Tamtego dnia postanowiłem zrobić sobie te dodatkowe dwadzieścia cztery godziny odpoczynku, które miały nastąpić tym razem pomiędzy kilkunastoma dniami niemal nieprzerwanie pracy, a kolejnymi kilkunastoma, a jeśli pójdzie wyjątkowo dobrze, kilkudziesięcioma dniami, dzielącymi mnie od następnej, dłuższej przerwy w regularnym szkoleniu mającym na celu podwyższenie umiejętności fizycznych. Z niczym nie można przecież przesadzić, nic w nadmiarze nie może poszczycić się działalnością bardziej dobroczynną, niż to samo przy rozsądnym dawkowaniu.
Tak więc pewnego poniedziałkowego poranka, dzień po tym, jak z pobliskiej wsi kilkukrotnie rozległ się donośny, głęboki dźwięk dzwonów zwiastujący nadejście nowego tygodnia, zamiast jak zwykle rozgrzać się krótko, a następnie zerwać do biegu na łeb na szyję przez cały las, na ile tylko coraz silniejsze nogi pozwolą, potruchtałem wolno piaszczystą ścieżką, aby dotrzeć na Polanę Życia, nad leżące na jej środku jeziorko. Wolnym, nieśpiesznym kroczkiem, po przyjemnie ciepłym, nieco pylistym piasku. Pomyślałem, że otrzepię się z niego, wchodząc do wody.
Bieganie po piasku, choćby wolne, dobrze robi zwłaszcza na palce, stopy i nadgarstki. Postanowiłem wykorzystać ten fakt, kierując się w stronę Polany Życia.
Gdy znalazłem się na miejscu, nie ćwiczyłem. Nawet nie pływałem. Jedynie brodziłem przez chwilę w płytkiej wodzie, czując jej kojący chłód i opór na swoich nogach. A potem wyszedłem, położyłem się na słońcu i tak trwałem sobie w stanie błogości przez następną godzinę, dopóki nie nagrzałem się tak bardzo, że nabrałem chęci na przeniesienie się do cienia.
Tego dnia nie musiałem myśleć nawet o jedzeniu, bo od wczoraj żywiłem się jeleniem, którego upolowałem razem ze śledczymi z WWN. Jednym słowem, rajski spokój, wakacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz