Ruten
Od pół godziny bez żadnego konkretnego zajęcia siedziałem pod jaskinią lekko przysypiając. Wewnątrz Azair pilnował naszego posła. Słońce grzało spokojnie, w okolicy mogliśmy czuć się prawie tak bezpiecznie, jak u siebie w domu. Te skaliste wzgórza były puste. Mało który wilk zapuszczał się tam bez potrzeby.
W poczuciu ogólnego bezpieczeństwa położyłem się, z niemal hedonistyczną przyjemnością rozciągając wszystkie cztery łapy. Dzień był piękny, samo niebo nie powstydziłoby się chyba jego trwaniem. Leżałem w tej pozycji przez dłuższa chwilę. Nagle jakiś niepokojący odgłos, zanim jeszcze w pełni zdałem sobie z tego sprawę, zmusił moje mięśnie do zastrzyżenia uszami i błyskawicznego poderwania się z ziemi. Oparty na przednich łapach przez kilka sekund wstrzymywałem oddech, nasłuchując jakiegokolwiek podejrzanego dźwięku. Kiedy nic ani nikt nie dało o sobie znać, uspokoiłem się trochę i zsunąłem z powrotem na ziemię, odetchnąwszy głęboko.
- Słyszałeś coś? - zapytałem Mundusa, który leżał nieopodal pod drzewem. Otworzył oczy, popatrzył na mnie z zastanowieniem, po czym niczego nie mówiąc pokręcił głową.
To niemożliwe. Usłyszałby coś, co zwróciłoby jego uwagę. Musiałby usłyszeć. chyba, że... nie, on jest przecież wiarygodny. I przywiązany do mnie, jak pies. Niczego nie słyszał.
Przez moment próbowałem sobie przypomnieć, co właściwie dotarło do moich uszu, ale ów dziwny, zapisany w pamięci sygnał uleciał z niej równie szybko, jak się pojawił, pozostając jedynie zniekształconym wspomnieniem.
Cały mój dobry nastrój i spokój nagle zniknął. Pomyślałem, że powinienem sprawdzić, czy w pobliżu oby na pewno nie ma jakiegoś wroga. Wstałem, na nieco sztywnych z nerwów nogach kierując się w dół zbocza, do lasu. Truchtem zacząłem okrążać naszą tymczasową siedzibę, w każdej chwili przygotowany na odparcie ataku. Uważnie śledziłem całe otoczenie i niczego, niczego więcej już nie usłyszałem.
Wróciłem pod jaskinię, gdzie przetrzymywaliśmy obiekt naszego kolejnego badania. Trwało ono już prawie cały dzień. Najwyższy czas na zmianę warty.
- Aza! - zawołałem do środka - zamiana, wychodź.Kiedy biały wilk pojawił się na zewnątrz, usiadł obok mnie i westchnął.
- Nie zasnął. Chyba nawet jeszcze nie chce mu się spać.
- To świetnie - przytaknąłem - w takim razie zaraz się zacznie. Zdaje się, że miałem ja się nim zająć, ale myślę... - odwróciłem wzrok, patrząc teraz na szarego ptaka - Mundus, ty idź.
- Ja? - podniósł głowę, patrząc na mnie niepewnie.
- Ty. My tutaj zostaniemy. Albo przejdziemy i we dwóch sprawdzimy... - znów rozejrzałem się niepewnie. Musiałem trochę się uspokoić, bo mój rozlatany wzrok mógł wydać się towarzyszom podejrzany - zresztą nie twoja sprawa. Idź, zanim zaśnie.
Gdy zniknął w ciemności, jeszcze przez chwilę siedziałem w milczeniu, podświadomie czując jednak, że Azair oczekuje moich słów. Wreszcie sam zaczął:
- Co mieliśmy sprawdzić?
- W zasadzie sam nie jestem pewien - odpowiedziałem, widząc, że wymyślanie naprędce jakiejś nieprawdziwe przyczyny mojej decyzji nie miałoby większego sensu - może po prostu chciałem przejść się na spacer. Z tobą - dodałem, przypominając sobie mało efektywną, samotną wycieczkę sprzed niespełna pół godziny. Bez zbędnych wyjaśnień wstaliśmy i zaczęliśmy iść w kierunku, w którym poszedłem wcześniej. Przez kilka pierwszych minut nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. W pewnym momencie zwolniłem kroku i z rosnącym niepokojem zorientowałem się, że krótka trasa, którą opracowałem w głowie, zaczyna zanikać. Wiedziałem, o czym to świadczy. Zacząłem desperacko wpatrywać się najpierw w swoje nogi, a gdy to nie przyniosło efektu, w wilka idącego obok mnie.
Nazywam się Ruten. Jestem tu, w lesie... tu, w lesie, w WSJ. Ten basior, to... znam go. To Azair. Co tu robimy?
Dopiero po dłuższej chwili, którą spędziliśmy w milczeniu, zacząłem przypominać sobie szczegóły naszych zajęć.
Kilka razy odetchnąłem głębiej. Od dziecka cierpiałem na nagłe, krótkotrwałe zaniki pamięci, tamtego dnia połączyły się one jednak z jakimś nieprzyjemnym uczuciem niepokoju. Czułem się już zupełnie rozbity.
Mundus
Wszedł do jaskini, gdzie od kilku godzin siedział poseł. Przez chwilę obawiał się, w jakim stanie pozostawił go Azair, szybko jednak przekonał się, że jest aż nazbyt normalnie, niemal tak, jakby skazaniec przebywał tam z własnej woli.
Usiadł nad szczeliną, przez którą z dołu wyglądał młody basior, sprawiający teraz wrażenie zaniepokojonego. Ale tylko zaniepokojonego.
- Dlaczego odszedł? - zapytał od razu - dlaczego zostałem sam?
- Musieliśmy się zamienić. Ja też wyjdę za kilka godzin, a wtedy przyjdzie tu następny wilk.
- Kim... kim właściwie jesteście? - zadrżał - dlaczego trzymacie mnie w tej dziurze... - sytuacja zaczynała robić się coraz mniej spokojna. Trzeba było jakoś wyciszyć pacjenta.
- Nie pytałeś o to mojego poprzednika? - mruknął ze znużeniem, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zależało to od posła, ale od Azaira, który był dość roztropny, aby poprowadzić rozmowę w wygodny dla siebie sposób i nie usłyszeć trudnych pytań - widzisz, przyjacielu, prowadzimy badanie. Wybacz te niekomfortowe warunki, nie mieliśmy możliwości znaleźć chętnych.
- Co się ze mną stanie? - zapytał wilk, szerzej otwierając oczy.
- Jeśli będę mieć na to jakikolwiek wpływ, z mojej strony mogę cię zapewnić, że wrócisz do domu cały i zdrowy. Mogę zapytać, z kim mam przyjemność?
- Endark - odpowiedział szybko młodzieniec.
- Miło mi. Powiedziałeś wcześniej... że od niedawna jesteś posłem w WSJ. skąd pochodzisz?
- Mieszkałem tam od dziecka, ale moja rodzina nie należała do żadnej watahy. Przybyli z północy, na niedługo przed moim urodzeniem. Ale... - nerwowo zawiesił głos. W ciemności dało się dostrzec jego zmarszczone brwi. Wyglądało na to, że trzeba zmienić taktykę.
Dobrze było zainteresować się imieniem wilka. To podniosło jego status w tym badaniu do pełnoprawnego jego uczestnika, Endark przestał być przedmiotem i miał powód, by tak też się nie czuć. Kolejnym krokiem było pytanie o dom rodzinny, coś, co przez sam wzgląd na swój udział w kształtowaniu psychiki i ducha dziecka ma największą szansę na bycie dobrze wspominanym. Nie bez znaczenia był też fakt, że opowiadanie swojej historii często sprawia wilkom przyjemność, a to już prawo biologii mózgu, trudne do przeskoczenia. Najwyraźniej jednak ten basior oprócz poczucia bezpieczeństwa łączył swoje dzieciństwo z czymś, czego wolałby unikać, lub po prostu przeszedł już do późniejszych, bardziej bolesnych wspomnień. W tej sytuacji Mundurek postanowił wykorzystać bardziej przewrotny sposób wywoływania emocji. No cóż, jeśli bawią się już w oswajanie tego wilka, a Azair pozostawił go tutaj uspokojonego, prawdopodobnie celowo uspokojonego, teraz to Mundurek może troszkę pokombinować.
Dobrze było zainteresować się imieniem wilka. To podniosło jego status w tym badaniu do pełnoprawnego jego uczestnika, Endark przestał być przedmiotem i miał powód, by tak też się nie czuć. Kolejnym krokiem było pytanie o dom rodzinny, coś, co przez sam wzgląd na swój udział w kształtowaniu psychiki i ducha dziecka ma największą szansę na bycie dobrze wspominanym. Nie bez znaczenia był też fakt, że opowiadanie swojej historii często sprawia wilkom przyjemność, a to już prawo biologii mózgu, trudne do przeskoczenia. Najwyraźniej jednak ten basior oprócz poczucia bezpieczeństwa łączył swoje dzieciństwo z czymś, czego wolałby unikać, lub po prostu przeszedł już do późniejszych, bardziej bolesnych wspomnień. W tej sytuacji Mundurek postanowił wykorzystać bardziej przewrotny sposób wywoływania emocji. No cóż, jeśli bawią się już w oswajanie tego wilka, a Azair pozostawił go tutaj uspokojonego, prawdopodobnie celowo uspokojonego, teraz to Mundurek może troszkę pokombinować.
- O czym rozmawialiście? - zapytał nagle, przerywając rozmyślania wilka, wyglądające na dosyć ponure.
- Teraz?
- Przed chwilą.
- A... - wzruszył ramionami, jednak równocześnie podniósł się i przysunął do szczeliny, która służyła mu teraz za okno. Mundus z zadowoleniem kilkukrotnie stuknął ogonem w kamienne podłoże. Endark mówił dalej - o mojej ukochanej.
Basiorek musiał być nią naprawdę zauroczony. Jego oczy niemal świeciły się z przejęcia. Zamyślił się na chwilę, Mundurkowi wydawało się, że wilk powraca pamięcią do treści tamtej rozmowy. W końcu wyrwał się z zadumy i zapytał:
- To ty jesteś "czaplą"?
- Teoretycznie nie, ale w praktyce chyba najbardziej czaplą z nas wszystkich. A więc no, zapewne ja - jego rozmówca uśmiechnął się lekko.
- Aha. A... - Endark chciał chyba zadać jeszcze jakieś pytanie, ale powstrzymał się.
Mundurek rzadko rozmawiał z obcymi bez potrzeby. Słowa często stanowiły w jego pracy miarę dobrze wykonanego zadania. Ważył każde zdanie, nadawał mu określoną barwę i dobierał odpowiednie wyrazy, mniej lub bardziej nacechowane emocjonalnie, aby wreszcie niemal doskonale dopasować treść do przekazu, a przekaz do efektu. To była jego manipulacja. Działała momentami lepiej, niż tego chciał, czasem przekraczając swoim wynikiem granicę jego świadomych czynów. A proste rozmowy, które nie miały wielkiej wartości merytorycznej, z wilkami, które nie miały ogromnego wpływu na losy jego świata? Traktował je trochę jak ćwiczenia i być może element ocieplania wizerunku. Był przyzwyczajony do bycia traktowanym jak "coś innego". Nie był wilkiem. Wiele z tych psowatych odczuwało do niego podświadomą niechęć, co dosyć łatwo dawało się wyczuć. A to tylko pogłębiało rosnącą z każdym rokiem życia niechęć do wilków i w zasadzie wszystkiego, co mogło się do niego odezwać. Przyzwyczajony do ciągłego zagrożenia koniecznością walki, zdążył ją już niemal polubić. A słowa wbrew wszelkim pozorom niejednokrotnie mogły być w niej taką samą bronią, jak szpony.
Choć może w głębi duszy potrzebował takich rozmów i każde życzliwe spojrzenie dobrze na niego wpływało. Znowu mógł wtedy szczerze pomyśleć coś dobrego o tych inteligentnych, czworonożnych stworzeniach. Można by rzec, każde ciepłe słowo, które zamienił z jednym z nich ogrzewało jego przemarznięte serce.
Tajemnicza Perspektywa Trzy
- Mam tego dosyć. Do niczego nie dojdziemy w ten sposób - śledczy Silwestr burknął ze złością i odrzucił w bok żyłkę, którym wcześniej rozdzielał kawałki mięsa. Jego frustracja rosła z każdą godziną monotonnej pracy, a po upływie godziny trzeciej nabrał ochoty na powieszenie się na tej żyłce. Leżące przed nim, na wpół już rozłożone ciało anonimowego staruszka wydawało się złośliwie śmiać z jego niedoli. Niczego nie wymyślił. Nadal niczego nie wiedział. Choroba, kurczę.
- Silwestr? A co ty tutaj... - ten szaleniec, Brus, wszedł do środka.
- Co chcesz?
- Możesz mi przypomnieć, co tu właściwie robisz?
- Analizuję. Dowody.
- A, a no tak - basior podrapał się w głowę - jak idzie?
- Nie idzie. Nie możemy uznać, że ludzie przeprowadzili na nim jedną z tych swoich operacji i wyrzucili do lasu? Może zrobił coś sobie, złapali go i zaszyli?
- Nie... - Brus w zamyśleniu pokręcił głową - to chyba nie to.
- Z drugiej strony - stropił się pierwszy wilk - to mała ranka. Nikt normalny nie szyłby takiego skaleczenia, nawet człowiek.
- Chyba, że coś jest pod spodem - mruknął poważnie Szkło, który właśnie znalazł się w jaskini.
- O nieee, jeszcze tylko jego mi tu brakowało - analityk śledczy znów chwycił w pysk swoją żyłkę i zaczął kompulsywnie zwijać ją w kłębek - co ma być pod spodem? niedopałek papierosa? Komplet pościeli w stokrotki? Popielniczka wypełniona deszczówką? - kończąc wyliczać, sam do siebie uśmiechnął się pod nosem.
- Znajdziemy to - kiwnął głową Brus. Jego rozmówca tylko prychnął drwiąco.
- Mogę zobaczyć? - wtrącił jeszcze raz szczeniak, siadając obok Silwestra.
- A patrz, co mi tam... - ten wzruszył ramionami, kątem oka przyglądając się młodszemu koledze, który pazurem przepiłował szew i delikatnie rozerwał tkanki ofiary, zmiękczone przez wielodniowe leżenie w upale. Szczeniak przez chwilę przyglądał się temu, co mieściło się we wnętrzu i nie oszukując się, nie dostrzegł kompletnie niczego nadzwyczajnego. Tak jak wcześniej mówił analityk, wyglądało to na zwykłe skaleczenie, nacięcie sięgające ledwie skóry, którego tak na dobrą sprawę nawet nie trzeba było zaszywać. Westchnął.
- Czekaj - usłyszał zza pleców alarmowy głos Silwestra. Gwałtownie nastawił uszu - zobacz. No, Szkiełko - wilk poklepał szczeniaka po plecach i wskazał na coś wystającego spomiędzy niemal rozpływających się mięśni - to coś, to nerw. Uszkodzony - dwoma pazurami równocześnie dotknął dwóch końców jakiejś cienkiej, mazistej nitki - to samo się nie przerwało. Mięsień musiałby być uszkodzony, a z tego co widzę... chyba nie był.
- No tak. I co wnosi to do naszej sprawy? - zapytał trzeźwo śledczy Brus.
- Niewiele.
Wszyscy trzej zasępili się. Każdy członek WWN oczywiście chciał żyć w bezpiecznym miejscu, a jego bezpieczeństwo w dużej mierze zależało od skuteczności pracy śledczych i strażników. Trudno, nie zawsze można wygrywać. Sprawa wyglądała jakoś dziwnie podejrzanie, ale nikt nie miał ani narzędzi, ani pomysłu, który mógłby przyczynić się do jej rozwikłania.
- To co? Jutro idziemy gdzieś go zakopać? - dał się słyszeć niezdecydowany głos Brusa.
- Potrzymam go tu jeszcze kilka dni, wewnątrz jest chłodno, zahamuje to rozkład - odparł analityk - ale cudów nie ma. Jeśli do niczego nie dojdę, a podejrzewam, że nie dojdę, zaniesiemy ciało z powrotem, skąd je wzięliśmy i zrobimy jakiś mały pogrzeb.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz