piątek, 27 listopada 2020

Od Delty - "Noce i Dnie"

Ten dzień zapowiadał się wyśmienicie. Ptaki śpiewały, słoneczko świeciło i było całkiem przyjemnie mimo wszechobecnego chłodku. Otrzepałem się dość mocno czując jak moje tylne nogi lekko się rozjeżdżają. Od razu poczułem się wolny od tego niewidzialnego kurzu. Delikatnie niczym pies podrapałem się za uchem i rozejrzałem się. Nowa wataha. W końcu miejsce, które mogę nazwać domem. Mój wzrok podążył na horyzont i chwilę tam pozostał, a ja zastygłem w bezruchu na moment. Niedługi moment gdyż moje uważne ucho wyłapało jakiś niepożądany dźwięk za moimi plecami. Przerażony podkuliłem ogon i naprężyłem mięśnie gotowy do uniku i walki o swoje życie. Na szczęście nic takiego nie nastało. Ku mojej wielkiej uldze był to jedynie zajączek. Zrezygnowany wróciłem do oglądania krajobrazu, który już nie wyglądał tak pięknie jak przedtem. Ale cóż. Wstałem powoli aby następnie udać się przed siebie. Na razie nie mam za wiele do roboty, na szczęście na razie. Zajrzałem też w pobliskie krzaczki swoim nosem wyraźnie wyczuwając rumianek. Nada się na herbatkę z samego poranku. Nie ma przecież nic lepszego niż ciepły napój podczas mroźnego poranka! Z ziołem w pyszczku ruszyłem w nieznanym mi kierunku. Musiałem jeszcze gdzieś skryć się podczas nocy. Kilkoma skokami pełnymi wesołości przeskoczyłem nad jakimiś kamieniami nie chcąc się o nie potknąć. Z niemałym entuzjazmem ruszyłem przed siebie szukając jakiejś jaskini. Swoje kroki skierowałem w góry majaczące gdzieś w oddali. Tam na pewno coś znajdę. Puściłem się biegiem przez duży otwarty teren tylko co jakiś czas przeskakując przez znajdujące się na mojej trasie krzewy. Wiatr wesoło smagał moje futro podczas mojego szaleńczego biegu. W jego trakcie z pyszczka uciekła mi też część rumianku, ale nie przejąłem się tym. Biegłem tak bez opamiętania, nawet na chwilę zapominając jakie to niebezpieczne ,i że zaraz może mnie coś zjeść. I bardzo się nie przeliczyłem. Usłyszałem tylko warknięcie kiedy zamiast wylądować na ziemi za krzakiem wpadłem w kogoś. Zaryłem pyskiem o ziemię wykonując przy tym potężnego fikołka, lądując kawałek za moją "ofiarą". Przerażony uniosłem nieco obolałą głowę na obcego mi wilka
- Em? Pardon? - odezwał się nieznany mi wilk. Jedyne co w takiej sytuacji umiałem zrobić mierząc się twarzą w twarz z obcym mi wilkiem to odwrócić się i dać w długą, będąc zbyt przerażonym na jakiekolwiek rozmowy, przeprosiny czy opinie. Mój mózg kompletnie się wyłączył pozwalając łapom ponieść mnie przed siebie. No, ale jak czasem się dzieje drogę z nienacka zagrodził mi wysoki krzew, w który ponownie wpadłem z impetem, plącząc sobie futro w jego długie gałęzie i jednocześnie więżąc się i uniemożliwiając sobie ucieczkę. Z całym pyskiem wsadzonym między gałązki jedynie kątem oka widziałem jak w moim kierunku zbliża się moja nieszczęsna "ofiara". Strach mnie wręcz sparaliżował więc podkuliłem ogon ( który wraz z tylnimi łapami pozostał poza zasięgiem tego nieszczęsnego krzaczka, którego tak bezczelnie staranowałem.). Nagle postać zniknęła, a ja poczułem jak coś szarpie za mój cenny narząd jakim jest ogon. Po chwili byłem wolny, poobijany, przerażony, ale wolny. No nie licząc wielu drobnych patyków, w tej kłębieni mojego gęstego, czarnego futra. Usiadłem na tyłku mając nadzieję, że jeszcze dam radę uciec, jednak plan pokrzyżował mi inny wilk. Właściwie nie jestem pewien czy to jest wilk. Jest duży i wygląda na silnego, ale jest łudząco podobny do lisa. Boże..żeby tylko mnie nie zabił....

< Paketenshika? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz