co rudy się uśmiechnął. Podniósł się i zeskoczył z głazu, wzniecając chmurę kurzu pod łapami.
– Bo jest tu dużo piasku.
Wokół wilków pojawiło się piaszczyste tornado, a w nim zaczęły pojawiać się obrazy. Xiv rozpoznało swojego ojca, wujka Deltę oraz swoje rodzeństwo. Pojawiła się tam też dwójka innych wilków, w tym jedna wadera o niezwykle długich włosach na samym końcu spiętych w kok, których nie znało. Potem inne postaci, inne wilki, jakaś rublia, coś o kocim kształcie, ale dużo większe i bardziej łyse. Lisy, żadnego z nich Xivo nie rozpoznawało, ale jeden wydawał się wyjątkowo związany z Pakim, bo na jego, a raczej jej widok rudzielec się uśmiechnął. Brakowało jej oka.
Wiele postaci i scen przewinęło się na tle piaszczystych ścian, zanim tornado ucichło i ostatnie drobiny osiadły z powrotem na ziemię.
– W ten sposób mogę o nich pamiętać. O nich wszystkich. – W głosie potomka lisów słychać było smutek. Xivo chciało podejść, przytulić się, ale coś w sercu kazało nu się nie zbliżać. Paketenshika to zauważył. – Jesteśmy w dwóch różnych światach, Xiv. Czysto teoretycznie nie powinniśmy wchodzić ze sobą w interakcję, ale… Miło cię spotkać po takim czasie. Gdybyś tylko coś powiedział, zamiast znikać bez słowa.
Ratownik obniżył pokornie głowę. Nie miał co na to odpowiedzieć.
– Przepraszam, tato.
Paki ponownie się uśmiechnął, tym razem jednak ciepło, po ojcowemu.
– Najważniejsze, że jesteś bezpieczny. Kiedyś na pewno się jeszcze zobaczymy. A, i jak będziesz mieć chwilę, to możesz przekazać Delcie, że mam jeszcze jednego szczeniaka, tym razem na pewno ostatniego. Nazywa się Killa i jest identyczna do Pinezki, tylko ma włosy w zimnych kolorach, a brzuch i ogon w ciepłych. – Paki zamyślił się na chwilę. – Pinezce również możesz powiedzieć. Do zobaczenia.
Xiv kiwnęło głową, nie będąc w stanie wydobyć z siebie słowa. Po pierwsze, zostało przyłapane przez swojego tatę, a po drugie nie wiedziało, co powiedzieć. Czy ma pogratulować, czy tylko się pożegnać? Na szczęście Paketenshika sam zadecydował o najlepszym sposobie zakończenia konwersacji i zniknął w eter, wracając do swojego ciała. Atramentowe wilczę zostało samo, nieświadomie wciskając sobie piasek między palce.
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz