Po spełnieniu wszystkich codziennych obowiązków, zarówno tych wynikających z przynależności do watahy, jak i własnych planów, nieustannie produkowana energia zaczyna się gromadzić w ciele, a nie mając ujścia, powoduje nudę. Najlepsze określenie tego uczucia to oczekiwanie, tyle że puste, pozbawione sensu. Czekanie "na nic". Nigdy nie lubiłam się nudzić, nawet pod pojęciem relaksu musiała się u mnie kryć celowość działania. Późnym popołudniem nad lasem zawisło duszne, nagrzane powietrze, spowalniając wszystkie ruchy i obciążając umysł.
Szłam powoli przez puszczę z opuszczonym łbem, poszukując kości. Większe i mniejsze, przybrudzone resztkami żywych tkanek lub stare, połyskujące bielą, proste bądź pozakręcane i powyginane w najróżniejsze kształty. Najczęściej potem wysypywałam je w jednym miejscu i układałam w obrazy bądź słowa. Nie dało się ukryć, że sprawiało mi to po prostu przyjemność, nikomu przy tym nie wadząc. Wzięłam do łapy kolejne znalezisko. Musiało należeć do jakiegoś gryzonia. Czaszka była nieco sfatygowana; brakowało fragmentu kości po prawej stronie. Przymierzałam się już do schowania przedmiotu do torby, kiedy zauważyłam ciemny kształt kilkadziesiąt kroków dalej naprzeciwko mnie. Wyprostowałam się, odkładając chwilowo rzecz na ziemię, by przyjrzeć się demonowi. W porównaniu do reszty wydawał się dość zwyczajny. Wilcze ciało o mocarnej posturze porastała gęsta, kruczoczarna sierść, na szyi przechodząca w kryzę. Ogon miał krótszy niż normalnie, ale był to drobny szczegół w porównaniu z podwójnie kręconymi, pofalowanymi rogami. Poza tym był dwukrotnie większy od przeciętnego osobnika mego gatunku. Przyglądaliśmy się sobie w milczeniu. Zastrzygłam uchem, przerywając tę scenę za zamiarem powrotu do swego zajęcia. Był taką samą częścią natury jak...ja. Żyjemy obok siebie od dłuższego czasu.
Ten osobnik jednak zachował się inaczej, niż jego poprzednicy. Wyraźnie skinął na mnie łapą, po czym odwrócił się powoli i jakby dla pewności machnął energicznie ogonem. Zaciekawiona i lekko zdziwiona, zrobiłam parę kroków naprzód, kiedy demon w ułamku sekundy rozpędził się do biegu.
— Czekaj! - rzekłam głośno, również przyspieszając.
Stwór sadził przed siebie wielkimi susami, zwinnie omijając drzewa i inne przeszkody. Nie ustępowałam mu zbytnio, aczkolwiek bieg w tym tempie i terenie był wyjątkowo wyczerpujący. Dlaczego ja to w ogóle robię? Powoli zaczynałam odnosić wrażenie, że to droga donikąd. A jednak wciąż biegnę za tym stworzeniem.
Miałam chwilę odpoczynku dla nóg na stepach, gdzie wzniosłam się w powietrze. Przy borach dworkowych ponownie musiałam zejść na ziemię by nie stracić swego przewodnika z oczu. Niemalże cały czas kierowaliśmy się na południowy wschód. Wkrótce przed nami wyrosły Wysokie Skałki. Upiór miał chyba jeszcze resztki rozsądku, bo zwolnił. Zostałam trochę w tyle podczas wspinaczki na jedno ze stromych zboczy. Gdy zaczepiłam pazury na szczycie i, dysząc ciężko, wciągnęłam się, każdy, kaździuteńki mięsień dawał o sobie boleśnie znać, za to demona nigdzie nie było widać. Złapałam parę głębokich oddechów, żeby odegnać mroczki, i rozejrzałam się uważnie. Ni widu, ni słychu. Zacisnęłam zęby, a z mojego gardła zaczęło wydobywać się głuche warczenie. Jeżeli to wszystko na marne, to przysięgam, rozszarpię, obedrę, spalę...
Gorący potok słów zatrzymał wąski korytarz między kamiennymi ścianami, widoczny dopiero z bocznej perspektywy. Na końcu widać było chyba fragment leśnej łąki. Przecisnęłam się przez przejście. Moim oczom ukazał się faktycznie tego typu krajobraz, lecz tym co przyciągało uwagę była duża, skalna wnęka obok. We wgłębieniu poniżej znajdowało się niewielkie jeziorko, zasilane przez sączącą się z góry wodę. Struga wypływała ponownie na ziemi i znikała w lesie. Piękny, górski twór przyrody. Istota siedziała po drugiej stronie. Zanim zdążyłam zadać kluczowe pytanie, wskazała głową na zbiornik wodny. Westchnęłam cicho, podeszłam tak, że ciecz prawie dotykała mych pazurów, i osłupiałam.
W wodzie ukazała się głowa i fragment przedniej części ciała wilczycy o gęstej sierści barwy głębokiej czerni, z odcinającym się stalowym nosem. Na czoło opadała niesforna grzywka, błyskały dwukolorowe tęczówki. Tyle było widoczne spod sterty ciasno przylegających łańcuchów. Na grubych, ciemnych ogniwach znać było rdzę i rysy. Gdzieniegdzie zwisały nawet jaśniejsze, rozerwane fragmenty przytrzymywane przez resztę skłębionego balastu. Jedno z pęt najwyraźniej znajdowało się w pysku.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz