Wysokie śniegi przysypały wejście do jaskini medycznej niemalże do połowy. Pomimo pozornej trudności w przechodzeniu, Domino spostrzegła, że ciepło dużo lepiej utrzymuje się, mając jakąkolwiek barierę przed wiatrem. Izba przyjęć była o wiele przyjemniejsza do przesiadywania niż samotna pusta jaskinia, z której wyprowadziły się już wszystkie jej dzieci, więc żeby nie popaść w zimowe przygnębienie zbyt głęboko, lubiła przychodzić tu, nawet jeśli z byle powodu.
Otrzepała się na wejściu z drobinek lodu, westchnęła z ulgą.
- Ale nam się ładna zima trafiła tego roku.
- Och, co? A, tak, ładnie.- Delta prawie oderwał się od przeglądania zapasów leków.
Był dzisiaj w wyjątkowo dziwnym humorze. Co prawda, zawsze był lekko oderwany od rzeczywistości i gdyby mógł to nie jadłby i nie pił, byle tylko zostawić sobie nieco więcej miejsca na pracę, ale dzisiaj czuć było nienazwane, ale drażniące jego skórę napięcie, które stroszyło mu futro na karku.
- Dopiero ranek, a ty już wyglądasz, jakbyś przepracował dwa dni bez odpoczynku.- Westchnęła położna.
Delta posłał jej tylko przelotne, lekko żartobliwe spojrzenie, jakby wcale się tak bardzo nie pomyliła w przypuszczeniach, co podskórnie ją zirytowało.
“Temu to tylko kroplówkę podłączyć”- pomyślała. Zabawy z igłami to jednak nie jej konik.
-Myślałem, że masz wolne dzisiaj.- Mruknął, w tym czasie przesypał jakiś proszek z jednego słoiczka do glinianej miseczki. Miseczki autorstwa Domino oczywiście.- Nikt nie jest u nas w ciąży.
- To cię zaskoczę.- Podeszła bliżej, zaglądając mu przez ramię.- Brzoza od jesieni zarzeka się, że jest. Nie wiem z kim, nie chce mi zdradzić, ale ma symptomy.
-Symptomy? Tak jak 3 ostatnie razy…?
- M-może...ale zrozum, Brzoza bardzo chce zostać matką. Nie jej wina, że czasami nadinterpretuje pewne rzeczy, jeśli tak bardzo tego oczekuje.- Cmoknęła zmartwiona.- Ale tak. Jeśli tym razem też się pomyliła, będę musiała szepnąć słówko o wizytę do psychologa.
Basior westchnął, jakby zgadzając się z koleżanką z pracy. Chwila ciszy pozwoliła jej przeczytać pożółkłe papiery w nieładzie porzucone na jesionowym blacie.
-Nalotnik gardła…? -Wyrecytowała zbita z tropu.
Basior szybko położył łapy na notatkach, chciwie ich strzegąc, a flakon z zielonkawym płynem upadł potrącony bokiem do miski.
-Oj, ahh!.- W panice próbował uratować recepturę. - Świetnie…kto teraz będzie potrzebował proszek na wymioty w maści na odleżyny.
- Coś się tak rzuciłeś na te kartki no, ajj.- Próbowała też jakoś pomóc.- Nie było potrzeby tak reagować.
- Nie było potrzeby czytać prywatnych notatek.- Parsknął medyk, trąc łapą o skroń.- Stoisz za blisko.
Waderę odtrąciła nieuprzejmość przyjaciela, zwykle się tak nie zachowywał. Szkoda było leków, fakt, ale niesprawiedliwie przecież było się na niej tak wyżywać.
- Dobrze, przepraszam.- Pokręciła głową, nie chcąc dolewać oliwy do i tak piekącego ją ognia.- Ale nie ma tego złego, na pewno masz zapasy na zimę. Zawsze masz.
- Tego proszku? A widziałaś, żeby imbir u nas rósł?
-Delta..- Syknęła na niego trochę za głośno, wzbudziła zainteresowanie wszystkich pacjentów w leżakowni. Szybko ściszyła głos, zażenowana.- Więc skąd ty masz ten imbir?
Basior posłał jej kolejne spojrzenie, jakby niedowierzając jej zdolnościom dedukcyjnym.
-Z wioski. Mają tam taki sklepik spożywczy. - Czuła, że miał coś na języku dużo bardziej ciętego, ale powstrzymał się, widocznie zmęczony.
Spojrzenie wilczycy przeleciało ponad zimowy krajobraz zaśnieżonych sosen prosto na szare kłęby dymu unoszące się z odległych o kilka kilometrów kominów.
- Ale nam się ładna zima trafiła tego roku.
- Och, co? A, tak, ładnie.- Delta prawie oderwał się od przeglądania zapasów leków.
Był dzisiaj w wyjątkowo dziwnym humorze. Co prawda, zawsze był lekko oderwany od rzeczywistości i gdyby mógł to nie jadłby i nie pił, byle tylko zostawić sobie nieco więcej miejsca na pracę, ale dzisiaj czuć było nienazwane, ale drażniące jego skórę napięcie, które stroszyło mu futro na karku.
- Dopiero ranek, a ty już wyglądasz, jakbyś przepracował dwa dni bez odpoczynku.- Westchnęła położna.
Delta posłał jej tylko przelotne, lekko żartobliwe spojrzenie, jakby wcale się tak bardzo nie pomyliła w przypuszczeniach, co podskórnie ją zirytowało.
“Temu to tylko kroplówkę podłączyć”- pomyślała. Zabawy z igłami to jednak nie jej konik.
-Myślałem, że masz wolne dzisiaj.- Mruknął, w tym czasie przesypał jakiś proszek z jednego słoiczka do glinianej miseczki. Miseczki autorstwa Domino oczywiście.- Nikt nie jest u nas w ciąży.
- To cię zaskoczę.- Podeszła bliżej, zaglądając mu przez ramię.- Brzoza od jesieni zarzeka się, że jest. Nie wiem z kim, nie chce mi zdradzić, ale ma symptomy.
-Symptomy? Tak jak 3 ostatnie razy…?
- M-może...ale zrozum, Brzoza bardzo chce zostać matką. Nie jej wina, że czasami nadinterpretuje pewne rzeczy, jeśli tak bardzo tego oczekuje.- Cmoknęła zmartwiona.- Ale tak. Jeśli tym razem też się pomyliła, będę musiała szepnąć słówko o wizytę do psychologa.
Basior westchnął, jakby zgadzając się z koleżanką z pracy. Chwila ciszy pozwoliła jej przeczytać pożółkłe papiery w nieładzie porzucone na jesionowym blacie.
-Nalotnik gardła…? -Wyrecytowała zbita z tropu.
Basior szybko położył łapy na notatkach, chciwie ich strzegąc, a flakon z zielonkawym płynem upadł potrącony bokiem do miski.
-Oj, ahh!.- W panice próbował uratować recepturę. - Świetnie…kto teraz będzie potrzebował proszek na wymioty w maści na odleżyny.
- Coś się tak rzuciłeś na te kartki no, ajj.- Próbowała też jakoś pomóc.- Nie było potrzeby tak reagować.
- Nie było potrzeby czytać prywatnych notatek.- Parsknął medyk, trąc łapą o skroń.- Stoisz za blisko.
Waderę odtrąciła nieuprzejmość przyjaciela, zwykle się tak nie zachowywał. Szkoda było leków, fakt, ale niesprawiedliwie przecież było się na niej tak wyżywać.
- Dobrze, przepraszam.- Pokręciła głową, nie chcąc dolewać oliwy do i tak piekącego ją ognia.- Ale nie ma tego złego, na pewno masz zapasy na zimę. Zawsze masz.
- Tego proszku? A widziałaś, żeby imbir u nas rósł?
-Delta..- Syknęła na niego trochę za głośno, wzbudziła zainteresowanie wszystkich pacjentów w leżakowni. Szybko ściszyła głos, zażenowana.- Więc skąd ty masz ten imbir?
Basior posłał jej kolejne spojrzenie, jakby niedowierzając jej zdolnościom dedukcyjnym.
-Z wioski. Mają tam taki sklepik spożywczy. - Czuła, że miał coś na języku dużo bardziej ciętego, ale powstrzymał się, widocznie zmęczony.
Spojrzenie wilczycy przeleciało ponad zimowy krajobraz zaśnieżonych sosen prosto na szare kłęby dymu unoszące się z odległych o kilka kilometrów kominów.
Obiecała sobie, że pójdzie tam po wizycie Brzozy. I po tym jak nakarmi siłą tego markotnego fuflona.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz