sobota, 4 maja 2024

Od Tii - "Medyk" cz.4

Nogi Tii same prowadziły ją do ukochanego domu. Mknęła szybko przez zaspy, przeskakiwała wystające kamienie, a jej myśli owijały się tylko i wyłącznie wokół czasu, jaki spędzi z rodziną. Tęskniła za nią, i to tak cholernie za nią tęskniła, że jej serce fizycznie ją bolało. Chciała ich odwiedzić, chciała się pokazać rodzinie i medykowi. Jak potem wyjaśni, że musi znowu odejść, bo w rzeczywistości odwiedziny ryzykuje własnym życiem? Nie wiedziała. Nie to jej było w głowie, kiedy ujrzała w końcu och, tak znajome wzgórza i och, tak przyjazne drzewa. Dom! Wróciła do domu!

W pierwszej kolejności nogi postanowiły odwiedzić jaskinię medyczną. Według medycznego rozsądku ta potrzebowała obecności Tii najbardziej i według stanu rzeczywistego faktycznie tak było. Delta dreptał to tu, to tam, z ogromnymi worami pod oczami, tłumacząc kolejnemu idiocie, czemu nie należy celowo przebijać lodu, kiedy się na nim stoi. Na boku Puchacz trenował z moździerzem, szykując dawkę jakiegoś leku, a obok niego leżał jakiś nowy szczeniak, którego Tia nie znała. To nie było jednak jej zmartwienie.

– Delta? – Spróbowała się przywitać, ale została spotkana ze wściekłym spojrzeniem kogoś, kto zdążył w głowie już setki razy wyrecytować kazanie, jakie wypowie, kiedy niesubordynowana współmedyczka w końcu wróci ze swojego rendez-vous.

Wadera nie musiała długo myśleć, jak to kazanie było sformułowane. Udało jej się wyjść z jaskini medycznej, by przywitać się zresztą rodziny, ale cała radość z powrotu wyparowała z każdym ostrym słowem od strony niebieskiego medyka.

Pinezka na szczęście przywróciła wewnętrzną równowagę swojej siostry, gdy rzuciła się na nią z uściskami.

– Tia! Gdzieś ty była, dziewczyno? Wszyscy zachodziliśmy w głowę, gdzie cię wcięło, bo ostatnim razem, gdy cię widzieliśmy, chwaliłaś się wszystkim, że zostałaś medykiem. Co się stało, co? Porwali cię, czy jak? – Biała zaśmiała się w głos, co Tia nerwowo powtórzyła. Tak bardzo chciała wszystko wyznać, ale nie było mowy, że zaryzykuje swoim życiem. Albo życiem swojej rodziny, kto wie, do czego zdolne są Cienie?

Rodzina Shików do wieczora świętowała powrót szarej wadery. Potem, zamiast spać, Tia udała się do jaskini medycznej, by cokolwiek dopomóc Delcie, zanim znowu będzie musiała zniknąć na Huk wie jak długo. Gdy obiecywała, że nie będzie spać całą noc, by mógł zrobić sobie chociaż 10 minut drzemki, on tylko w milczeniu zmierzył ją wściekłym wzrokiem i wrócił do zajęć. Do końca zmiany w jaskini panowała niezwykle napięta atmosfera.

Mała, kolorowa waderka wabiła się Sohea i pewnie gdyby Tia nie miała łap pełnych roboty w ramach nadrobienia zaległych dni, nawet by z nią pogadała. Zamiast tego skupiała się tylko i wyłącznie na pracy.

Minęły dwa dni, zanim Tia wykorzystała swoją wymówkę, że ma coś do załatwienia, żeby wymknąć się z jaskini. Pomachała grzecznie Delcie „do widzenia”, udając, że tak, ma zamiar wrócić, absolutnie, nie będzie to za dwa tygodnie, nie ma mowy, słowo!

Nie daje się słów, o których nie ma się pewności, że się nie złamią. A już z całą pewnością nie daje się słów, które ma zamiar się złamać. Wszechświat ma w zwyczaju karać takich, co robią przeciwnie do tej zasady.

Tia jednak starała się w to nie wierzyć. Udawała, że wszystko jest dobrze, że nikt w Watasze Cienia nie podejrzewa ją o ucieczkę do starej watahy, że jej małe kłamstewko nie zrobi nikomu krzywdy. Dla Watahy Cienia to były tylko dwa dni. Wataha Srebrnego Chabra z pewnością jej kiedyś wybaczy. Jeśli karma wróci, to nie na tyle szybko, by Tia zepsuła sobie całe życie. Jedynie jego końcówkę, w końcu wilki i tak nie żyją zbyt długo. Przynajmniej w porównaniu do takich ludzi, przykładowo. Nie, nie, wszystko będzie w porządku. Pinia wcale nie musi wiedzieć, dlaczego jej siostrzyczka tak czule ją przytula, choć idzie tylko na spacer. Mi i Mikaela nie potrzebują widzieć malutkich kropli łez, zbierających się w kącikach żółtych oczu. Vari z pewnością wiedział, co się szykuje, gdy otulił starszą swoimi ogonami, ale nie powiedział o tym ani słowa. Tia zaczynała rozumieć, dlaczego Variaishika zdaje się wszystko wiedzieć, a mimo to niczego nie mówi. Bo zabawnie jest patrzeć, jak świat płonie.

A wokół niej świat właśnie pochłonął niewygaszalny pożar, choć twierdziła zupełnie inaczej.

Wróciła do Watahy Cienia pod osłoną nocy, choć szczerze mówiąc, patrząc na to, jak bardzo tutejsze wilki chwalą się swoimi zdolnościami, naprawdę wątpiła, że pozostała niezauważona. W najlepszym wypadku ten (bądź ci), co ją nakrył, nie pobiegnie od razu do kapitana, tylko poczeka do rana.

Albo i to nie było potrzebne, bo w igloo medycznym czekał na nią Boro. Medyczka miała dziwną ulgę, że był to pierwszy oficer, a nie Odnet, choć powinno być na odwrót, bo w końcu to Odnet zdawał się być po jej stronie. A może było to związane z tym, że Boro był kochankiem jedynej przyjaciółki, jaką Tia miała w watasze pełnej zabójców i automatycznie wadera ufała mu bardziej niż typowi, który regularnie ogląda jej tyłek.

– Wróciłaś – skomentował Boro, przytakując głową na powitanie. – Witaj z powrotem.

Wadera również kiwnęła, starając się schować swój stres gdzieś głęboko w ciele.

– Witaj.

W igloo zapadła niezwykle niezręczna cisza. Boro nic nie mówił, ale też nie wyglądał na złego. Jego mina była zwyczajnie pusta. Turkusowe oczy wpatrywały się w waderę, jednak z takim brakiem emocji, jakby po prostu nie miały nic ciekawszego do oglądania. W sumie nie było to dalekie od prawdy, bo igloo wyglądało praktycznie tak samo, jak przed podróżą wadery. Jeśli Boro przebywał tu przez cały czas, z pewnością niczym się nie zajmował. Ani Odnet. Ani Leokadia. Ani ktokolwiek inny, kto miał wstęp do medyka.

Cisza się przedłużała. Tia, nie mając lepszego pomysłu, podeszła do swojego stanowiska do szykowania leków i wyjęła kilka paczuszek suchej roślinności, której nazbierała po drodze, by udawać, że poszła po zapasy. Ignorowała obecność basiora, jakby wcale jej uparcie nie obserwował, analizując każdy ruch i każdy płytki, szybki oddech. Poukładała sobie swoje znaleziska według specjalnych kryteriów, przetarła łapą prowizoryczny stół, by zetrzeć nieistniejący kurz i dopiero wtedy ponownie spojrzała na milczącego Boro.

– Mogę w czymś pomóc?

Basior dalej milczał. Medyczka nie była już taka pewna, czy patrzy na nią bez emocji, czy je skutecznie ukrywa. W tej sytuacji łatwo mógł skłonić ją do powiedzenia o jedno słowo za dużo, zdradzić o jedno zdanie więcej informacji i wtedy Tia była w dupie. Będzie musiała liczyć się z ciągłą strażą chuchającą jej przez ramię, o ile nie postanowią jej po prostu zabić.

– Odnet dopytywał o ciebie. – Cichy, niski głos był spokojny. Nie wyprany z emocji, nie sztucznie stabilny, tylko spokojny, jak podczas zwyczajnej rozmowy. – Nie dawał Leokadii spokoju, dopóki nie zaczęła na niego warczeć, gdy tylko go widziała. Twierdził, że będzie na ciebie czekać.

Tia otworzyła usta, by zapytać, czemu w takim razie go tu nie ma, jednak została uprzedzona.

– Kazałem mu iść do domu i skupić się na nauce. Nie chciałem, by czekał na ciebie w środku nocy. Dziwnie się zachowuje, ilekroć zaczyna się o tobie temat, Leo również wspomniała o waszej rozmowie w jaskini. Nie ufam mu, by był z tobą sam na sam.

Łał. Facet świadomy zagrożenia, jakie sprawiają inni faceci, Tia nie spodziewała się tego po pierwszym oficerze. Chociaż z drugiej strony typ miał dziewczynę, która jest przyjaciółką Tii, a alfa, czy tam jej odpowiednik, to wadera. Mając tyle kontaktu z dziewczynami, których słuchał, faktycznie miał szansę wiedzieć, że gwałt to wcale nie taka daleka sprawa. I bardzo mu się nie podobało, że w jego watasze znajdują się typki z predyspozycjami na gwałciciela. Jednak nie taka wataha straszna, jak się maluje. Albo po prostu mieli w sobie dużo honoru, wyglądali na takich.

– Dziękuję za troskę, pierwszy oficerze. Będę na siebie uważać. – Tia praktycznie ukłoniła się basiorowi, który był od niej o kilkanaście stanowisk wyżej. Ona była prawie że omegą. Z uprawnieniami, ale omegą.

Boro kiwnął głową na pożegnanie, wstał z leżącej pozycji, w jakiej zastała go medyczka i ruszył do wyjścia. Jeszcze w przejściu odezwał się do niej.

– Pamiętaj, Odnet jest twoim uczniem. Masz prawo porozstawiać go po kątach, jeśli będzie się nieodpowiednio zachowywał. – Odwrócił głowę, by na nią spojrzeć. – To samo z innymi wilkami. Jeśli zauważysz, że chorują, nie bój się im rozkazywać. Nawet mi i Ayi.

Ostatnie zdanie było najbardziej zaskakujące, ale wciąż sensowne w stosunku do reszty wypowiedzi. Nie mieli medyka, wybrali ją, by wypełniła to miejsce i teraz musieli się z tym liczyć. Medyczka kiwnęła głową na potwierdzenie, że zrozumiała te słowa i Boro opuścił igloo. Tia została sama ze swoimi myślami. Położyła się na legowisku wcześniej zajętym przez oficera, bo jako jedyne było ciepłe, oparła głowę o przednie kończyny i usnęła. Jutro z pewnością czekał ją pracowity dzień. I pełny wyssanych z palca wyjaśnień, i delikatnych jak babie lato nadziei, że nikt nie będzie zadawał zbyt szczegółowych pytań.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz