piątek, 12 kwietnia 2024

Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 18

Węgiel zadudnił przerzucony z kupki na kupkę. Ten charakterystyczny zapach i dźwięk wypełniał pracownię od dłuższej chwili, jak Bleu uparcie przerzucał resztki ogniska z miejsca na miejsce, szukając kawałka zwęglonego drewna w odpowiedniej wielkości do jego tajemniczych zamiarów. Jego futro, oh jego biedne futro pokryte było czarnymi szramami i popiołem, bawiąc je na odcienie szarości. Jak ciężko będzie to potem domyć - to była myśl, która stała już w gotowości gdzieś w tyle jego umysłu, zagłuszona przez szum myśli próbujących skupić się na aktualnym celu. Węgielek za węgielkiem przepadał w odmęty trawy, uderzając o kamień jaskini lub lądując na jednej ze skór ułożonych w większości warsztatu na ziemi. Bleu musiał być bardzo w swojej duszy żeby zignorować fakt, że na jego dywanikach, o których czystość bardzo dbał, leżały małe węgielki grożąc że pozostawią po sobie ślad już na zawsze. Ale jego zadanie, jego ważne zadanie wymagało do niego wszelkich poświęceń, prawda? Niekoniecznie, ale tak sobie ubzdurał, a jego umysł, jego kochany umysł, zatrzymał się na jednej myśli i nie odpuszczał. Węgiel za węglem za węglikiem przechodził przez jego łapy. Aż jego oczy nie zatrzymały się na kawałku,który leżał idealnie na jego łapie. Nieco płaski, wygrubiały i w ogóle wykrzywiony przez rażące płomienie. Jego czerń nie była idealna, ale czy cokolwiek w tym świecie jest? Nie. Aczkolwiek on był. Na swój sposób oczywiście. Taki nieładny i pogięty, a tak perfekcyjnie zakrywający poduszkę jego łapy. Palce Bleu przetarły po jego chropowatej powłoczce z niemym zadowoleniem na pysku.

Wkrótce Bleu klepał swoim młoteczkiem w drewno. Metalowe gwoździe, tak skrupulatnie kradzione z ludzkich śmieci i domów, wbijały się gładko w miękki kruszec. To było jego trzecie podejście nad tym parszywym projektem, ten nieszczęsny węgiel leżący na kamieniu obok jego pracy. Słońce, to piękne wiosenne słońce zaglądało na jego łapy, kiedy na skraju własnego domu siedział i uporczywie machał narzędziami.
-A co jakby chmurki były zrobione z waty cukrowej?- i oczywiście, ostatnimi czasy nie bywał sam. Ah, jego życie byłoby nudne i monotonne bez obecności tych jakże słodkich głosów. Pomimo, że szczeniaki bywały męczące, rzemieślnik nie miał na co narzekać.
-Hymm.. Myślę że byłaby to bardzo pyszna wizja. - zaśmiał się odkładając narzędzia. Jego ramię bolało już powoli, a jednak nie miał ochoty odkładać pracy. Jednak szczenięta, oh te słodziaki, zawsze dawały mu pretekst aby dać odsapnąć jego zmęczonemu ciału. Przysiadł sobie i spojrzał na trzy malce leżące plecach i wbijające swoje oczyska w dalekie niebo. Szalka, Dally i Jałonka. Trzy małe szczęścia żyjące bez wielkich zmartwień na karku. Oh jakież słodkie to były czasy, kiedy dzieci nie muszą bać się o wojnę wiszącą im nad łebkami.
-Ja tam myślę, że to by było nieco obrzydliwe. Tam jest dużo ptaków, a ptaki są brudne!- Szalka nakryła swoje łapki kocykiem, który targała wszędzie. Była to taka stara szmata, którą Bleu wielokrotnie już łatał i mył na ile tylko był w stanie, aby nie wyglądał jak zmemłany życiem jakie dawało mu szczenię.
-Trochę. Ale z drugiej strony, byłyby takie pyszne!- Jałonka zaklaskała, jej oczy, tak zielone jak ta młoda trawa otaczająca jej futro, zabłyszczały na samą myśl.
-I jak niby mielibyśmy je zjeść?- Dally zerknął na swoje koleżanki, a potem na Bleu, który zbliżył się na tyle aby móc zawisnąć nad nimi.
- Poprosimy Smołę! Albo Szpaka, chociaż on taki wredny trochę. - mała siostrzyczka Bleu wbiła w niego swoje oczka, a on uśmiechnął się szeroko.
-Ależ oczywiście. - basior zaśmiał się. Ten dźwięk zakręcił się wesoło w jego piersi, wstrząsając nią i unosząc delikatnie.
-Czyli chmury są zrobione z waty cukrowej? - Szalka mruknęła pod noskiem, marszcząc go nieco.
-Niestety nie. A może na szczęście, że nie. Chmury to dużo wody na niebie, co się tak do siebie skleja jak klejem i tam wisi. A wiatr pcha je przez niebo, bardzo wysoko. Dlatego tak nie widać ich dużo jak już się podlatuje. I dlatego tak mocno pada jak się zderzą.-
-To deszcz to nie łzy aniołków? - Dally prychnął oburzony. - Okłamali mnie?! -
-Okłamali czy nie. Może po prostu nie wiedzieli. - Bleu odpowiedział spokojnie. Dzieci zawsze ćwiczą cierpliwość, a Bleu miał jej stanowczo za dużo w sobie. Gdyby się dało, przekazałby ją dalej. Wlał w innych aby uczynić życie tych maluchów tyle razy lepsze. W końcu jego matki jakoś słabo sobie z tym radziły.

Dzień zakończył się dość szybko. Okładka jaką tak cierpliwie rąbał i układał Bleu, leżała, schnąć na wieczornym powietrzu. Niedługo należało ją schować, aby uniknęła styku z rosą i wilgocią. Bleu jeszcze nie zdążył pokryć jej warstwami wosku i miodu aby zabezpieczyć drewno przed niepotrzebnym puchnięciem, a więc należało się z tą kwestią obchodzić wyjątkowo delikatnie. Ale młody wilk zawsze był w stanie znaleźć chwilę czasu dla swojej rodziny, w końcu to ona budowała jego świat. Każda cegiełka tego domu, który stał w jego sercu była postawiona i sklejona wspomnieniami, które zapewniły mu wilki wokoło. Bleu odetchnął truchtając leśną ścieżką, w jego pysku zmęczone szczenię, już prawie pochłonięte przez słodkie sny, bujające się na boki przy rytmicznych ruchach przemieszczającego się ciała. Jałonka odetchnęła sennie, niesiona przez kolejne krzaczki, powstające do życia. Zima odchodziła w nieznane, ustępując ciepłu wiosennej pogody, a wkrótce przeradzając się w letnie upały i długie, ciepłe noce. Teraz jednak jeszcze powietrze bywało chłodnawe, deszcze uporczywe, a pyłki nieznośnie przeszkadzające w swobodnym oddychaniu. Ale jakież było przyjemne patrzeć jak zeschłe gałęzie opadają, jak drzewa wypuszczają maleńkie odnóżki, jak rozkładają świeże listeczki i łapią poranną rosę w młode korzenie. To wszystko składało się na cudowny obrazek nowego życia, nowego rozdziału, równie wybuchowego jak poprzedni, a jakże mile widzianego zarazem. Bleu wstąpił w polankę przed domem, jaskinią, swoich mam. Ta samą która prześladowała go w najgłębszych koszmarach z dzieciństwa, która czasami nawiedzały go pomiędzy słodkim snem o którejś z córeczek, a jego śnie o kolejnym upragnionym projekcie jaki wypadałoby zacząć robić. Wilk odetchnął, zaglądając do środka. Od jakiegoś czasu już wchodził tam po prostu jak do siebie. Jałonka tyle przebywała w jego otoczeniu, że nawet czasami chciał po prostu położyć ja w legowisku u siebie, pomiędzy swoim ciałem i Myszką, ale wiedział, że nie może jej po prostu, bez pretekstu oderwać od matki. Niestety. Nie ważne jak bardzo chciałby temu zaprzeczyć, Jałonka była jego siostrą, a Simone jej matką. musiały mieć jakąś więź i coś z nią robić! Do diaska przecież matka to najważniejszy element pierwszego rozwoju szczeniaków i Bleu wiedział o tym doskonale, ponieważ sam musiał tą role wypełnić. Aż w jego głowę wbiły się te pierwsze wspomnienia, jego maleńkich córeczek oderwanych od matczynego łona odrobinę za wcześnie. Odrobinę za szybko i zbyt radykalnie. Jak wtedy leżały skulone, trzy kuleczki kolorowego futra, w kącie jego małej pracowni, wychłodzone, głodne matczynego mleka, które zostało tak parszywie zastąpione przez coś sztucznego, nie wilczego. Jak wtedy nocami leżał tam z nimi, a jak one powoli wbijały w niego łapki, przekładały ząbki po jego skórze szukając ukojenia i spokoju. Jak ssały instynktownie, szukając chwili ukojenia i spokoju w tym stresującym czasie. I potem jak urosły. Jak dobrze mu urosły. Jak Bleu mógł być dumny ze swoich malców, które już nie były takimi malcami! Wyrosły mu na wadery, uciekły z domu, usamodzielniły się. Kto wie, może wkrótce i same załapią szczeniaki w legowisko. Chociaż młody ojciec nie widział siebie w roli dziadka. Jeszcze nie. Jeszcze w jego głowie te maluchy były za młode na własne dzieci. Jeszcze niech chwilę pożyją i pobawią się swoją młodością. Tą samą, której on nigdy nie zaznał. Nie żeby żałował.

Jaskinia była taka sama jak i kiedyś. Zimna, nieco morka, ale ewidentnie zamieszkała przez wilki. Jej niski sufit sypał się trochę, a w kącie tworzył się stalaktyt czy inne dziadostwo. Woda ściekała gdzieś w tyle. Podczas kiedy Bleu kamień swojej jaskinki wyszlifował i odchrupał w odpowiednich miejscach aby podwyższyć sufity i ściany, wyryć półki i puścić wilgoć tak jak jemu się widziało, tutaj panowała natura. Tam gdzie woda chciała przebiec tak sobie biegła, a gdzie kamień spadł, tam leżał, niekiedy tylko zgarnięty pod ścianę. To nie było wielkie miejsce, nie ,ale najmniejsze też nie. Kiedy było się małym, wszystko wydawało się tak, o wiele większe. Takie… nieproporcjonalne. Teraz, kiedy Bleu patrzył z pozycji dorosłego, sufit zdawał mu się być nieco za niski, jakby zmalał. Skurczył się, czy to może po prostu Bleu wyrósł z iluzji perfekcyjności jego domu? Tak żal mu było kiedyś opuszczać to miejsce na swoje, tak kochał tą rodzinę. A teraz nie mógł się nacieszyć swoją własną.

Powoli odłożył śpiącą Jałonkę na jej małe pościółki. Trochę mchu, jakieś futro, pięknie pachnące kwiaty, które pewnie samo szczenię nazbierało sobie dla umilenia własnego kąta. I oczywiście… Mała bandana, leżąca zaraz obok jej główki, na miejscu prawie że honorowym. Ta którą dostała aby zima nie podgryzała jej szyi, i żeby miała w co wtulić się brutalną zimną nocą. Dzieciak podniósł główkę na chwilę, jej sklejone snem oczka zamrugały niesynchronicznie, a jej pyszczek otworzył się nieco, jakby tylko instynktownie. Potem zamlaskała, a kiedy odpowiedział jej zimny nos na policzku tylko zamruczała. Ten typowo dziecięcy dźwięk zadowolenia sprawił, że starszy wilk uśmiechnął się pod nosem, słodkie wspomnienia powracające do niego jak uderzenie z młotka. Odetchnął głęboko, jego mięśnie pod sierścią spinając się delikatnie, kiedy do jaskini wkroczyła Simone. Jej krok słyszał już z daleka, wadera pomimo swoich umiejętności skradania się, nie starała się tego robić tym razem. Kiedy jej szczeniaki były młodsze, zdarzało się że zakradała się za nie i straszyła w niewinnej zabawie. To jedno w niewielu przyjemnych wspomnień Bleu, które nie były wypełnione krzykiem i kłótnią, a rodziną.
-Wybacz za spóźnienie. - jego matka uśmiechnęła się. Pracowała już, jej odpoczynek po ciąży nie należał do najdłuższych. Pod jej oczami obracały się cienie, głębokie doły, świadkowie jej niewyspania i prawdopodobnie nieustannych zderzeń z ukochaną.
-Laponia czy praca? - zapytał, jego pysk niewzruszony, wbity w matkę bez najmniejszych skrupułów. Mógłby ich porzucić wszystkich, zapomnieć, ale… nawet on bywał słaby. Taki świetny ojciec, taki dobry syn. Puszczający się przez katusze dramatów rodzinnych tylko z powodu głupiego przywiązania i paru przyjemnych wspomnień. Jakby to miało wymazać lata traum.
-Laponia. -
-Rozumiem. Śpij dobrze. Jutro rano podrzućcie ją do Atlanty, ja ma wyjście zaplanowane. - mruknął wybierając się w kierunku wyjścia.
-Nie spytasz się matki nawet o co poszło? Jak się czuje?- Simone warknęła może nieco za głośno, bo Bleu odpowiedział jej gardłowym burknięciem, równie agresywnym co jej reakcja. Oboje zamilkli na parę sekund, wsłuchując się w niezadowolony pomruk szczeniaka oraz kapiącą wodę.
-Nie potrzebuję wiedzieć. -
-Tym razem to ona poszła w krzaki z kimś innym-
-Nie potrzebuję wiedzieć. -
-Złapana po prostu powiedziała, że odbija piłeczkę. -
-Nie potrzebuję wiedzieć. - A mimo to stał tam tak, jego psyk zmarszczony, jego nos wiszący nisko nad ziemią, zawiedziony. Dbał o te kobiety całym sercem i chciał aby były szczęśliwe. Więc czemu nieustannie do siebie wracały? Skoro to przynosiło im wyłącznie złamane serca? Po co? Bleu nie rozumiał, nie chciał rozumieć. Bo i po co. I tak do siebie wrócą! A teraz jeszcze łączył ich papierek, oficjalny papierek, którego nie dało się ot tak pozbyć. A i po co? Będą tak obie skakać w krzaczki pewnie, do końca swojego życia.

Bleu wrócił do domu trochę późno, zapominając o swojej pracy. Potrzebował odrobinę powietrza. Odrobiny spokoju, który musiał teraz wręcz łapać za uciekające nogi, aby zmusić go do przyjścia w progi jego serca. Plaża zawsze była cicha. Znaczy, cicha jak tylko plaża potrafiła być wieczorami. Fale szumiały, gładko wpływając na połacie piachu. Morska bryza bawiła się między drzewami, między jego futrem, między jego uczuciami, rozwiewając je wszystkie chociaż na tą maleńką chwilkę. Tu czas zdawał się zatrzymywać, słońce tańczyć na wodnych odbiciach, kiedy chowało się za horyzont. Niebo łączyło się z ziemią w oddali, złudnie bujając na boki mdłym pojęciem o skończoności rzeczywistości. Gdzieś tam, tam daleko, bujał się ludzki statek, przypominając o swoim, o podziale tego świata. O zapomnieniu w ludzkości jaką te wilki posiadły, a jakiej nie wszyscy doznali. Czy gdzieś na świecie jest miejsce równie spokojne? Nawet jeśli tak, było tak dalekie, że Bleu nie był w stanie sięgnąć go swoimi łapami. A tu. Tu w WSC morze dawało mu tyle spokoju. Tyle czasu dla samego siebie ile tylko był w stanie. Siedział tam, pośród rytmicznego szumy, oczy zamknięte, oddech stabilny, a głowa pusta. Siedział. Siedział i siedział. Do czasu przynajmniej.
-Tato? - Bleu znał głos który do niego przemówił. Jego błękitne oczy spojrzały na córkę, która uśmiechnięta zbliżała się w jego kierunku, pewien ptak u jej boku.
-A kto inny? - Bleu uśmiechnął się, jego zmysły wracając na ziemię, wracając do niego.
-Nie no. Po prostu nie spodziewałam się ciebie tutaj o takiej godzinie. - Wadera przysiadła się bardzo blisko, jej sierść zmieszała się z tą basiora. - To zazwyczaj czas jak pracujesz jeszcze, albo już powoli zawijasz do warsztatu! -
-Musiałem odsapnąć, wiesz. - przyznał. Mezularia podeszła, jej długie nogi opadły zgięte w pół, jak zajęła miejsce zaraz obok Runy.
-Ah. Odpoczynek. Najważniejsza część dnia, zaraz obok snu. - ptak zaśmiał się pod nosem.
-Ty to w ogóle byś tylko spała. - Runa przewróciła oczyma, aczkolwiek jej pysk wyrażał tylko radość i rozbawienie. Bleu może widział tam też coś więcej. Coś mniej znajomego jego zmysłom, ale widzianego. Coś czego sam doświadczył, nawet jeśli tylko ułamkiem duszy. Uśmiechnął się szeroko, jego śmiech mieszając z tym córki.
-Phi! Śmiejcie się, śmiejcie, a to ja będę miała najmniej zmarszczek na starość. -
-Mi się akurat zmarszczki nie zrobią głupi ptaku. Mi to się futro posiwieje, aiai… - Runa zaśmiała się, jej bark odrywając od ojca aby objąć ptaka i przygnieść go swoim ciężarem.
-AJ! Jesteś ciężka!-
-W łóżku nie narzekasz!- Runa zawyła ze śmiechu, jej ciało rozłożone na biednym ptaku, który nawet rozłożył skrzydła, ale nie zdawał się za bardzo przejęty czy zagrożony całą ta sytuacją. Może bardziej zawstydziła się z jaką łatwością Runa po prostu rzuciła się na nią przy własnym ojcu. Ale Bleu cierpliwie tylko uśmiechał się w ich kierunku, oczy pełne miłości i troski, uczuć które dawno przepadły w słowniku Mezularii. Do czasu przynajmniej.
-A wy co tu o takiej godzinie. Księżyc już na niebie! Nie jesteście zmęczone ? -Bleu zmienił temat.
-Zmęczona jak najbardziej, ale… My to tak codziennie. Zanim się wyprowadziłam, rzadziej, ale… tak jak mieszkamy razem to nam się już zrobiła rutyna. To bardzo… przyjemne. Tak odetchnąć po całym dniu pracy i pomagania innym, pogadać z Mezu o wszystkim i o niczym. Pofilozofować! Pożalić się. Poćwiczyć nowe partie przedstawienia na kimś kto cierpliwie słucha i mówi mi jak coś zrobię nie tak. Mezu jest najlepsza jeśli chodzi o zdjęcie ciężaru całego świata z moich ramion. -
-A potem wziąć cię w ramiona w łóżku, tak? - Bleu nie mógł powstrzymać szczerego śmiechu jaki w nim zawył, kiedy obie samice zareagowały simnie na jego wypowiedź. Mezularia napuszyła wszystkie pióra, nagle bardzo cicha, wzrok kompletnie wbity w stronę inną niż basior. A Runa Oh ona zrobiła się czerwona, głowę schowała w łapy, jak tylko zrozumiała że sama wcześniej powiedziała na głos te same słowa. Jednak z pyska jej ojca, one brzmiały tak inaczej. Tak podwójnie, z podtekstem na jaki wadera nie była gotowa.
-To nie tak!- zawyła. - Po prostu ten parszywy ptak potrzebował grzejnika przez zimę i jakoś tak zostało. - przyznała Runa, jej słowa pędzące przez jej gardło. - To trochę takie komfortowe dla mnie też, bo ja tak zawsze z wami spała, w jednej kupie i nagle samej. I one dotrzymuje mi towarzystwa i w ogóle miło jest się do kogoś przytu…- Bleu zakrył jej pysk łapą.
-Nie musisz się mi tłumaczyć. - uśmiechnął się łagodnie. - Rozumiem to. To miał być tylko niewinny żarcik, nie zarzut. - Runa uśmiechnęła się nieśmiało.

Bleu wrócił na swoją polankę aby zastać swoją pracę, to drewno o którym miał pamiętać, schowane starannie we wnętrzu jaskini. Myszka krzątała się jeszcze to tu to tam, układając posłanie do snu. Jej ruchy były mozolnie, zmęczone całodziennym biegiem za świeżą zwierzyną, małą i dużą. Wiosna, jej zapachy i deszcze nie ułatwiały jej pracy, nie ważne jak bardzo przyjemne dla zmarzniętego ciała były. Dlatego Bleu nie był zaskoczony kiedy tak krążyła po pomieszczeniu jak duch, jej oczy sklejające się ze zmęczenia.
-Dobry dzień dzisiaj, czy błoto było trudne? - zapytał, jego oczy rzucając jej nadal roześmiane wspomnienie.
-Koszmar ci powiem. Ko.Szmar. Irys zaplątał się w bluszcz, ja przywitałam się z tym który parzy i teraz mam dzień wolnego. Wysmarowali mnie w medycznej jakimś śmierdzącym czymś i powiedzieli, że - podparła się łapami o boki - “Masz siedzieć na tyłku w domu do jutra wieczora i nie wchodzić na rosę!” - naśladując głos Delty powtórzyła jego słowa z największym w świecie oburzneniem, jakby otrzymała właśnie wyrok życia za kratkami.
-Haha. Widze ktoś niezadowolony z przymusowego dnia wolnego! - Bleu zaśmiał się.
-Oczywiście że nie! Jak ja mam usiedzieć na tyłku jak jedyne co robię to biegam całe życie w te i w tamte! - prychnęła, jej łapki rzeczywiście wyglądały na niego spuchnięte. I pewnie swędziały równie mocno. - Tak w ogóle to schowałam ci tą ramkę do środka zaraz jak wróciłam. -
-Właśnie widzę. Dziękuję. Kompletnie o niej zapomniałem! -
-Właśnie się domyśliłam. Bo co jak co, ale od ojca się jednak czegoś na temat drewna nauczyłam, nie! Nie lubi wilgoci bo puchnie jak bańka. -
-Jak Runa po spotkaniu z pszczołą. - komentarz Bleu spowodował że oboje wybuchli śmiechem na samo wspomnienie małej Runy, spuchniętej i okrąglutkiej stojącej w progu jaskini, tak niepewnej, tka przestraszonej. “Tato.. bo ja połknęłam pszczołę…”

Leżąc w swoim słodkim łóżku Bleu wtulił się plecami mocniej w Myszkę. Jej ciepła sierść otuliła go, jej zapach nieco ułatwił zamknięcie zmęczonych oczu. Jeszcze tylko zanim usnął na dobre w głowie zaznaczył sobie, że skoro dni robią się dłuższe, to może sam znalazłby sobie własną rutynę. Tak… dla ukojenia duszy w tym morzu zamieszania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz