Torba była prawie pusta, z wyjątkiem paru kawałków płótna pomazanych węglem, długiego, drewnianego przyrządu z dziurą na szczycie oraz cudownego ludzkiego wynalazku, zwanego gwoździem, których resztę układałam właśnie w skórzanym wnętrzu. Resztę budulca miałam dosłownie na miejscu. Wtedy doszły mnie odgłosy jakiegoś zamieszania na zewnątrz. Wyprostowałam się w pozycji siedzącej, nadstawiając uszu by wyłapać więcej szczegółów. Z pewnością była to rozmowa, dosyć burzliwa, w której brał udział Ursal. Drugi rozmówca był niewątpliwie basiorem, o niepokojąco znajomym głosie...
Zgarnęłam niedbale pozostałe metalowe przedmioty, przerzuciłam torbę przez głowę i energicznym krokiem wyszłam na zewnątrz. Paręnaście metrów przed moją jaskinią, w środku lasu naprzeciwko siebie stali Ruten oraz młody niedźwiedź.
— Śmiesz przychodzić tu po tym wszystkim i jeszcze wypytywać?! Straciłeś resztki godności czy życie ci niemiłe?
— Witam. - rzekłam neutralnym tonem, zatrzymując się kilka kroków przed nimi. Dwójka zamilkła jakby porażona, przenosząc wzrok na moją osobę.
— Witaj, Notte. - odparł wilk ze swoim zwykłym, trochę denerwującym uśmiechem. Oczy powoli zaczęły wychodzić mu z orbit. Pchnięty, przewrócił się, a z ziejącej rany na jego boku trysnęła krew. W łapy po kolei zagłębiały się żelazne kolce. Wkrótce taplał się we własnej krwi, a jelita wysuwały się na zewnątrz nieprzerwanym sznurem. Czasami wyobrażałam sobie takie sceny, niezależnie od tego, kim był rozmówca. Rozładowywałam napięcie, a poza tym było to dość ciekawe doświadczenie.
— Do widzenia. - wtrącił Ursa, bawiąc się trzymaną gałęzią.
— Jesteś jej ochroniarzem? - mruknął drwiąco basior, kładąc uszy po sobie. Przymknęłam oczy, podchodząc bezpośrednio do przybysza. Tydzień wcześniej próbował mnie obezwładnić w sobie tylko znanym celu, a jednak gdzieś w głębi mej duszy pojawiła się iskierka radości na widok bordowego osobnika. Zresztą jeżeli chcę dowiedzieć się czegoś więcej, najlepszym sposobem będzie poznanie wroga. Tylko co ON tu robi? - kolejne pytanie bez odpowiedzi.
— Przeprosiny przyjęte. - oznajmiłam by przerwać ciszę i odwrócić uwagę od konfliktu.
— W to nie wątpię...ale chyba nie miałem jeszcze okazji ci ich wynagrodzić. - odrzekł ciszej, jakby z pokorą, Ruten. - Co powiesz na krótki spacer, polowanie? - jego propozycja nieco mnie zaskoczyła. Milczałam chyba dłuższą chwilę. Tak czy siak właśnie wychodziłam.
— W takim razie chodźmy. - odparłam, ruszając jako pierwsza, a wilk ustawił się obok. Gdy odeszliśmy już poza zasięg głosu, zainicjował rozmowę.
— Dokąd idziemy? - przez moment zastanawiałam się nad odpowiedzią.
— Na wschód, w stronę gór. Dalej raczej będziemy musieli się rozstać.
— Jestem aż tak irytujący?
— Właściwie mniej mobilny - dla podkreślenia swych słów poruszyłam skrzydłami, przylegającymi aktualnie do ciała - ale to też. - basior prychnął cicho.
— Masz swoje sprawy. Rozumiem. - rzuciłam mu krótkie spojrzenie.
— Ty również musisz mieć pełne łapy roboty. Dlaczego to robisz? - szczerze powątpiewałam, by planował kolejną pułapkę. Wydawał się trochę szalony, ale z pewnością nie nielogiczny. To był wręcz bardzo logiczny osobnik.
— Powiedzmy, że odnawiam znajomości. Poza tym chwila odpoczynku nigdy nie zaszkodzi. Jest nawet konieczna, by umysł mógł się oczyścić ze zbędnych myśli. - pokiwałam powoli nieznacznie głową, a on uciekł gdzieś w dal rozmarzonym wzrokiem. Na pewien czas zapadła cisza. W pewnym momencie mój towarzysz schylił łeb ku ziemi, zatrzymując się.
— Dzik. Jeszcze świeży.
— Nie jestem głodna. - ucięłam dyskusję, ponownie ruszając wydeptaną, piaszczystą ścieżką. Była to najprostsza droga na wschód.
— Jak chcesz. - basior "wzruszył ramionami", po czym wybiegł kilkaset metrów przede mnie, przyczajając się, najprawdopodobniej na jakiegoś ptaka. Nie dane mu jednak było go upolować, bowiem w chwili, gdy zrobiło się względnie spokojnie, przeszłam akurat obok.
— Egoistka. - westchnął. Chyba nie miało to do mnie dotrzeć, ale stało się.
— Każdy z nas jest, a przynajmniej powinien być po trosze egoistą. Gdyby wszyscy dbali wyłącznie o interes innych, ostatecznie doprowadziłoby to do wymarcia. Postęp też najczęściej opiera się na indywidualizmie. - odwróciłam wzrok, podziwiając niby kwitnące krzewy. Sama nie do końca wiedziałam, skąd mi się wzięła taka refleksja. Przypuszczalnie była to kwestia tego, że nigdy wcześniej nie miałam okazji jej wyrazić. A Ruten...czułam, że przypadnie mu to do gustu.
— Święta racja. - zdawało mi się, czy jego uśmiech się poszerzył?
— Aczkolwiek co za dużo, to niezdrowo. - poprawiłam się i przypadłam do ziemi, skupiając się na obserwowaniu terenu. Po pewnym czasie Ruten dopadł dwie sierpówki. Na szczęście szybko się z nimi uporał i ruszyliśmy w dalszą drogę.
~*~
Wyszliśmy z boru przeplatanego nielicznymi drzewami liściastymi na otwartą przestrzeń. Zbocze opadało w tym miejscu dość stromo ku niewielkiej dolinie, zalanej ciepłym, słonecznym światłem. Las ciągnął się jeszcze wyżej, po prawej stronie, lecz to miejsce porastały jedynie niskie krzewy i kwieciste płaty wyrastające wśród traw. Całkiem przyjemna okolica. Otworzyłam już pysk, by powiedzieć coś w stylu pożegnania - najchętniej odleciałabym w milczeniu, ale za dobrze mnie wychowali - ale basior mi przerwał:
— Słyszysz to? - były to ostatnie słowa. Resztę zagłuszył błyskawicznie przybierający na sile huk. Rzuciłam jedno krótkie spojrzenie do tyłu, na pędzący na nas grad kamieni. Ryk lawiny odbijał się ogłuszającym echem od skał. Zerwaliśmy się oboje do szaleńczego biegu. Obok przerażającego hałasu słyszałam tylko głos instynktu wrzeszczący do znudzenia niezbyt wyszukane zachęty do ucieczki. Przyspieszyłam jeszcze bardziej, do granic możliwości, i wbiłam wzrok w jeden punkt na niebie. W momencie, kiedy machnęłam skrzydłami, poczułam, jak dosięga mnie pierwszy głaz.
~*~
Otworzyłam oczy i zamrugałam parę razy, rozglądając się niemrawo. Torba była stracona. Spod kamieni wystawał jedynie pasek. Całe ciało miałam obolałe. Czułam zaschnięte strupy krwi w kilku miejscach, kamienie boleśnie wbijały mi się w bok. Leżałam dłuższy czas bez ruchu, dochodząc do siebie. Wreszcie zacisnęłam zęby i po paru próbach udało mi się stanąć chwiejnie na nogach. Syknęłam głośno z bólu. Nie byłam w stanie postawić przedniej lewej łapy na ziemi, ani nią poruszyć. Drugi najgorszy uraz znajdował się na skrzydle z drugiej strony. Jęknęłam przeraźliwie, próbując oderwać je od ciała. Ból był nie do zniesienia, piekący i rozrywający. Ale, przesunęłam je o parę centymetrów. Mogło być gorzej. Byle nie złamanie. Nie złamanie. Zauważyłam jakiś ruch w zasięgu wzroku. Bordowy basior stał niżej, kilkadziesiąt kroków dalej. Również nie wyglądał najlepiej.
<Ruten? Masz pole do popisu, doktorku XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz