poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Od Rutena CD Notte - "Nocny włóczęga"

Należałoby chyba zaznaczyć, że byłem ranny, ale staje się to chyba nie aż tak ważne biorąc pod uwagę, że skaleczenie było nieduże i obejmowało jedynie sporą część ramienia, któremu nieszczęśliwie nie udało się uniknąć zderzenia z dużym kamieniem lecącym w dół i w dół. Pozostałą część obrażeń obejmowały mniejsze lub większe siniaki i powierzchniowy ból wynikający z uderzeń. Nadal jednak sprawiałem wrażenie bardziej poszkodowanego, być może przez sporą ilość zastygłej krwi w widocznym miejscu i masę szarego kurzu pokrywającego sierść.
Przez dłuższą chwilę stałem u podnóża wysokiego wzniesienia, kilkadziesiąt metrów dalej przechodzącego w prawdziwe zbocze całkiem wyraźnej góry. Teraz jedno od drugiego trudno było odróżnić, ponieważ kamienie, wcześniej leżące na zboczu zsunęły się teraz o tu, niżej, w to miejsce, w którym leży teraz ciało Notte. Chwileczkę, czy na pewno samo ciało? Jeśli oczywiście jesteśmy sami w sobie czymkolwiek innym i, nie przecząc istnieniu jakiejś koncepcji duszy, nie jest ona również zawarta w jakiś sposób w ciele, oprócz mięsa z wadery i całej reszty organizmu powinna być tam również jej jaźń.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy rozsądną czynnością nie byłoby wspięcie się trochę wyżej i sprawdzenie, czy moja piękna towarzyszka jeszcze żyje. Po namyśle stwierdziłem jednak niemal jednoznacznie, że nie, nie byłoby. Gdyby zginęła, co w obecnej sytuacji nie wydawałoby się takie nieprawdopodobne, z pewnością udałoby mi się przejąć jej miśka. Znaczy no, jej. Właściwie naszego, znaleźliśmy i "przejęliśmy" go bowiem razem. A wtedy już inaczej bym z nim porozmawiał. O tak, z pewnością.
Rozmarzyłem się.
Gdy brak większej ilości napływających do umysłu tematów do rozmyślania, częściowo powróciłem do rzeczywistości, aby na chwilę nieświadomie zorientować się w czasie i dostrzec, że bez sensu stoję jak kołek na tym pustkowiu, zamiast podjąć jakichkolwiek logicznych działań. Odejść, albo sam nie wiem. Na co więc czekam?
Nerwowo postukałem nogą w ziemię. Po kilku razach przerodziło się to w zawzięte wciskanie łapy w grunt, jakby był on poważnym zagrożeniem. Wtem kątem oka zauważyłem, że nieco dalej, wyżej, gdzieś między osuniętymi skałami porusza się czarne zwierzę. O, Notte wróciła. Beznamiętnie  zerknąłem w górę i przerwałem swoje poprzednie zajęcie, by odwrócić się w jej stronę. Grzebała się przez chwilę, następnie słabym krokiem wyszła i stanęła na zboczu, otrzepując się jeszcze z piachu i pyłu. Wolno ruszyłem w jej stronę.
- Pomóc ci? - zawołałem.
- Nie, dzięki - odparła mało przyjaźnie, kulejąc przy schodzeniu ze wzgórza. Westchnąłem w duchu, czekając na nią na dole. W pewnej chwili natchnienie podpowiedziało mi, aby zareagować.
- O nie - niemal przysłoniłem pysk łapą, patrząc na grzbiet wadery, która właśnie mnie ominęła. Powinienem sam pogratulować sobie wiarygodności. Zatrzymała się na chwilę i odwróciła, patrząc na mnie z zaniepokojeniem. Dalej szedłem już za ciosem - co się stało z twoim skrzydłem?!
Z widoczną trudnością przeniosła uszkodzoną część machawki w kierunku oczu, aby lepiej jej się przyjrzeć.
- O czym mówisz? - zapytała ze zmęczeniem w głosie. Słysząc jej głos poczułem, jak moje tętno przyspiesza.
- Nie widzisz, że ścięgno może być naderwane? - mówiłem szybciej, z dramatyzmem - jeśli się zerwie, po ptakach. Dosłownie i w przenośni - skinąłem głową na niebo. Jej oczy podążyły za moim wzrokiem. Następnie podłożyłem łapę pod jej skrzydło i energicznie przysunąłem je do siebie - trzeba to zszyć. Pomijam już fakt, że praktycznie na pewno jest pęknięte.
- Co? Co ty bredzisz - mruknęła ze zdenerwowana jeszcze raz przypatrzyła się obrażeniom - nie wygląda aż tak źle - dodała, lecz zabrzmiało to już stanowczo mniej pewnie.
- Już puchnie - powiedziałem bardziej sam do siebie, ale stanowczym ruchem dotknąłem jej łopatki i nakierowałem na znaną sobie trasę. Na jaskinię w pobliżu, po tej stronie gór raczej nie można było liczyć, ale mnóstwo było miejsc głuchych, odległych, w których mogłem się nią zająć. Była chyba zbyt wyczerpana, by móc protestować. Ze śladów, które widziałem na jej sierści, mogłem łatwo wywnioskować, że zanim wyszła spod kamieni, straciła sporo krwi. Była... taka bezbronna.
- Kładź się - wskazałem na miękkie miejsce na mchu, pośród gęsto rosnących krzewów.
- Chyba żartujesz - prychnęła, siadając na ziemi i kilka razy oddychając głębiej.
- Poczekaj tu na mnie, zaraz przyniosę igłę i nici - rzuciłem tylko, znikając w lesie. Jakie szczęście, że byliśmy niedaleko mojej jaskini. Lecz tam jej przecież nie zabiorę.
Wróciłem po niespełna pół godziny. Oprócz strzykawki z roztworem środku usypiającego, nitki chirurgicznej i igły, które zostały mi jeszcze po operacji Cymonii, wziąłem też swój mniejszy nożyk. Tak, jakbym w trakcie pracy doznał jakiegoś olśnienia, albo wpadł na ciekawy pomysł.
Zaczynałem już zastanawiać się, czy przypadkiem nie uciekła. Ale nie, leżała na mchu. I... spała? Albo po prostu straciła przytomność. Podszedłem bliżej. Nie zamierzałem przecież niczego szyć, ścięgno nie było nawet naderwane. Bez żadnego rozcięcia, prawdopodobieństwo, że ścięgno przerwie się samo z siebie było znikome. Ale wadera nie musiała przecież tego wiedzieć.
Oddychała normalnie. Odruchowo dotknąłem jej nadgarstka, aby zbadać puls. Wszystko wydawało się być w porządku. Owszem, serce biło może dosyć szybko, ale przy jej obecnym stanie nie było to powodem do zmartwienia.
A zatem, co najpierw? Z wahaniem popatrzyłem najpierw na przedmioty w lnianej tobie, potem na  leżącą przede mną waderę. A z resztą, uśpić ją jeszcze bardziej chyba nie zaszkodzi.

Uśmiechnąłem się, podnosząc strzykawkę i kierując ją ku ciału Notte. Wreszcie, teraz jesteś już moja, dziewczynko. Co za szczęście, że nie ma absolutnie nikogo, kto wiedziałby, dokąd poszliśmy i był w stanie znaleźć nas tu... zanim skończę. Prawda, Kochana?

< Notte? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz