Tego ranka obudził mnie głód, nie
trudno zgadnąć, iż na wiele godzin wcześniej, niż sama bym tego chciała.
Wyłoniwszy się niechętnym, zaspanym krokiem z jaskini, ujrzałam niebo w porze
świtu, a chłodne, poranne powietrze, uderzyło mnie w twarz. Błąkanie się na
dworze o tak wczesnej godzinie zazwyczaj nie miało wiele sensu, dzisiaj jednak
towarzyszyło mi dobre wytłumaczenie i silna motywacja.
Las, pośród którego mieszkałam,
tętnił życiem bez względu na porę dnia czy roku. Wypełniały go głosy i zapachy,
te zwykłe i codzienne, jak świergot ptaków budzący się i zanikający wraz z
codziennym cyklem słońca, ale też nowe, tajemnicze i nieznane. Gdy coś
ciekawego się wydarzało, to zazwyczaj tutaj. To nie były dzikie i zarośnięte
Bory Dworkowe ani Skryty Las, którego nazwa nie wymagała nawet komentarza. Ta
ogromna powierzchnia wypełniona smukłymi drzewami iglastymi stanowiła centrum
watahy, w przenośni i dosłownie, bo przecież leżała też mniej więcej pośrodku
mapy.
Właśnie przystanęłam na moment
przy grzybie o brązowym kapeluszu, trącając go łapą i zastanawiając się, czy
powinien skończyć w moim żołądku, kiedy do moich nozdrzy dotarł słaby, bardzo
charakterystyczny zapach krwi. Momentalnie oderwałam się od potencjalnej
przystawki, węsząc w powietrzu. Zdziwiłam się trochę nagłością pojawienia się
tej woni. Nie towarzyszyły jej odgłosy polowania lub walki.
Wiedząc, że źródło zapachu
znajduje się niedaleko i wciąż mając nadzieję na pyszny posiłek, ruszyłam przed
siebie. Jakiś kawałek dalej, gdzie ziemia opadała nieznacznie, natrafiłam na
wilka. Siedział odwrócony do mnie czarnymi plecami. Dojrzałam także zabarwioną
na czerwono trawę przed przednimi łapami postaci. Zmieniając trochę kąt
patrzenia, a także odległość dzielącą mnie od nieznajomego, miałam już pełny
obraz sytuacji. Czarny basior miał przed sobą szarego zająca, choć teraz równie
dobrze można było go nazwać czerwonym. Leżał na ziemi, przytrzymywany za ogon
przez swojego oprawcę. Jedna z jego tylnych łap leżała oderwana kawałek od
ciała. Brzuch miał otwarty i to z niego sączyła się większość krwi. Jej zapach,
teraz dobrze wyczuwalny i mocny, wypełniał powietrze. Zwierzę miało przymknięte
oczy i niekiedy jego ciało przejmowały drgawki, nie umiałam jednak powiedzieć,
czy jeszcze żyło.
Nie bardzo wiedziałam, co
powiedzieć. Zając był zwierzyną łowną, a na polowaniu nierzadko widzi się
podobne sceny, nie mogłam więc nazwać wypełniającego mnie uczucia współczuciem.
Skłaniałabym się raczej ku powiedzeniu, że poważnie zdziwiło mnie nietypowe
hobby napotkanego wilka. Nim jednak mogłabym to przed sobą potwierdzić, a także
wymyślić, w jaki sposób powiadomić nieznajomego o swojej obecności, ten
odwrócił głowę w moją stronę. Zauważyłam, że jego czerwone oczy były naprawdę ładne.
<Sangre?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz