wtorek, 2 lipca 2019

Od Zawilca CD Etain

- Jak tam?
Podniosłem nieco zgnębiony wzrok ku spokojnym oczom Etain. Spod półprzymkmiętych powiek przec dłuższą chwilę starałem się doszukać na jej psyku jakiegokolwiek cienia uśmiechu lub chociaż najdrobniejszego sygnału, który świadczyłby o tym, że nasza wycieczka akurat w to parszywe miejsce nie była błędem i jedną wielką porażką. Nic. Wadera na moment szerzej otworzyła oczy, jakby chcąc zachęcić mnie lub ponaglić do udzielenia odpowiedzi. Czyżby jej poprzednim slowom towarzyszyło ziarno niepokoju? Może po prostu moja chwilowa niemota spowodowała, że wyglądałem jakbym intensywnie zastanawiał się nad jej słowami i potrzebował zachęty do ogarnięcia swojej smutnej egzystencji.
- Jak... - w pierwszej chwili zachłysnąłem się powietrzem - dobrze... - palnąłem, choć bez dwóch zdań dobrze nie było.
Ledwie poruszałem zmaltretowaną szyją, zesztywniałe łapy były chyba jeszcze bliższe płaczu, niż ja cały, huczało mi w głowie, kołowało się w oczach i szczerze mówiąc nie wiem, co jeszcze, choć na tym na pewno nie koniec.
- A ty? Wszystko w miarę... w porządku?
Naprawdę nie wien, co spodziewałem się usłyszeć. Mimo to nie powinna mnie dziwić lekko chyba wymijająca odpowiedź wadery, która okazała się nie tylko zbyt cichą, bym mógł wyraźnie usłyszeć każde słowo, ale i zbyt krótką, aby wyciągnąć z niej jakiekolwiek konstruktywne wnioski. Jednym słowem, nędza, ból i zmęczenie. Ach, co do zmęczenia, przypomniałem sobie.
- Może powonniśmy trochę odpocząć? - zapytałem. Sam byłem już zupełnie wykończony, ale nawet Etain, którą przyzwyczaiłem się już dostrzegać jako osobę pełną życia i wewnętrznej energii, której płomień nie tak łatwo zagasić, tym razem wyglądała równie słabo, co ten mały, biedny, biały króliczek. Nic dziwnego. Oboje mieliśmy za sobą nieprzespaną noc, kilka godzin nieprzerwanej wędrówki i męczące starcie z wrogami, które w dodatku zakończyliśmy ubebrani w swojej własnej krwi. Każdy po takich przygodach miałby prawo być poza granicą szczęścia i ogólnego rozweselenia. Osobiście marzyłem już tylko o rozłożeniu się, najchętniej każdej obolałej kosteczki oddzielnie, gdziekolwiek, najlepiej na ciepłym piaseczku. Ale skąd wziąć ciepły piaseczek wczesnego, pochmurnego poranka? Prędzej już będziemy musieli zadowolić się jakimś mokrym dołkiem naprędce wykopanym w ziemi. Mógłbym zresztą położyć się wszędzie, nawet tak, jak stałem. Wycieńczenie stawało się nie do wytrzymania.
- Możemy się tu zatrzymać? Proszę... - jęknąłem, i tak dosyć stanowczym jak na siebie głosem. Mundurek, który wyprzedzał mnie o krok, przystanął i rozejrzał się.
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Będzie padać.
- Eee, może tylko tak straszy? - wciąż planowałem przeforsować swoje zdanie.
- Będzie. Ale w sumie jakie to ma znaczenie... - westchnął.
- To ustalone - mruknęła Etain, kładąc się na niewielkim wzniesieniu i niemal natychmiast rozciągając się na ziemi. Szybko poszedłem w jej ślady, znajdując sobie miejsce pod jakimś krzaczkiem. Mundus przez chwilę jeszcze stał w bezruchu, zdając się czegoś nasłuchiwać. Nie dbałem o to, czego z taką uwagą słucha. Póki nie przynosi to żadnych szkód, niech praktykuje te swoje dziwne zwyczaje. Być może zresztą jego ostrożność już nieraz na coś mi się przydała, po prostu nigdy się o tym nie dowiedziałem.
Z nudów obserwowałem go jeszcze przez chwilę. Etain chyba już spała, choć zazwyczaj to ja byłem tym, kto pierwszy odpływał w krainę nieświadomości. Zacząłem się o nią martwić, jej rany nie wyglądały dobrze. A gdy przypomniałem sobie tamtego cwaniaczka, który odważył się ją kopnąć, nagle zapragnąłem wrócić tam i odpłacić mu pięknym za nadobne.
- Co robisz? - zapytałem cicho, gdy Mundurek, który właśnie zdecydował się położyć, podczołgał się o kilkanaście centymetrów w stronę naszej towarzyszki i zastygł w bezruchu, niepokojąco przypominając mi kota czającego się na ofiarę.
- Czy ja coś robię? - szepnął, nie zaszczyciwszy mnie już jednak nawet spojrzeniem.
- Nie, w sumie nie - odpowiedziałem głośniej, czując potrzebę usprawiedliwienia się z mojej podejrzliwości w stosunku do kogoś, kto nie zawiódł mnie jeszcze ani razu przez całe moje krótkie życie.
- Ciszej, bo ją obudzisz - westchnął melancholijne. Z oburzeniem podniosłem głowę. Zmiarkowałem się dopiero, gdy przy tym ruchu łokciem złamałem leżącą pode mną gałązkę, która w ramach zemsty utkwiła między moimi żebrami. Pisnąłem z bólu, a Etain zastrzygła uszami. Wydało mi się to trochę dziwne biorąc pod uwagę, że przecież spała, ale postawiłem sobie za cel być od tej pory cichutko jak mysz.
Przez chwilę jeszcze przyglądałem się mojemu przyjacielowi, który chociaż w końcu jak Pan Bóg przykazał zwinął się w kłębek, wciąż wpatrzony był w Etain jak w obrazek. Zauważyłem też, że nagle znalazł się jakimś cudem stanowczo bliżej do niej, niż do mnie. Odkrywszy ten fakt poczułem się nawet lekko obrażony, lecz zanim zdążyłem mruknąć coś pod nosem i demonatracyjnie odwrócić się na drugi bok, wpadłem w ramiona błogiego snu. To był męczący dzień... męcząca noc. I jak niby mieliśmy uspokoić chociaż trochę swój zegar biologiczny?
Spaliśmy, a z nieba zaczynały kapać pierwsze, duże krople deszczu.

< Etain? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz