sobota, 3 sierpnia 2019

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Oto Nieszczęście
Popołudnie mijało szybko i dosyć leniwie, choć wcześniej Ruten wspominał coś o jakiejś pracy, jednak z powodu przedłużającego się polowania musiał przełożyć wszystko na dni następne.
A tego dnia? Tego dnia zabili razem z Azairem tylko dosyć dużego jak na swój wiek, młodego łoszaka. Jedzenia powinno starczyć na kilka dni, zwłaszcza, że Ruten zjadł go mało, Azair w ogóle i o swoje pożywienie zadbał sam, a Mundurek niechętnie skubnął kilka razy.
Szary ptak, który koniec końców nie uczestniczył w oględzinach miejsca przestępstwa wraz ze śledczymi, słaby i obolały wrócił do jaskini Rutena, by tam doczekać końca dnia, leżąc gdzieś w kącie i niemrawo wodząc wzrokiem po przeciwległej ścianie. Gdyby sznurek, na którym wtedy wisiał, jakimś cudem nie oparł się na kości, z pewnością sięgnąłby tchawicy. Niedotlenienie, które spowodowałoby śmierć lub coś jeszcze gorszego, byłoby kwestią czasu.
Na chwilę zdjął ze swojej szyi nitkę, by zawiązać na niej jeszcze parę supłów i nieco ją skrócić.
Usłyszał kroki na zewnątrz, to pewnie wracają jego przyjaciele. Tak, to oni, idą w milczeniu, ciągnąc za sobą młodego łosia. Mundus szarpnął za nić zawiązaną na swojej szyi, robił to już niemal odruchowo. Azair i Ruten weszli do środka. Szarpnął jeszcze raz i zorientował się, że im częściej zahaczał pazurem o poszarzałą nitkę, tym mocniej to robił. Jakby miało to boleć nie jego, a jakiegoś bliżej nieokreślonego wroga.
Obyło się bez powitań, tym razem nawet nie nawiązał kontaktu wzrokowego z bordowym wilkiem, a od razu skierował oczy w stronę Azaira. Patrzyli na siebie ledwie chwilę, jakby chcąc jedynie upewnić się, że obaj nadal tu są. Ruten, nawet gdyby zapomniał już o tym, co i w jaki sposób zrobił ledwie kilka godzin wcześniej, i tak zdawał się być za bardzo pogrążony w myślach, do których Mundus nie powinien nawet chcieć zaglądać. A mimo to, zrobiłby to, gdyby tylko miał okazję. Niestety, nie miał.
Zbliżał się wieczór, niedługo po tym Azair odszedł do jaskini, którą zajmował wcześniej jego ojciec. Pozostałe dwie osoby zostały na miejscu.
Następnego dnia Mundurek wstał o świcie. Jedyne, czego chciał w tamtej chwili, to pójść przed siebie i przez chwilę poczuć spokój. Podobnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy po chorobie wywołanej przez tamtego wirusa mógł podnieść się i stanąć na własnych nogach.
Zanim wyszedł z jaskini, obudził się również Ruten. W pierwszej chwili drgnął i poderwał się z ziemi. Bez przerwy oczekiwał nadejścia niebezpieczeństwa. Gdy ich spojrzenia spotkały się na chwilę, wilk uspokoił się widząc, że są sami, ale szary ptak dostrzegł jeszcze, jak przez ułamek sekundy jego oczy badają, w którą stronę planuje pójść jego towarzysz.
Mundurek odetchnął, gdy znalazł się na zewnątrz. Przez dłuższy czas po prostu szedł, licząc na to, że uda mu się trochę uspokoić myśli. Gdy tylko opuścił teren gór, niemal zderzył się z Azairem, który biegł gdzieś szybkim kłusem. Jak dziwnie by to nie zabrzmiało, ucieszył się ze spotkania. Uczciwie, z jakiegoś powodu uspokoił się, gdy zobaczył tego wilka. Szybko jednak odgonił od siebie myśli sięgające dalej niż, "no proszę, Azair tutaj" i po prostu zatrzymał się, opierając o drzewo.
- Azair - powiedział jakby sam do siebie - nie wiem, czy zdążyłem ci już podziękować.
Basior usiadł na ziemi.
- Chyba nie zdążyłeś - powiedział mało ekspresyjnie - ale w obecnej sytuacji rozsądnie jest sobie pomagać.
- Niewątpliwie - przytaknął, w zamyśleniu mimowolnie przypominając sobie o tym, co powiedział  poprzedniego dnia biały wilk. A im dłużej myślał, tym wyraźniej przypominał sobie czas spędzony na rozpaczliwej walce, z góry skazanej na przegraną. Skazał go Ruten. A kto wtedy mu pomógł? Ostatnia osoba, którą szary ptak podejrzewałby o jakiekolwiek odruchy życzliwości względem siebie. Teraz jednak nie wspominał już swoich wcześniejszych przewidywań i tego, z czym spotkał się w przeszłości. Teraz po prostu wiedział, co stało się naprawdę i to miało największe znaczenie. Wiedział też, że nie zapomni,  co komu zawdzięcza.
Nie miał prawa zapomnieć. Był jedynie nędznym śmiertelnikiem i gdy w chwili słabości potrzebował zwykłej, miłosiernej łaski, otrzymał ją. Gdyby przestał pamiętać, co przywołało przykład jego słabości, skąd miałby wiedzieć, jaki zakres ma jego siła? A przecież między innymi to ona jest wyznacznikiem wartości.
- Ty też możesz na mnie liczyć, Azair - powiedział cicho - Ruten jest spokojny, dopóki widzi cię takiego, jakim chciałby cię widzieć. A że pod tym względem jest niemal ślepy, na razie wystarcza mu jego własne wyobrażenie.

Oto ogólne samozadowolenie
- Widzicie, kochani - poprzedniego wieczora, zanim jeszcze rozeszli się, Ruten skończywszy jeść usiadł pod ścianą jaskini i patrzył prosto przed siebie - my, jako społeczeństwo, jesteśmy prości i głupi. Tak, jak wszystko, co żyje wokół nas. Zbiorowisko mniej lub bardziej świadomych organizmów, które myślą, że ich uczucia i przeżycia mają jakieś znaczenie. Ba, są ważne. Niektórzy uważają, że dla każdego z nich najważniejsze jego własne, jakby nie wiedział, że wszystkie mózgi naokoło odczuwają niemal dokładnie to samo. Jedni słabiej, niż on sam, inni mocniej. Ja myślę, że mimo wszystko dzielimy się na istoty i podistoty. Po co światu podistoty? Żeby świat był zdrowy? Żeby przez różnorodność genetyczną nie ujawniały się szkodliwe geny recesywne? Może. A co, jeśli ktoś jest słaby, po prostu słaby? Genetycznie i umysłowo? - popatrzył na towarzyszy.
- Chciałbyś go zabić? - Mundus zmarszczył brwi. Ruten uśmiechnął się i lekko pokręcił głową.
- Nie, dopóki w niczym mi nie przeszkadza. Ale jeśli zacząłby, lub nawet dla samego treningu...
Przerwał na chwilę, był chyba pewny, że to wszystko, co chciał powiedzieć.
- Kto według ciebie jest słaby, Ruten? - szary ptak ściszył głos. Odpowiedzią było tylko milczenie.

A oto wiedza i nieświadomość
- Pamiętasz, te basiory z WSJ, o których ci opowiadałem? - zapytał nagle Brus. Basior siedział nas kamienną ławą w tej części jaskini śledczych, która była miejscem przesłuchań i w zamyśleniu obracał w palcach małą, sosnową gałązkę. Szkło przez chwilę zastanawiał się, po czym pokiwał głową.
- Masakra w WSJ. Większość ofiar miała na ciele rozległe rany. Były też trzy wilki prawdopodobnie uduszone. Ale... żadnych śladów. Żadnej walki. Nic. Żadnych złamań, zwichnięć, ran, czy chociażby wskazujących na przyczynę zgonu odgnieceń na szyi...
- Tak. Ofiary były grupą drobnych przestępców. W tym samym czasie zamordowano również przywódcę szajki, niejakiego Teodrina. Jego ciało znaleźliśmy później, bo ukryte było w oddzielnej jaskini. Zginął na skutek skręcenia karku, ale kręgosłup uszkodzony był w dwóch miejscach.
- Ile więc mamy na tą chwilę nierozwiązanych spraw związanych z zabójstwami? - zapytał w zamyśleniu młodszy z wilków.
- W sumie? Poczekaj, niech policzę. Wydaje mi się, że trzy, które na pewno były morderstwami. Najpierw uduszona Periana, wadera z naszej watahy, potem to, o czym przed chwilą rozmawialiśmy. Potem Cymonia i Ardyt, dwoje wilków mieszkających na Stepach.
- Tak, słyszałem o nich - przytaknął jego towarzysz - ktoś wyrwał jej serce i prawdopodobnie to samo próbował zrobić z jej partnerem, prawda?
- Z tego co wiem, nie byli parą. Ale to prawda, basior miał poharataną klatkę piersiową.
- Dlaczego zatem nie miał wyrwanego serca? Przecież napastnikowi udało się go zabić.
- Tego nie wiemy. Być może wcale tego nie planował.
- Prawdopodobnie - śledczy Szkło zamyślił się - myślisz, że byłoby możliwe, by nagle, w ciągu kilku miesięcy na terenie trzech watah pojawiło się tylu morderców? Przecież wcześniej nie było praktycznie żadnych doniesień.
- Z tego co pamiętam z ostatnich lat, choć było to dużo wcześniej, w WSC zaginęła niejaka Megami, wszystko wskazywało na morderstwo. Ale to historia, którą znam tylko z opowieści. Zostałem śledczym dopiero jakiś czas po tym.
- A tej zimy wilki nagle tłumnie zaczynają gustować w mordowaniu, tak?
- Najwyraźniej.
- Nie wiem... dużo bardziej logicznie byłoby przyjąć, że sprawca jest jeden.
- To jest - Brus przez chwilę szukał odpowiednich słów, próbując nie dać ponieść się rozgorączkowaniu. W końcu gwałtownie uniósł w górę łapę z gałązką i machnął nią kilka razy - niemożliwe! Jeden morderca nigdy nie zabija na tyle różnych sposobów.
- Nie, nie mogę się zgodzić - odrzekł spokojnie drugi śledczy - wszystkie te zabójstwa są pod pewnym względem podobne. On... on się nimi bawi. Jego celem nie jest śmierć ofiar, nie cieszy go nawet ból. Jest raczej... ciekawy? - Szkło nigdy nie widział żadnego z miejsc zbrodni, o których rozmawiali, wtedy nie było go jeszcze na świecie. W tamtej chwili jednak przed oczyma stanął mu widok szesnastu ciał z poprzecinanymi mięśniami. Kto mógł zrobić coś takiego? Ktoś, kto chciał unieruchomić kończynę. Dlaczego w taki właśnie sposób? Sprawdzał. Sprawdzał, co osiągnie. Basior potrząsnął głową, wyrywając się z zamyślenia - może to po prostu wyjątkowo sprytny typ. Wie, że będziemy mieli trudności w znalezieniu punktów wspólnych, między tymi morderstwami.
- Trudno znaleźć punkty wspólne, których po prostu nie ma.
- Są... są, w pewnym sensie te zbrodnie są podobne. Tylko ich sprawca lata pomiędzy watahami, jak motyl, z jednej łąki na drugą. I wybiera sobie najładniejsze kwiaty.
- Jak mogą być podobne? Jak inaczej może zabić wilk, niż pazurami i szczękami? - żachnął się Brus.
- Racja - westchnął Szkło - ale...

< Azair? Przepraszam, że taka niemrawa ta akcja, ale strasznie dużo mi się na opisy zeszło, w następnym przejdę do rzeczy, a na razie ciąg dalszy akcji pozostawiam Twojej woli >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz