Następnego poranka, ile sił w nogach pognałem nad tę samą wyrwę, na której poprzedniego dnia ćwiczyłem upadki. Tak, to umiejętność wyjątkowo przydatna w naszym, wilczym życiu. I, mam wrażenie, jedna z wyjątkowo niedocenianych.
Stanąłem na górze, samą już upajającą przyjemność czerpiąc z wyobrażenia sobie tego wspaniałego, prawie dwumetrowego lotu, który dla młodego wilka będącego mną równał się mniej więcej skokowi że spadochronem, albo chociaż... No, sam nie byłem pewien.
Bez dłuższego namysłu, aby nie przeciągnąć chwili nic niewnoszącego do mojego treningu oczekiwania, rzuciłem się przed siebie, ponownie czując cudne uczucie napiętych mięśni przygotowujących się do upadku. Powtórzyłem to ćwiczenie kilkukrotnie, to z większej, to z mniejszej wysokości - niższej, usypanej z piasku górki. Raz tylko zabolało bardziej, kiedy w locie, a może jeszcze moment przed skokiem poplątało mi się coś w nogach. Nauczyło mnie to jednak jeszcze większej ostrożności, równie przecież ważnej, jak wszystkie inne ćwiczenia.
Skończyłem na kilku skokach. Nie od dziś przecież wiadomo, że co za dużo, to niezdrowo, a rzucanie się na łeb na szyję nieważne skąd i zaplanowane upadki w większej liczbie mogą wydać się organizmowi nienaturalne. A wtedy już tylko krok do nieszczęścia większego, lub mniejszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz