środa, 6 sierpnia 2025

Od Bleu - "Wątpliwości" cz.24

Mech. Zapach mchu był tak obcy, a jednak mile widziany w warsztacie Bleu. Leżał w wejściu, wilgotny i w sam raz. Poranna rosa jeszcze utrzymywała się na nim, ale letnie słońce, już w górze, paliło go i suszyło bardzo stopniowo. Ten, który był już w sam raz, nie za wilgotny nie za suchy lądował w łapach Bleu, który cierpliwie wybierał kawałek po kawału i wrzucał go takiego rozdrobnionego do koszyczka. Była to mozolna praca, ale potrzebna. Delta poprosił go o tkany kawałek łóżka. Linki już miał, wyschnięty i obrobiony len już wisiał w cienkich i długich kawałkach na podwieszonej pod sufitem jaskini linie. Słoma pachniała w rogu jaskini, sucha – schowana starannie przed wpływem sił przyrody. Wszystko poza mchem było gotowe. Tkane łóżka były dość niepopularne, a nadto Delta chciał wyłącznie jedno i to przenośne. To nadal było dużo pracy, ale to było tylko jedno łóżko. Na co to może się nadać jak jest samo? No cóż. Bleu nie wnikał, Bleu tworzył!

Jego łapy zgrabnie przesuwały po mchu, wplatając jego skrawki między len, dla miękkości i trwałości. Nie martwił się jego rychłą śmiercią po jednym sezonie, można go zastąpić potem nowym, wciskając nowy mech między szpary we wzorze. Ale początkowa warstwa także była potrzebna, aby te szpary dobrze się zaciskały i dobrze nosiły i trzymały tego wilka nad ziemią. „Niech się unosi, ledwo, ale unosi. Niech nie dotyka ziemi” – słowa medyka były jasne. Ma być nad ziemią. Dlatego Bleu już przygotował sobie dobre kawałki drewna. Dwie długie belki docięte do odpowiedniej wielkości jego sprawną łapą i paroma narzędziami. Były już gotowe aby umieścić na nich łóżko, tylko to łóżko trzeba było utkać do końca. Bleu robił to już trzy dni, na przemian z tworzeniem oprawek do kronik. Poprzednie trochę się uszkodziły od wilgoci. Nie szkodzi, Bleu był tu po to aby zastąpić je nowymi. Lepszymi. W końcu ciągle uczy się i ulepsza swój fach, może łatwiej poprawiać błędy przeszłości. Jego doświadczona łapa ma jeszcze większość jego życia aby douczyć się tam gdzie zawodzi teraz. Jeśli coś się rozpadnie zawsze można to jakoś naprawić!

Dzień przeszedł mu spokojnie, aż Myszka nie wpadła do jaskini zziajana, ale z uśmiechem od ucha do ucha. Za nią wpadł na polankę przed warsztatem Irys. Bleu siedząc przy świetle świecy, uśmiechnął się pod nosem, kontynuując tkanie swojego dzieła. Stało się to już prawie automatyczne, nie było potrzeby silnego światła. Świeca w zupełności wystarczała.
—Tato! — Myszka roześmiała się opierając się o jego bok. — Wiesz… Ja chyba w końcu się wyprowadzam! — zerknęła na niego.
—Tak? A dokąd? — Bleu uśmiechnął się  szeroko ,ale nie podniósł wzroku od swojej robótki. Droczył się z nią.
—Do mojego chłopaka. —
—To ty masz chłopaka? — zaśmiał się udając oburzonego. — Moja mała dziewczynka?! Cóż za zaskoczenie! — szczeknął, jego łapa teatralnie upadając na serce.
—Tak! Mam chłopaka i się do niego wprowadzam! Porzucam cię, oh! — a ona grała w jego grę doskonale. Ah… jego krew w jej żyłach była jasno widoczna w tym momencie. Irys tylko stał z brzegu, łapa na łapie, wzrok nieco niepewny.
—No dobra. A tak serio. Ah ty moja mała córeczko. — odłożył w końcu swoją pracę i chwycił ją w ramiona. — Jestem dumny, że znalazłaś kogoś kogo kochasz. —
—Dzięki tato. — wtuliła się w niego, ich błękitne futra na chwilę zlewając się w jedno w mdłym świetle tańczącego na świecy ognia. —Ale serio się wyprowadzam. —
—I dobrze. Zawsze mówiłem Ci, że sądziłem, że będziesz pierwsza do wylotu z naszego małego gniazdka. A tu proszę. Przesiedziałaś u ojca najdłużej ze wszystkich moich córeczek. —
—Czas najwyższy mówisz? —
—Nigdy nie jest czas najwyższy, ja was tak kocham, że najchętniej to bym was trzymał u siebie na zawsze, ale… wyprowadzka to część dorastania. I każdy kiedyś musi dorosnąć. Ja w tym rozumieniu dorosłości, dorosłem szybko. Dla niektórych za szybko, ale to też dobrze. A ty poczekałaś chwilę i teraz rozkładasz sobie swoje skrzydełka. Oh.. jestem z ciebie dumny. Będziesz odwiedzać swojego starego ojca od czasu do czasu? — odsunął się kawałek aby spojrzeć Myszce w oczy. Ta tylko skrzywiła się i przewróciła oczami.
—Nie jesteś jeszcze wcale taki stary! — mruknęła. — Ale tak. Oczywiście, że będę was odwiedzać!—
—I jeśli kiedykolwiek będziesz chciała wrócić, tutaj jest dla ciebie zawsze miejsce. — Bleu odgarnął z jej pyska parę włosków, które niesfornie opadły jej na oczy.
—Wiem. — przytuliła go raz jeszcze i podeszła do Irysa ocierając się o jego bok. Po czym go porzuciła pod ciekawskim wzrokiem swojego ojca. Bleu zajrzał na speszonego samca przed nim. Irys był bardzo smukłym wilkiem, średniego rozmiaru o futrze tak nietypowym jak futro rzemieślnika. Tylko że było ono szarawe z błękitnymi plamami i pasami, zamiast czysto niebieskie z przebłyskami bieli jak u Bleu.
—Jak wam się wiedzie? Gdzie teraz zamieszkacie? — zagadnął go.
—U mnie na razie. Ale.. myślałem czy nie powiększyć tego co mamy. Moja jaskinia jest bardziej norą. Ciasna. — odpowiedział, jego czerwone oczy krążąc po przestrzennej ale niskiej jaskini, która robiła Myszce za dom i Bleu za warsztat.
—Rozumiem. Jakbyście potrzebowali pomocy z czymś do domu, to zapraszam. Stoliki, łóżka, kubeczki. — uśmiechnął się Bleu. Ramiona Irysa rozluźniły się nieco.
—Dzięki. Może… stołek?—
—Dobrze. Stołek.—
—Taki na świeczki… —
—Taki na świeczki. — Bleu się uśmiechnął i przysiadł tam gdzie wcześniej siedział. Miał na łapach nowe zadanie. Stołek, dla jego kochanej córeczki. Oczywiście Myszka wróciła bardzo szybko, jej rzeczy wisząc w nieco zużytej torbie na jej ramionach.  Bleu spojrzał na nią i machnął łapą.
—Poczekaj jeszcze. — zagadnął i zniknął pomiędzy stosami tkanin, drewna i innych materiałów. Wrócił z bandanką. Małą nieco, zakurzoną i poplamioną. Podał ja swojej córeczce, której oczy zaświeciły się jasno.
—Moja bandanka! Zatrzymałeś ją?!— Myszka chwyciła zużyty kawałek bandany i wrzuciła go na swojej torby.
—No wiesz… Zatrzymałem wiele rzeczy. — uśmiechnął się, jego wzrok zawieszając się na kawałku drewna wiszącym na skalnej skale i odbiciami ich małych łapek.
—Wiem. Dziękuję tato! —
—Nie ma sprawy. Każda z Was zabrała ze sobą kawałek domu. Żebyście pamiętały. —

Wieczór dla Bleu był wyjątkowo dziwny, ale zarazem znajomy. Warsztat stał się pusty, świeca dawno wygasła, a jego łóżko było chłodne, ale miękkie. Przyjęło go w swoje kojące ramiona. Mech i tkaniny wokół jeszcze nosiły na sobie woń jego córeczek, w różnych nasyceniach. Alta gubiła się pod delikatnym zapachem Rany i Myszki, ale była gdzieś tam. A nad wszystkimi on. Ich ojciec. Nadal ojciec, tylko że jego dziewczynki wyrosły i wyszły w świat. Sam tez uciekła z domu, więc nie mógł ich winić. Usamodzielniły się, wydoroślały, znalazły sobie miejsce na ziemi, pracowały tam gdzie chciały, spełniając się w ramach życia. Miłość, żal, błędy – wszystko przed nimi i już za nimi, tak to bywa z życiem. I Bleu mógł być tutaj i czekać czy przyjdą do niego z płaczem, z powrotem czy po prostu go odwiedzą, szczęśliwe. I wierzył, że to zawsze będzie to drugie.

Tkał i tkał aż utkał i zaniósł swoje dzieło do jaskini medycznej. Po czym wrócił do siebie. Zakurzone półki skalne i drewniane stoły przywitały go swoją stęchlizną i otuliły go niczym przyjemna kołderka komfortu. Bleu otarł łapą o kawałek starego dębu, który oderwał od upadłego korzenia, a który teraz gościł w jego skromnym domku, zaraz na skraju jego stołu. Bleu poprawił go i zamyślił się, co można by z tego zrobić? Drewno było w miarę świeże, już suche, pewnie powoli mdlejące od środka od tygodni leżenia martwym. A jednak pukanie pazurem wskazywało, że nie pojawiła się w nim żadna stęchlizna. Był to doprawdy porządny kawałek drewna. Ładny. Pełny. Zasługiwał na coś wyjątkowego, wykonanego pewną łapą rzemieślnika. Zasługiwał na cel – przeznaczenie! I to nie byle jakie. Zamyślenie z pyska Bleu zmiotły nagłe acz spokojne kroki. Basior obrócił głowę w kierunku wejścia zza którego wynurzył się nieśmiały pysk Dalliego. Młodzik wkroczył w progi warsztatu z oporem, nosem dość blisko ziemi i oczami wpatrzonymi we wszystko co wisiało na niskich ścianach.
—Szukasz tam czegoś? — Bleu zaśmiał się wracając wzrokiem i łapami do swojego rozmyślania. Drewno zaśmiało się pod jego pazurami, a może jęknęło?
—Nie. — basior odpowiedział szybko. Jego głos był cichy, niepozorny szept, który z pewnością umarłby na wietrze gdyby nie cisza panująca wokół.
—A co cię sprowadza w takim razie? — odpowiedziała mu cisza. Chwilę tak oboje żyli we własnych światach, dopóki Bleu nie odsunął się od swojego nowego ulubieńca aby sięgnąć po odrobinę chrustu. Zarzucił go na kamienny krąg przy wejściu i dorzucił trawy. Ogień buchnął przyjemnym ciepłem i światłem.

Dally siedział na jednym z wielu dywanów pokrywających zimny kamień jaskini. Zapach mchu, drewna i tkanin otulał go pewnym komfortem. W końcu wilk spędził w tym miejscu wiele godzin skrobiąc niewyraźne literki w ziemi, w drewnie, na papierze. Teraz pisał ładnie, jego ruchy pewne, prawie zdobiennicze.
—To nie dla mnie. — odetchnął. W jego sercu panował mętlik większy niż w jego głowie. —Nie umiem uczyć dzieci. — przyznał. Próbował się odnaleźć w swojej początkowej pracy. Wybrał pracę z dziećmi ,bo ta była wygodna, pozornie prosta.
—Więc ją zmień. — Bleu, ten rzemieślnik, który tyle miesięcy pochylał się nad jego łapami i poprawiał jego błędy.
—Nie wiem co chcę robić. — odparł. Proste stwierdzenie, powinno zadowolić tą niepewność, która go nie odstępowała od jakiegoś czasu.
—Próbuj. Jesteś młody, masz wiele przed sobą. —
—Mówisz jakbyś miał z osiem lat. — Dally parsknął cichym śmiechem.
—Czasem się tak czuję. — ich śmiech rozbił się o ściany. —Ale ja mówię serio. Spróbuj się w… polowaniu? —
—O nie! To definitywnie nie dla mnie! —
—Nie nauka.. To może rzemieślniczka? — Bleu zastukał łapą w swój kawałek drewna.
—Zdecydowanie nie. Już zdaje się nie pamiętasz ostatniego razu kiedy próbowałem coś zrobić. —
—Pamiętam. Ale trening czyni mistrza. — Bleu zakręcił się po swoim domu zbierając trochę porozrzucanych tkanin i sprzątając zagubione kawałki drewna. Po czym dorzucił te skrawki do ognia.
—Trening… Wszyscy mi to powtarzają, ale ja nie czuję żebym był w czymkolwiek dobry. Próbowałem już tylu rzeczy. —
—A pisanie? Może śledczy? —  woda w małym metalowym czajniczku zawyła pod presją ciepła.
—Śledczy… Może. Chociaż to bardzo militarne. Ja nie jestem też bardzo spostrzegawczy. A to chyba potrzebne, prawda? —
—Prawda. —
—Politykiem też dobrym bym nie był. — Dally odetchnął ciężko.
—Prawda. —
—Nie pocieszasz mnie! — Dally parsknął w udawanej złości. Ciepły kubek jakiegoś ziela wylądował w jego łapach. Zapach był miły i kuszący, jak ciepłe łóżko po całym dniu pracy.
—No cóż. — Bleu wzruszył ramionami. — Może w takim razie pustelnik? Tam nie trzeba nic robić tylko być.—
—Yhymm.. .z dala od wilków. — Dally mruknął, jego bok przyciśnięty do błękitu futra. —Zwariowałbym chyba. Ja nadal śpię z rodzeństwem na moich plecach. —
—Tak? To miłe. Ja trochę za tym tęsknię. — Bleu przyznał, jego jasne oczy wbite w swoje odbicie migające w kubeczku.
—Naprawdę? —
—A no tak. Myszka jeszcze niedawno spała ze mną łapa w łapę. Czasem jak śpię w nocy to robi mi się smutno tak że się przebudzam z zimna i strachu. Bo skoro z zimna to znaczy że dziewczynek nie ma. I potem sobie przypominam, że przecież one są już takie duże i dawno rozłożyły skrzydła. —
—Nie są wiele starsze ode mnie a od razu wiedziały co chcą robić. — Dally zamruczał.
—Nie do końca. Myszka była chyba jedyną, która od razu po urodzeniu zaczęła polować. Alta zmieniła się, kiedy rosła. Uspokoiła, ale o edukacji zadecydowała po próbie bycia szeregowcem i opiekunem szczeniąt. I w opiekuństwie odnalazła właśnie drogę do uczenia maluchów. Rana… Tana chwilę pracowała ze mną, potem chwile nie robiąc nic, a potem spróbowała aktorstwa z braku lepszego pomysłu i może zachęty od Misunga. A Myszka… to Myszka, ona naprawdę urodziła się do tego co robi. —
—W to akurat uwierzyli by nawet heretycy. Myszka naprawdę ma dryg do polowania. Widziałem. — Dally powiał pyskiem, jego język nabierając go gardła odrobinę ziołowego naparu. Cierpki, acz słodkawy smak zalał jego kubki smakowe i otulił przyjemnością.
—No widzisz. W każdym razie, co miałem zamiar przekazać to, że jeden znajdzie sobie co chce robić zaraz po narodzinach, jeden znajdzie z zaskoczenia, a inny będzie szukał aż coś się nie pojawi. Więc Dally… co lubisz robić? —
—Co lubię robić? — jego oczy wbiły się w płyn, niebieskie i niepewne. — Nie wiem… Pisać. To przyjemne. —
—Hymmm… Pisać? — Bleu zamyślił się na chwilę. —A może kroniki? Może tam się odnajdziesz? —
—Może… –

Bleu czuł się jakby właśnie złapał słońce za ogon, zbliżył się do swojego upragnionego celu. Już, już na skraju języka miał pomysł na to drewienko, które patrzyło się na niego od wczoraj. Ogień już dawno zgasł, słońce wstało i już szło powoli w kierunku horyzontu, żeby znowu zasnąć w spokojny sen, ukołysane pieśniami nocy. Już był tak blisko, ten cierpki posmak frustracji już miał być zmieciony z jego serca.
Niestety czasem los ma swoje własne ścieżki, którymi podróżuje. Wilki mu tylko kwiatami pod nogami, które zrywa, depta lub omija. Nic nie znaczą, małe czy duże, wszystkie kończą zgnite na ziemi, przykryte chłodem zimnej śmierci. Więc Bleu już stukał w drewienko, kiedy do jego domu wpadła Szalka, jej ślepe oko nieco spanikowane.
—Bleu! Bleu! — jej głos był zmachany, pierś unosiła za szybko, serce obijało się tak mocno o jej żebra, że zdawało się przebijać na zewnątrz.
—Tak? — basior podniósł na nią oczy, ich błękit jeszcze spokojny.
—Jałonka jest w medycznej, podobno jest bardzo źle. — oświadczyła, panika nadal w jej krwi. Bleu zmarszczył brwi, jego pysk zacisnął się unosząc górną wargę. Biegł przez letnie polany zanim mrugnął. Jego siostrzyczka, już nie taka mała, leżała w jaskini medycznej – znowu. To nie był pierwszy raz, nie ostatni, zapewne, ale serce Bleu zawsze podskakiwało mu do gardła. Do jaskini medycznej wszedł już spokojnie, krok żwawy, oddech urywany – jedyny zdrajca tego jak szybko pędził.
—Delta… Jak tam z nią? — zapytał kiedy dopadł do jej łóżka, stary medyk nad jej rosnącym ciałkiem. 
—Nie za dobrze, ale nie powinno się pogarszać. —oświadczył jak zawsze prawie bez tonu, bez ducha. Może to już starość, ale Delta i jego cynizm coraz bardziej zlewały się w obojętność. Lata w obecności chorych prawdopodobnie Ci to robią. Bleu nie komentował, usiadł tylko obok, czekając aż jego matki też się zjawią. Zawsze się zjawiały. I tak było też tym razem. Posiwiałe futra, powolne kroki, jakby nigdzie im się nigdy nie spieszyło.
—Synku. Dzień dobry. — jakby Jałonka nie leżała nieprzytomna pod ich łapami. Bleu opuścił uszy po sobie próbując ukryć nastroszoną na szyi sierść. Simone uśmiechała się do niego szeroko, bez zmartwień.
—Dzień dobry mamo. — przywitał się dość sztywno, gorzki posmak urazy w jego gardle. Simone usiadła blisko, prawie ocierając się o jego futro, z kolei Laponia, zawsze ta bardziej spostrzegawcza dała mu więcej miejsca.
—Jak tam z nią? —   
—Podobno stabilnie. —
—Stabilnie?  To chyba dobrze. — Simone żachnęła się i zarzuciła łapę na ramię syna. Ten tylko odetchnął. Kiedyś ta ich postawa radości skończy się. Brak pośpiechu dla rodziny sprawi, że kiedyś nie zdążą.

 

I nie zdążyły. Jeszcze tej nocy Bleu wstał do   Myszki wpadającej do jego domu, jej oczy zapłakane.
—Jałonka. Jest gorzej! — i oboje byli u jej boku zanim księżyc zdążył przesunąć się za drzewa. Oboje wisieli nad nią, jak Delta zgrabnie wcierał kolejne maści i wpychał jej do pyska kolejne napary. I wszystko uspokoiło się, na chwilę. Medyk odetchnął, a potem wszyscy za nim.
Jałonka obudziła się kiedy słońce wstawało, jej oczy zaszklone, nieco puste.
—Wiedziałeś, że mają tam fioletowe kwiaty? To mój ulubiony kolor… —
—Tak? — Bleu uśmiechnął się do niech pomimo zmartwienia szarpiącego jego serce.
—Tak. Mam tam przyjaciółkę… też jest fioletowa! — jej głos był cichy. I na tym się skończyło. Zamknęła swoje oczka, jej pyszczek szczęśliwy. Ale oddech zagubiony gdzieś z wiatrem. Tylko Bleu z Myszką nad jej ciałem.

Bleu spojrzał na to drewienko, ten kawałek dębu, który nadal leżał na jego stole pomimo upływu dni. I jego łapy same zaczęły pracować. Dzień zaszedł, noc i ciepły blask ognia dotrzymywały mu towarzystwa, czas płynął. I z ranka, kiedy ogień zamigotał ostatkiem swoich sił, na stoliku stał mały nagrobek. Nic wyjątkowego. Stary dąb pewnie spróchnieje niedługo, zanim żal i smutek zdążą wyjść z serc wszystkich wokół. Ale liczyła się myśl, pewien komfort w sercu Bleu, kiedy spoglądał na ten kawałek swojej pracy wkopany nad grobem swojej siostry.

 

<CDN>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz