Kiedy stanąłem nad szeroką i wysoko umieszczoną wyrwą, szorstkimi ramionami pni drzew i ich cienkich, sztywnych korzeni, popatrzyłem w dół, odnajdując w tym prostym zachowaniu, które może nie było odpowiednie do nazwania jakimś specjalnie ciekawym doznaniem, zadziwiająco wiele przyjemności. Obezwładniający dreszcz przeszedł po moim ciele, gdy wyobraziłem sobie cudowne uczucie bezwładnego lotu, od którego dzielił mnie zaledwie krok. Nie, oczywiście nie chodziło o jakikolwiek samobójczy skok, pode mną bowiem, niżej, niecałe dwa metry w dół piaszczystego usypu drobnymi, posklejanymi kojąco chłodną wilgocią grudkami wystającego spod korzeni, ciągnęła się równie piaszczysta jak wyrwa powierzchnia, na którą mógłbym upaść spokojnie, bez konieczności martwienia się o swoje kości, czy chociażby stawy. W zasadzie, na czymś takim można by nawet poćwiczyć upadki. Tak, na wszelki wypadek, gdyby kiedyś mogła się przydać umiejętność amortyzacji uderzeń... a tego w życiu nigdy zbyt wiele. Nie tylko, jeśli mowa o uderzeniach fizycznych.
skoczyłem. Zapotrzebowanie rozgorączkowanego brakiem ćwiczeń przez poprzednie dwa dni organizmu na adrenalinę uzupełnione zostało skuteczniej, niż myślałem. Mało tego, uczucie spadku swobodnego, czy jak inaczej to fizyka nazywa, było na tyle atrakcyjne, że postanowiłem wypróbować to jeszcze raz... i jeszcze raz.
I powtórzyć jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz