Jako że piosenka historyczna, to opowiadanie inspirowane trochę także postacią Rasputina ^^
Boney M. - "Rasputin"
Zszedł miękko po drewnianych, lśniących schodach do jadalni, gdzie jego uwagę przykuła siedząca przy stole zastawionym najrozmaitszymi potrawami postać. Ruda wilczyca w zwiewnej, miętowej sukni, jedynie z kilkoma koronkami na ramionach i zatkniętym za ucho mleczem, siedząc z założonymi łapami utkwiła w nim spokojne, szmaragdowe spojrzenie z cichym błyskiem radości.
— Cóż za niespodzianka. - basior uniósł brew z zainteresowaniem, siadając naprzeciwko. - Aż tak się stęskniłaś? - mruknął z krzywym uśmiechem, nabierając na talerz jajecznicy. Od ich ostatniego spotkania minęły zaledwie dwa dni, podczas gdy dla sporego grona osób pierwsze było równocześnie ostatnim.
— Tysiące wilków mogą żyć bez świadomości twojego istnienia, więc nie bój się, ja też dam radę. - odparła niedbale. Zaśmiałem się krótko, pstryknięciem palców spławiając służbę przyczajoną w rogu.
— Biorąc pod uwagę, że na świecie są ich miliony, przyjmę to za komplement. Częstuj się. - skończyłem układać śniadanie na talerzu. - Dobrze cię widzieć. - dodał po chwili łagodnym tonem kogoś innego, niż Atsume. Wciąż w jego uszach brzmiał nieco dziwnie, może dlatego, że rzadko miał okazję to mówić w takiej sytuacji.
— Ciebie też. A co słychać w tym wielkim świecie? - rzekła wilczyca, z widocznym wahaniem spoglądając na różne potrawy i powoli zapełniając półmisek.
— To co zwykle. Historia zatacza koła, ludzie* się nie zmieniają. - powiedział charakterystycznym, filozoficznym tonem, uśmiechając się bardziej do siebie. - Ktoś spada ze stołka, ktoś zajmuje jego miejsce. - kąciki warg wadery uniosły się, uszy stanęły sztywno.
— Nie za wcześnie na świętowanie? - mruknęła głośniej, bez pretensji, raczej z lekkim napięciem.
— Nigdy nie wiadomo. Dlatego warto świętować całe życie. Każdą jego chwilę. - uśmiechnął się do niej nieco pobłażliwie samiec, odkorkowując butelkę wina i nalewając wpierw damie.
— Nie ulega wątpliwości, że Mikołaj w opinii publicznej jest już spalony. Nawet wśród możniejszych. - ciągnęła, podczas gdy napełniał swój kieliszek. Lidka wiedziała co mówi, obracała się w szerokim środowisku. - Ale na dworze bywa różnie, zwłaszcza z tym całym Agrestem. - mimowolnie przeniosła wzrok na ścianę, gdzie wisiał nietuzinkowy gadżet w postaci naszpikowanej strzałkami tarczy, tym razem z podobizną burego pyska o żółtych, jaszczurzych oczach. Basior uniósł jedną brew, wzdychając:
— Boisz się go? Nie był dla ciebie za dobry? - oparł głowę na jednej łapie, przyglądając się bacznie towarzyszce.
— Ha-ha-ha... Nie. Boję się o ciebie. - rzekła zaskakująco poważnym tonem. Na pysku Atsume odcisnął piętno cień zdziwienia. Całe życie lawirował pomiędzy wieloma ideami, balansował, nie, tańczył na cienkiej linie ponad płonącymi ostrzami z lekkością - i może to właśnie ta pewność siebie nie pozwalała mu spaść, a od ich pierwszego, dawnego już spotkania niewiele się zmieniło. Wrogowie byli zawsze i wszędzie, wolał raczej liczyć sojuszników. Czy przeginał? Przegiął już wieki temu. Trochę żałował, że nie może jej powiedzieć, uspokoić, lecz teraz jeszcze nie czas. Westchnął z politowaniem i pewnym rodzajem czułości, kręcąc delikatnie głową.
— Agrest jest jak zwykły wrzód na dupie. - oboje zaśmiali się krótko, po czym kontynuował. - Dużo gada, mało robi. Poparcie ludu mu nie wystarczy. - położył łapę na jej nadgarstku. - Wiem, co robię - wątpisz w to?
— Nie, nie to miałam na myśli. Zresztą, chyba nie pora na takie spory. Wiesz, że dzisiaj nad ranem przyjechali jacyś goście z zagramanicy? - wilk uśmiechnął się, bardziej z powodu charakterystycznego dla niej wyrażenia. Obiło mu się o uszy. - Bodajże Brutus, Vinys, Szkło i jego żona. Tego ostatniego to nawet można pozazdrościć. Ciekawe, czy w tej Chaberni jest ich więcej, czy to tylko chlubny wyjątek...
— Czego tu szukają? - Atsume szybko przerwał, czując nadciągający monolog.
— Szczerze, może guza. Podobno z zawodu śledczy. Na razie się nie wychylają, chodzą plotki o spotkaniu z sekretarzem do spraw zewnętrznych. - basior pokiwał wolno głową, po czym wstał od stołu. - Jeszcze jedno. - ponownie skierował parę błyszczących ślepi na waderę. - Mój brat ma straszne dolegliwości żołądkowe. Masz coś dobrego?
— A co to, nie ma już medyków w tym mieście?
— Proszę cię, te niemoty niewiele zdziałały. - po tej wypowiedzi nastąpił krótki wywiad na temat pacjenta, po czym samiec udał się do średniej wielkości pomieszczenia na tyłach domu. Pokój był pogrążony w półmroku, unosiła się w nim ostra mieszanka egzotycznych aromatów, a półki uginały się pod słoikami wypełnionymi najróżniejszymi maściami i płynami. Praktyki u szamana na coś się jednak przydały, a zapasy miały długi termin ważności. Zdjął jeden z nich z niebieską cieczą i oddał wilczycy.
— Trzy razy dziennie, po łyżce. - ta uśmiechnęła się z wdzięcznością, pożegnała krótko i wyszła. Kąciki warg Atsume również lekko się uniosły, kiedy przez dłuższą chwilę stał w zamyśleniu na środku jadalni. Potem odszedł sprężystym krokiem ku gabinetowi, gdzie do kilku zapisanych ważnych spotkań dodał kolejne. Szykował się intensywny dzień.
~Wieczorem~
Zachód słońca malował niebo oraz kłębiące się, puchate cumulusy w fioletowe, różowe i pomarańczowe odcienie, tworząc przepiękny, mozaikowaty krajobraz. Co jakiś czas na jego tle przelatywał prędko czarny, ptasi kształt. Domy i kamieniczki z czerwonej cegły kładły długie cienie na brukowanej ulicy. Chodnikiem obok szedł energicznym marszem dumnie wyprostowany Atsume z jedną łapą w kieszeni, a sylwetka basiora emanowała wręcz satysfakcją i animuszem. Wszystko szło zgodnie z planem, a czas leciał jak z bicza trzasł, lecz przyjemnie. Z łatwością torował sobie drogę przez rozstępujący się tłum mieszkańców, oglądając wystawy po lewej stronie i co jakiś czas puszczając oczko do taksujących go wzrokiem dziewczyn. Na miejsce dotarł z eskortą dwóch wniebowziętych szczęściarek, które niechętnie pozostały na zewnątrz pod obietnicą ponownego spotkania, podczas gdy wilk otworzył zamaszystym ruchem drzwi baru. Na moment w budynku zrobiło się ciszej, kiedy wszyscy obecni skierowali wzrok na przybysza. Eothar podszedł do lady, po drodze uspokajając jednego z gości prawym sierpowym.
— To co zwykle. - mruknął do nalewającego po drugiej stronie pieniące się mocno piwo do kufla piaskowego basiora z błękitnymi odmianami i srebrnym kolczykiem w uchu. Drugiego nie miał, a wygląd miał wyjątkowo serdeczny, choć uważny.
— Się robi. - odparł głośno barman, odrywając się od poprzedniego zajęcia i pędząc do magazynu. Hałas w sali zdążył w tym czasie powrócić do zwykłego poziomu.
Zaraz zebrała się gromada przy jednym ze stołów z ,,czaszką", jak go tu niektórzy zwali, na szczycie. Atsume otaczał się różnymi warstwami społecznymi; sprzyjało to jego wizerunkowi, ale przede wszystkim oznaczało to dostęp do szerokiej puli informacji z różnych źródeł. Zaczęły się toasty, świętowanie, śmiechy i dzielenie najświeższymi wiadomościami przy akompaniamencie orkiestry w rogu, ogólna wesołość udzielała się wszystkim. Znikały kolejne kolejki, na zewnątrz szarość zmierzchu przechodziła w głęboką czerń nocy rozświetloną jedynie migoczącym, złotym światłem lamp. Czasami trzeba było uchylić się przed przelatującym krzesłem lub odepchnąć nieostrożną pięść. Czy może istnieć lepsze zakończenie dnia?
Tykanie zegara ginęło we wszechobecnym harmidrze, ale strzałki pracowały niezmordowanie. Zostało 40 minut do północy. Basior w nabijanej ćwiekami kurtce i tygrys z hebanową laską siedzieli przy ladzie, sącząc wolno ze szklanek wódkę o lekko orzechowym zabarwieniu prowadzili cichy (przynajmniej w porównaniu z resztą) dialog. Polityczne układy gwałtownie się zmieniały, ale ludzie, jak zwykle, tacy sami. Wtedy uwagę granatowego wilka wśród karczemnych walk przykuła grupa składająca się z kilku starszych lub młodszych wyrostków i osaczona przez nich wilcza dama, wyraźnie obca, przyciśnięta do ściany. Wciąż szamotała się i serwowała napastnikom wiązkę przekleństw, jakiej zwykły chłop z baru by się nie powstydził. Przechylił nieco głowę, co nie umknęło uwadze towarzysza.
— O co chodzi? - spytał swoim niskim, głębokim głosem.
— Tamta wadera, kim ona jest? - odparł luźno.
— Nie wiesz? Talaza, od tego Szkła, co do nas dzisiaj przyjechali. Chyba się mu zgubiła, bidulka. - zaśmiał się drapieżnik, opróżniając swoją szklankę do reszty. Na pysku Atsume wykwitł charakterystyczny, zarazem figlarny i zabójczy uśmiech, łapa zacisnęła się na rękojeści wbitego w drewno krótkiego sztyletu. Ostrze poszybowało w powietrzu, przekoziołkowało parę razy i wbiło się w czaszkę kolesia, który dobierał się właśnie do biustu wilczycy. Teraz leżał w powiększającej się kałuży krwi w przedśmiertnych drgawkach. Reszta adoratorów szybko się odsunęła patrząc z niemą złością i strachem na basiora. Samica uraczyła trupa krótkim, zaskoczonym spojrzeniem, po czym przeniosła je na wilka z czaszką. Mieszały się w nim zdziwienie, ulga i strach, ale wreszcie z wahaniem ruszyła ku ladzie z dodatkową motywacją w postaci utkwionego w niej wzroku reszty gromady. Widać było, że natura nie poskąpiła jej urody i kolorów. Była niezbyt wysoką, szczupłą waderą, o krótkim futrze głównie białej barwy, z kolorowymi plamami na karku i widoczną blizną na przedramieniu nieosłoniętym rękawem niebieskiej bluzki. Miała fioletowy nos i blond grzywkę, na zgrabnych biodrach kołysała się długa, kratkowana spódnica. Lodowato-błękitne oczy zdradzały hardą, towarzyską duszę.
— Eothar Atsume. - pochylił się, by ucałować jej łapę na powitanie. Z satysfakcją zauważył podziw na dźwięk swojego imienia. - To mój przyjaciel Salazar Aridiel. Pani Talaza, jak mniemam?
— Tak, to ja. - odparła pewnym głosem, nie zdążyła więcej powiedzieć.
— Proszę wybaczyć, niektórym tu już alkohol i prowincja przeżarły mózg. Albo nigdy go nie mieli. - dodał po chwili z uśmiechem. - Czego sobie pani życzy?
— No, może odrobina tej czystej nie zaszkodzi. - basior uniósł brew z szacunkiem, ale śmiało napełnił szklankę i podał wilczycy. - A co panowie tu porabiają?
Dalej rozmowa toczyła się w miarę spokojnie, w coraz bardziej przyjaznej i ponętnej atmosferze. Alkohol znikał powoli, acz miarowo, praktycznie nikt nie ośmielał się zakłócać dialogu. Wkrótce basior poprawił na sobie kurtkę, wstał, zgarnął kluczyk z wieszaka i z roześmianą, gorącą towarzyszką u boku wszedł po schodach na górę. Wślizgnęli się do pokoju po prawej. Atsume ostatni raz rozejrzał się po korytarzu i zatrzasnął drzwi.
~Kolejnego dnia~
Basior przetarł powoli oczy, z niezadowoleniem wpatrując się w stojącego na progu lisa w garniturze, który śmiał zakłócić jego spoczynek, tym bardziej po upojnej nocy. Mimo zasłoniętych firan mógł się założyć, że słońce dopiero szykowało się do wyjścia i jeszcze nie skończyło makijażu.
— Czego? - warknął, z łapą zaciśniętą na kaburze pistoletu. Lepiej ostrożnie waż słowa, przyjacielu.
— Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, panie, ale mam meldunek od jej wysokości carycy Aleksandry. - samiec szybko przeszedł do konkretów, widząc minę zaspanego, ale wciąż groźnego wilka i ruch pod gładką, białą pierzyną. - Królewicz Cuore doznał urazu, w wyniku którego nastąpił krwotok. Pilnie potrzebna jest pana pomoc. - Eothar podniósł się na łóżku do pozycji siedzącej i nieco gwałtownym ruchem wziął od służącego świeżą kopertę. Jednym machnięciem pazura rozdarł papier i wyciągnął kartkę z nienagannym, lekkim pismem skryby królowej. Przeleciał szybko wzrokiem po depeszy, kiwając lekko głową, po czym mruknął bardziej do siebie:
— Ten gówniarz jest po prostu niemożliwy. - gestem wyprosił gościa, po czym wstał i zabrał się za zwykłą, nawet nie przyspieszoną, poranną toaletę.
Zdaje się jeszcze większe zdziwienie ogarnęło lisa, kiedy ponownie zobaczył zbliżającego się energicznym krokiem do wozu basiora; spokojnego i odświeżonego, z tajemniczym uśmiechem. Do jego pyska zawsze przyklejona była enigmatyczna ekspresja, ale to robiło jeszcze bardziej mrożące krew w żyłach wrażenie. Niezmiennym elementem eleganckiego stroju pozostawała czarna kurtka. W prawej łapie trzymał średniej wielkości, ciężką, czarną torbę. Tuż po szybkim wskoku gościa powóz ruszył z powrotem ku głównemu traktowi do Moskwy. Wilk rzucił bagaż pod nogi, położył się na oparciu i odetchnął głęboko. Obrócił głowę ku siedzącej obok niebiesko-białej waderze, Yuki, jednej z dam królewskiego dworu. Znali się nie od dziś.
— To co u ciebie słychać, Atsume? Jak się mieszka na prowincji? - rzekła pierwsza wilczyca.
— Przyznam, odzywa się nieraz tęsknota do wielu nieobecnych wygód, lecz ta cisza i spokój, gdzie mogę wreszcie spokojnie kontemplować istnienie i rozmawiać z Bogiem Najwyższym, są bezcenne. Zaiste, tak jak napisano, nie ma zysku bez poświęcenia. - odparł dość cichym, pogodnym, mniszym głosem, którego udawanie niezmiennie sprawiało mu frajdę.
— O tak, doskonale cię rozumiem. Równowaga musi być. - odparła jak zawsze radośnie samica, układając fałdy granatowej sukni.
— A jak się mają sprawy na dworze? Czy wszyscy zdrowi? - wóz podskoczył trochę gwałtowniej na jakimś wyboju.
— Całe szczęście owszem, z jednym wiadomym ci wyjątkiem, choć o zdrowie nikt się zbytnio nie martwi w tak napiętej atmosferze. Zdaje się, że to już nie jedno królestwo, a dwa wrogie obozy. Obyśmy tylko się nawzajem nie pogryźli... to byłby koniec. - zakończyła Yuki ponurym tonem. Jej towarzysz westchnął ciężko.
— I ja modlę się, by do tego nie doszło. Czasami zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby nożem ugasić ogień w zarodku? Czy to ukoiłoby tę falę nienawiści? - oparł łeb na łapach w zamyśleniu, wbijając wzrok w horyzont. Dawniej nieraz to pytanie naprawdę szczerze rozbrzmiewało w jego głowie. Wyświadczyłby tym pewnie światu niemałą przysługę. Żartuję. Jakby to go obchodziło? Wszystkie wieloletnie starania odbijały się niczym niezmordowane fale o głazy klifu... lecz kropla drąży skałę. Nadeszły zmiany, nowe twarze, jego wysiłki zmierzały prosto i gładko do punktu kulminacyjnego. Uwierzylibyście, że czegoś wciąż mu brakowało?
— Nie, no co ty, Atsume! Znaleźliby sobie zawsze kogoś, albo coś innego jako powód do sporu. Jesteś nam potrzebny. - mruknęła czule wadera, łechcąc przyjemnie ego basiora, który mimo woli lekko się uśmiechnął.
— Pewnie masz rację. Wilk chce dobrze, a wychodzi jak zwykle. - przeciągnął się rozkosznie na siedzeniu. - A skoro już mówimy o tym wyjątku, jak to się stało? Mocny krwotok?
— Królewicz Cuore potknął się na schodach w nocy, idąc po wodę. Jeden z mocniejszych. - Eothar ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, przywołując z pamięci postać młodego, beżowego, nad wyraz spokojnego basiora i wyobraził go sobie staczającego się po wyłożonych czerwonym, dodatkowo splamionym krwią dywanem stopniach. Bezcenny widok. Nie przepadał za smarkaczem, nie tylko ze względów strategicznych. Z jednej strony wybrał sobie zły moment na takie akcje, na skrzyżowaniu wielu wydarzeń, ale jeżeli popatrzeć tak krzywo z drugiej... prawie idealny. Ryzyko podejrzeń zredukowane praktycznie do zera.
Powóz zatrzymał się na wyłożonym szaro-czerwonym brukiem dziedzińcu, otoczonym z dwóch stron częścią światowej sławy carskiego ogrodu. Z idealnie przystrzyżonego trawnika wybijały się gęste, wysokie krzewy obcięte w przeróżne fantastyczne kształty, wszędzie też w geometrycznym ładzie porozrzucane były tęczowe, kwiatowe rabaty, pełne begonii, dalii, fuksji, fiołków, szałwii, złocieni i ulubionych, intensywnie czerwonych róż dla carycy. Z nielicznych wyższych drzew zwieszały się kłęby jemioły, zewsząd słychać było szum wody w marmurowych fontannach. Basior zgrabnie zeskoczył na ziemię, otrzepał kurtkę. Podał jeszcze łapę schodzącej wilczycy i pognał ku wznoszącej się przed nimi monumentalnej budowli. Pałac moskiewski był perełką tego miasta, jednym z nielicznych punktów, z których można było podziwiać panoramę. Twierdza została zbudowana na planie kwadratu głównie z czerwonej, palonej cegły. Składało się na nią aż dziewiętnaście kolorowych wież o charakterystycznym zakończeniu w kształcie buławy, z rozmaitymi, geometrycznymi wzorami. Z całego świata ludzie zjeżdżali, by choć z daleka podziwiać jej piękno, a wnętrze zdecydowanie nie ustępowało fasadzie. Wilk zdecydowanym ruchem otworzył bramy na oścież, łapiąc powietrze, żołnierze oczywiście czekali już by wskazać im drogę do komnaty, którą znał niemal na pamięć. Raźnym krokiem z lekkim uśmiechem podążał w górę, racząc wiszące kandelabry, stare obrazy i majestatyczne zasłony jedynie przelotnym spojrzeniem. Aleksandra wyszła mu na spotkanie tuż za ostatnim zakrętem.
— Atsume, jesteś wreszcie. Obawiałam się już, czy wiadomość dotarła. - rzekła dumnym, lecz nieco drżącym z emocji głosem, zapraszając go gestem do siebie.
— Również cieszę się niezmiernie, że królową widzę, choć wolałbym w innych okolicznościach. Gdzie jest nasz królewicz? - zadał rutynowe pytanie. Niewiele osób mogło liczyć na zwolnienie z dworskich tytułów, Eothar natomiast praktycznie owinął już sobie carską damę wokół palca. Ufała mu na zabój, wsłuchiwała w każde słowo, rady zawsze skwapliwie analizowała - zwykle polegało to na przytakiwaniu ich zaletom. Była furtką do wolności, którą wprawdzie trzeba było porządnie naoliwić, ale zdecydowanie wartą wysiłku.
— Tutaj. - caryca otworzyła szybko mosiężne drzwi dłońmi przybranymi co najmniej trzema pierścionkami i złotą bransoletą na prawej ręce. Ich oczom ukazała się średniej wielkości (przynajmniej w porównaniu do reszty) komnata z dużym, drewnianym łożem w centrum osłoniętym delikatnym, zwiewnym, muślinowym baldachimem. Leżała w nim niewielka, szczupła postać kremowego basiora o lewej łapie i tejże części klatki piersiowej splamionej krwią. Wpatrywał się w sufit zamglonym wzrokiem, który na chwilę przeniósł na przybysza. W jego oku pojawił się przez moment nieokreślony błysk, napięcie mięśni, po czym znów odpuścił. Krzątało się przy nim już kilkoro medyków. Krótkie zastanowienie, rzut okiem na opatrunki, ranę i sączącą się czerwoną ciecz. Potem bez wahania podszedł do legowiska, rzucił na ziemię czarną torbę, rozpiął zamek i zaczął mozolne grzebanie w medykamentach. Reszta lekarzy zdawało się odetchnęła z ulgą na ten widok.
— Proszę się nie martwić, królowo. Uraz nie jest mały, ale dość standardowy. Nie widzę nadzwyczajnych komplikacji. Będzie zdrów jak koń. - rzekł ciepło, układając narzędzia na krawędzi łóżka i zacierając energicznie łapy. Wadera pokiwała głową, przyglądając się synowi z nutką czułości wśród mieszanki obojętności i swego rodzaju zawodu. Jako najlepszemu przyjacielowi, wiernemu słudze, niepospolicie wyroczni, wyznała mu kiedyś związane z nim żale, wiedział, co czuje, w pewnym stopniu rozumiał ten ból. Nawet, wręcz zwłaszcza najwyżej postawione osobistości wbrew opinii pospólstwa borykały się z mnóstwem przyziemnych problemów. Wilczyca postała jeszcze chwilę w drzwiach, przypatrując się pracy zespołu medyków, po czym cicho, lekko, niczym kot opuściła pomieszczenie. Po ponad pół godzinie i kilkunastu bandażach basior wstał z klęczek, ocierając prędkim ruchem pot z czoła. Westchnął ciężko. Gdyby tylko dało się ominąć ten cały teatrzyk.
— Zostawcie nas samych. - poprosił stanowczo resztę. Lekarze grupą opuścili z ulgą komnatę, rozpoczynając żywą dyskusję między sobą. Basior kontynuował pracę z pomocą różnych, tajemniczych maści, szepcząc pod nosem stare rytuały. Nie pamiętał, w czym to miało pomóc, raczej siła sugestii i miła odmiana przy nudzie zabiegu.
Poranek trwał w najlepsze. Komnatę zalała złota poświata przeplatana jeszcze nielicznymi, pomarańczowymi promykami. Z zewnątrz dochodziły pierwsze hałasy budzącego się do życia miasta po nocnej zabawie i sporadycznie krzyki przelatujących kruków. Wielki arras przedstawiający scenę bitewną na przeciwległej ścianie łopotał lekko przez przeciąg z otwartego, wielkiego okna o metalowych ramach zdobionych kamieniami szlachetnymi. Podobnie wezgłowiu łoża nie poskąpiono złota, połyskującego teraz w słońcu. Królewicz zmrużył oczy i skrzywił się lekko gdy światło padło prosto na jego wciąż bladą twarz. Starszy wilk uśmiechnął się lekko, zasłonił kotarę, podszedł z drugiej strony i zrobił to samo. Sięgnął, by poprawić poduszki, kątem oka zauważył napięcie mięśni młodego, ale było już za późno. Wyrwał nagle jedną z nich, atłasową, biało-czerwoną, z powleczonymi złotą nicią brzegami, i z całej siły przycisnął do pyska Cuore. Od razu zaczął się rzucać po łożu, jedną łapą chwycił poduchę, drugą wbił pazury w przedramię napastnika. Atsume zmrużył oczy, z wściekłością napierając ,,bronią" na basiora. Aleksandra w życiu nie byłaby w stanie obronić pałacu po upadku jej męża przed chciwością krewnych i możnych. Mógłby zginąć w zamachu za kilka dni, zadźgany przez wojowników. To dałoby mu pewną niezasłużoną sławę, a do bilansu dołączyłaby jeszcze jedna ważna ofiara, niepotrzebna nowemu władcy. Nieoczekiwanie w przypływie adrenaliny królewiczowi udało się podnieść; nastała chwila grozy, podczas której szykował się do skoku na samca z krzykiem. Jednak błyskawicznie, zanim zdążył otworzyć pysk, położył nań poduszkę z powrotem, krzyżując z pomocą umysłu łapy młodego na piersi. Przytrzymał je drugą kończyną, za wszelką cenę usiłując się nie zostawić nawet małego zadrapania (choć miał wielką ochotę to zrobić) i z kamiennym wyrazem pyska cisnął mocno poduchę. Sekundy mijały w nieskończoność, czas zdawał się zatrzymać w tym jednym punkcie. Wokół taki niezmącony spokój. Taka cisza. W końcu słabnący oddech również ustał.
Po pewnym czasie Eothar ostrożnie odjął poduszkę. Starał się nie patrzeć na wilka, rzucił tylko krótkie spojrzenie na martwy, wciąż trochę nieobecny wyraz pyska z delikatnym uśmiechem. Jego kąciki warg również unosiły się coraz szerzej. Aż dziwił się, że zdobył się na taką litość. Śmierć przez uduszenie była jedną z najlższejszych, jakie potrafił wymyślić.
~~~
— Boże, rozpacz rozdziera moje serce, toteż nie potrafię sobie wyobrazić, co musisz przeżywać ty, królowo... wszystko już było w porządku, krwawienie zatamowane, a tu taka wstrętna niespodzianka. Może był też krwotok wewnętrzny... - mruknął ciszej, bardziej do siebie, obejmując delikatnie waderę po której policzkach płynęły strumienie łez. Mimo wszystko kochała go jak najcenniejszy skarb, prawdziwą matczyną miłości, której czasami potrafił mu zazdrościć. - Przepraszam. Tak mi przykro. - dodał głośniej załamanym głosem, wznosząc oczy do nieba.
— Nie przepraszaj. Zrobiłeś, co w twojej mocy. Boże... tylko dlaczego on. Taki... niewinny. - przytuliła się do basiora trochę mocniej.
I tak do wieczora pocieszali się nawzajem. Niektórzy krewni rodziny, którzy jeszcze nie zostali wykopani z pałacu mimiką wyraźnie dawali do zrozumienia swoje osądy, jednak w towarzystwie królowej nie śmieli pisnąć słówka. Dopiero przy wyjściu kilkoro ośmieliło się wyrazić głośno myśli, głównie groźby, które basior zbył z uśmiechem serdecznym pozdrowieniem. Ta mantra zaczęła się już robić nudna. Pogrzeb za dwa dni, jeszcze w spokoju. Teraz powóz turkotał miarowo na brukowanej ulicy z jednym tylko pasażerem. Na wietrze łopotały przyczepione do latarni czarne flagi, na twarzach większość ludzi również dało się zauważyć zmianę z powodu żałoby. Ostatecznie to Cuore, mały, pokojowy, miły wilczek, niczego nie spalił, nie zdobył, nawet niewiele zabił. Słabi trzymają się razem. Jego słabość dodawała mu swojskości. Atsume odsłonił kły, spoglądając na podwinięty rękaw ulubionej kurtki, której materiał został rozdarty kilka godzin temu przez te czarne pazury. Oby Lato była w wiosce. Wyskoczył jeszcze zanim wóz się zatrzymał, pożegnał krótko prowadzącego i zatrzasnął za sobą dwuczęściowe drzwi. Trzymając jeszcze łapy na pozłacanych klamkach pochylił się do przodu, uspokoił oddech, po czym stanął wyprostowany na progu swego domu. Wtedy z cienia wyłoniła się znajoma postać. Westchnął z radością na widok rudej wadery i już miał do niej podbiec, kiedy zauważył stężałą, niezadowoloną minę znajomej.
— Zniknąłeś na cały dzień. I znowu narozrabiałeś. - mruknęła samica, oparta z założonymi łapami o filar. Basior przewrócił oczami, uśmiechając się zawadiacko.
— Nie jesteś moją matką. - zbliżył się jeszcze bardziej, jednak ku jego rozczarowaniu wilczyca odepchnęła go i odparła stanowczym tonem, niemalże z wyższością:
— Nie. Jestem twoją przyjaciółką. - poprawiła srebrny wisior na szyi. - A przynajmniej tak myślałam. - dodała ciszej. Atsume w milczeniu pokręcił spuszczoną głową, myśli gorączkowo przelatywały mu przez głowę. Faktycznie ostatnio miał dużo do roboty, a doba ma wszak tylko dwadzieścia cztery godziny, lecz na coś takiego nie mógł pozwalać. Wydawało się, że Lidka była świadoma i akceptowała jego samotniczy tryb życia praktycznie od początku, więc o co chodzi? Nikt nie będzie mu wisiał nad głową i nędził, zwłaszcza po męczącym dniu, kiedy największy marzeniem wilka jest padnięcie na łóżko. W zasadzie nie powinno go to obchodzić, jedne przyjmowały do wiadomości ten fakt wolniej, inne szybciej. A jednak...
— To był nagły wypadek. Nie miałem wyjścia. - wzruszył ramionami. - Przestań już świrować. Po co psuć sobie taki piękny wieczór? - odpowiedział twardo. Nie miał siły na kłótnie, w dodatku przy optymistycznym scenariuszu już za tydzień będą mieli czas tylko dla siebie, zatracą się w przestrzeni i zapomną o tej rozmowie. Na dłuższą chwilę zapadło milczenie, oboje patrzyli sobie prosto w oczy. Obiecuję. Wreszcie na pysku wadery wykwitł wyczekiwany, łagodny uśmiech, a łapa spoczęła na ramieniu wilka, odwijając poszarpany rękaw. Uniosła brew z zaciekawieniem, odpowiedział przechyleniem głowy. Opowiadał jej gorsze rzeczy.
— Za mocno się szarpał. - po tej wypowiedzi szybkim, wyćwiczonym ruchem zdjął kurtkę i rzucił w stronę najbliższej, wilczej służącej.
— Zanieś to Lato. - mruknął, po czym objął rudą wilczycę w talii i odeszli na górę do pokoju. Miętowa sukienka wylądowała na podłodze.
~Kilka dni później~
— Przyjęcie, powiadasz? Na cześć świętej pamięci Cuore? - mruknął Atsume, uśmiechając się lekceważąco. Siedział w fotelu, jedną ręką trzymając szklankę z przezroczystą cieczą**, a drugą kopertę z czystym zaproszeniem w środku.
— W rzeczy samej, panie. - na twierdzące spojrzenie basiora kontynuował: - Będą Dergud, Kalahar, Magnus, Ferb Azuril, Alfons, Ługa, Agrest, Iirina... - zatrzymał wyliczankę, kiedy spostrzegł, że samiec sam przelatuje wzrokiem po liście gości, kiwając wolno łbem.
— Dobrze. Powiedz, że w tym dniu pomodlę się za jego duszę z nimi.
~Dzień przyjęcia .aka. Chwarny dzień~
Granatowy basior wysiadł dumnie wyprostowany z powozu, z pomocą czerwonych pazurów poprawiając zamek na ulubionej kurtce. Rozległo się stukanie butów na niskim obcasie na kamieniach ścieżki, przykuwające uwagę najbliższych gości, i w kręgu jasnego światła z budynku i wiszących na zewnątrz latarni pojawiła się oczekiwana postać. Długo trwały tradycyjne uściski dłoni, kiwanie głowami, wymiana pozdrowień, zanim usiadł do stołu tuż obok królewny Iiriny. Nalano wina do kielichów i memento można było uznać za otwarte, albo jak wolicie - grubą imprezę. Śmiechom i śpiewom przy akompaniamencie orkiestry nie było końca, dyskusja to zaostrzała się do punktu ostrza miecza, to znów wracała do baraniego brzmienia. Eothar w pełni idylli rozmawiał głównie z towarzyszką, omawiając ostatnie wydarzenia w kraju, odpowiadał na zalecanie panien i kamratów zgodnie z wolą (słowem lub pięścią), przy tym wszystkim sącząc powoli wino. Był to wręcz jego znak rozpoznawczy.
— I jak wino, panie Atsume? - rzekł z fałszywym uśmiechem szary basior o jaszczurzych oczach gdy wypił ostatnią kropelkę.
— Wyborne. Czuję się wyśmienicie. - odparł podobnym tonem, głaszcząc ćwieki kurtki. Błysk w ślepiach towarzysza był co najmniej zastanawiający... wspaniały posmak świetnego wina również. Ostrożności nigdy za wiele, szuje. - Wybaczcie, panowie. Pójdę na stronę. - rzekł, wstając z krzesła. Czekanie jednak zdecydowanie się już wilkom znużyło, kilka mięśni napięło się nieznacznie, kilka głosów ucichło lub pochyliło się do przodu, dla samca emocje były widoczne jak na dłoni. Miast dosunąć krzesło, wślizgnął się pod stół niczym wąż i wywalił go na ścianę wraz z kilkoma biesiadnikami. Wnet podniósł się chór przerażonych pisków, krzyków, rozwścieczonych wołań i warknięć, kilka sekund później dołączył do niego huk wystrzałów. Panie i wielu innych gości ulotniło się. Podczas posyłania na drugą stronę Alfonsa, jednej z mniej przychylnych mu osób, za sprawą kulki w łeb sam poczuł pocisk rozdzierający mu lewą łydkę. Poza sykiem bólu nie zwrócił na to większej uwagi. Do pomieszczenia wpadło jeszcze kilka basiorów, najwyraźniej z ukrytej obstawy, w tym służący Shakar. Zdrada. A więc nie mógł liczyć na pomoc z zewnątrz. Atsume skupił się na torowaniu sobie drogi ku bocznemu wyjściu. Zasłonił się jednym ze stołów, dając sobie tym samym jakiś punkt oparcia, i strzelał. Prawdę mówiąc sytuacja była beznadziejna, wiedział jednak, że nie podda się bez walki. Trzech udało mu się unieszkodliwić, zanim nie został zmuszony do odrzucenia zasłony na bok, w stronę napastników, przez zajście od tyłu.
Krew tryskała litrami, panował rumor i tłok, w powietrzu fruwały krzesła, a gdy ich zabrakło w ruch szły kolejno kryształowe wazony, blaty, dekoracyjne drzewka, fragmenty żyrandoli, nawet flaki. Buzująca w żyłach granatowego basiora adrenalina maskowała ból i dodawała sił. W oczach wrogów zdawał się teraz być niepokonanym taranem, robotem, nie wilkiem z krwi i kości. Szał zaczynał zastępować strach. W furii po pewnym czasie przestały go interesować wyjścia, najbardziej chronione, strzelał i pruł kogo popadnie, z przerażającą skutecznością. Stopniowo na podłodze przybywało zakrwawionych ciał, pozostała garść w przeważającej części ranna atakowała spod ścian. Pięć pistoletów na dwa, osaczone. Dimitrij padł z szybko powiększającą się, ciemną plamą na garniturze po lewej stronie. Po tym rzucił się z potępieńczym wrzaskiem na Derguda, w końcu miażdżąc mu ten przeklęty łeb. W zamian stracił jeden pistolet i od Agresta stojącego kilka metrów dalej otrzymał strzał w ramię. Odwrócił głowę z cichym, wzrastającym warknięciem. I tak jesteśmy na skrzyżowaniu wydarzeń. Ostatni wspólnik stał z tyłu, palec napierał na spust. Jedne z drzwi otworzyły się gwałtownie, prawie że wypadając z zawiasów. Krótkie, wysokie, szlochające ,,NIE!" rozdarło zastój równocześnie z hukiem wystrzału, po czym nastąpiło głuche pacnięcie ciała o posadzkę. Atsume błyskawicznie odwrócił się, mając wyjątkowo złe przeczucia. Biały wilk ze zdziwieniem marszczył czoło, a niedaleko leżała nieruchomo ruda wadera. Niebieska sukienka upaprana była w pyle i krwi. Świat się zatrzymał.
Niby brzęk szkła tłuczonego na milion kawałków. A może serca?
Basior oddychał ciężko, z czystym niedowierzaniem wpatrując się intensywnie w wilczycę. W ciągu jednej chwili oddech przyspieszył, pysk stężał w gniewie, rozpaczy i bólu. Z dzikim wrzaskiem runął w jego stronę, zatapiając kły w soczystym mięsie. W szale rozszarpywał klatkę piersiową samca do kości. Jeszcze jeden pocisk wbił się w jego bok. Dysząc ciężko przerwał czynność i odwrócił się wolno, krzywiąc się, ku przeciwnikowi. Dłuższą chwilę patrzyli sobie prosto w oczy. Taka dawka nienawiści zwykłego wilka byłaby w stanie zabić na miejscu. Ostatecznie w ostatnim, desperackim przypływie siły Eothar rzucił się do przodu ku szaremu. Po kilku krokach odbił się od podłogi i w skoku poszybował ku Agrestowi.
Już nie czerwone, a krwiste pazury rozerwały tkankę do połowy szyi przeciwnika. Jasnoczerwona krew trysnęła gwałtownie, brudząc wszystko dookoła i wsiąkając w czaszkę.
Kula utkwiła tuż powyżej serca. Z pewnością nie był to strzał śmiertelny. Biorąc pod uwagę, że basior przypominał już ser szwajcarski, nie robił dużej różnicy. Był za to ostateczny.
Oboje padli na wznak we własnych kałużach czerwonej cieczy. Na posadzce o wiadomym, jednolitym kolorze wyróżniała się chyba tylko śnieżnobiała czaszka Atsume, który powoli, z wysiłkiem, doczołgał się do Lidki. Dopiero teraz w pełni odczuł odniesione rany i utratę olbrzymiej ilości krwi. Emocje opadły, piekielny ból powrócił ze zdwojoną siłą. Zapadła dobijająca, upiorna cisza. Mimo wszystko uśmiechnął się serdecznie do jedynej towarzyszki, jeszcze szerzej, gdy otworzyła oczy. Poczuł kręcące się łzy, ale nie starał się ich powstrzymywać. Słone krople spływały po pyskach obojgu. Rytm cichych, konających oddechów i bicia serc zlał się w jeden dźwięk. Obrazy stawały się coraz bardziej mgliste. Z początku basior nie zrozumiał kiwania pazurem wadery, po dłuższym zastanowieniu przyłożył mocno łapę do czaszki. Nie miał już nic do stracenia. Z wahaniem ściągnął ospałym ruchem kość i odsłonił swoje oblicze. Długi pysk samca był cały pokryty bliznami, mniejszymi lub większymi, czyimiś pazurami na oku, głęboką rysą na nosie, śladem na czole, wardze... Sam jego wyraz był surowy, podobnie błękitne oczy. Wilk spuścił bezsilnie wzrok, dosłownie czując wypływające z niego życie. Zadowolona?
Ku jego zaskoczeniu po chwili poczuł delikatny, wilgotny pocałunek na swoich wargach. Zszokowany, nie odwzajemnił go od razu, lecz potem całkowicie oddał się temu uczuciu. Nie czuł już nic prócz tej namiętności, rozkoszy, żaru, urzeczenia, troski. Miłości. Zanim odpłynęli, udało im się spleść łapy. Odpłyną razem.
~Rano~
— Woho! Ale masakra! Co najmniej piętnastu... Nie wierzę, tu chyba musiał przejść huragan, a nie ten wilk. - wykrzyknął basior o czarnym, pręgowanym na niebiesko futrze, stając w progu w otwartych drzwiach przez które wpadało intensywne, jasne światło słoneczne.
— Ech, ci Rosjanie... - westchnął jaśniejszy towarzysz, poprawiając kapelusz. - No, czas na nas. Dziś rano napadli na pałac, szykuje się porządna rewolucja, w dodatku chodzą plotki, że ma to sporo wspólnego z tym gagatkiem. Wolałbym nie kusić losu ani chwili dłużej.
~Tymczasem w równoległej rzeczywistości~
...
A co ja wam będę spojlerować
*Zamyka trumnę*
5000 słów
Równo
Nie zastanawiaj się towarzyszu, co tu się odwaliło. Ja też nie wiem. Nie warto XD
Dobra, już KONIEC
*Żeby nie było różnych dziwnych domysłów, ,,ludzie" w kontekście światowej populacji furry (?)
**Zgadnijcie co to XDDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz