Słyszałam głosy, ale nie rozumiałam znaczenia słów. Ktoś krzyknął, ale chyba nie Zawilec. Wywiązała się jakaś szybka i nerwowa wymiana zdań. Jakaś postać podeszła do mnie na bliską odległość. Instynktownie spięłam mięśnie, kiedy jednak atak nie nadszedł, zdziwienie nakazało mi otworzyć oczy. Ujrzałam oddalającą się ptasią sylwetkę oraz nóż leżący tuż przed moją twarzą. Dotknęłam go łapą. Dobrze było go odzyskać, to jedyna myśl, jaka przyszła mi wtedy do głowy.
- To chyba... – znajomy głos odezwał się, by w znajomy sposób zawiesić się na chwilę - możemy iść?
Nie było w tych słowach nic zabawnego i sama nie wiedziałam, co skłoniło mnie do parsknięcia śmiechem, aczkolwiek w tamtej chwili była to niemal bezwolna reakcja. Przewróciłam się na plecy, a mój wzrok popłynął w stronę nieba. Już po świcie, nadchodził poranek, ale sklepienie było szare i zachmurzone niczym mój umysł.
-Ta, chyba możemy – rzuciłam.
Zerwałam się z ziemi gwałtownie, a kiedy stałam już na łapach, rzuciłam okiem na swoje ciało. Dość sporo ugryzień, czego się spodziewać. Moją uwagę przykuła nagle rana na szyi. W pierwszym odruchu błyskawicznie przyłożyłam tam łapę, obawiając się najgorszego, szybko jednak oceniłam, że jest zbyt płytka, by wpakować mnie do grobu. Irytowała mnie jednak krwawieniem niezdolnym do przeoczenia, dlatego postąpiłam do miejsca, gdzie jakiś basior, którego imienia nie poznałam, albo nie zapamiętałam, rozsypał moje rzeczy. Wzięłam jeden z opatrunków i owinęłam go szybko wokół obrażenia.
- Zawilec, chcesz coś?
Zawahał się, ale w końcu podszedł bliżej, by niezgrabnie opatrzyć sobie kark.
- Mundus? – przypomniałam sobie.
Ostatnio, gdy widziałam ptaka, leżał na trawie i swoim widokiem przywodził na myśl mokrą plamę. Gdy spojrzałam na niego w tej chwili, ujrzałam, że jego ciało nadal było niemal w równym stopniu czerwone, co niebieskie. Pokręcił jednak głową, będąc chyba pewnym, że samo mu przejdzie, a ja zdążyłam już skupić uwagę w całości na resztkach własnego dobytku. Zrywając ze mnie torbę, strażnik uszkodził pasek tak, że nie dało jej się już nosić. Westchnęłam z irytacją, sięgając po jakieś płótno, by obwiązać je sobie wokół łapy. Później wsunęłam za nie broń. Upewniwszy się, że nie wypadnie, wstałam, nie mogąc być w tamtym momencie bardziej gotową do drogi, szybko jednak uświadomiłam sobie, jaką pustkę miałam w głowie.
- Którędy…? – zaczęłam cicho, przypominając bardziej Zawilca, niż siebie samą.
Jeden z nas wciąż nie tracił jednak werwy. Mundus swoim irytująco uprzejmym tonem oznajmił gotowość wyprowadzenia nas z powrotem na szlak i w tym samym momencie został naszym przewodnikiem. Nie miałam nic przeciwko temu, może nawet czerpałam z takiego obrotu spraw jakąś ulgę i radość, bowiem naprawdę nie chciało mi się iść, a co dopiero myśleć nad drogą. Łapy bolały mnie jakimś obcym bólem, jakby po potężnym wysiłku. Nie mogłam zignorować dziwnego uczucia w brzuchu, a do tego dochodziła jeszcze mglista wizja. Nie widziałam jednak również możliwości zostania tutaj nawet chwilę dłużej. Zmuszałam się więc do marszu, a przez nastrój gorszy, niż sama bym tego chciała, nie odzywałam się ani słowem.
Wszyscy strażnicy nagle zniknęli, dlatego przy zbliżaniu się do granicy, nie musieliśmy się niczym martwić. Wprawdzie minęliśmy po drodze jakąś czarną samicę, być może łowczynię, która zmierzyła nas wzrokiem, widząc jednak naszą kondycję i łącząc to z faktem, że opuszczaliśmy tereny, zamiast na nie włazić, szybko zajęła się własnymi sprawami, oszczędzając nam kolejnej konfrontacji.
Idąc przed siebie, trzymałam głowę spuszczoną. Kiedy jednak kątem oka dostrzegłam białe futro basiora, którego wcześniej musiałam kompletnie ignorować, postanowiłam się odezwać. Nie rozumiałam tylko, dlaczego przed podjęciem tej decyzji, przez chwilę się wahałam.
- Jak tam? – zapytałam krótko.
<Zawilec?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz