poniedziałek, 8 lipca 2019

Od Azaira Ethala CD Rutena - "Motyl Nocny"

Azair szedł obok Rutena, rozglądając się dookoła.
Nie był właściwie pewien, po co w ogóle został wyciągnięty z jaskini, ba, po co odciągnięto go od rozmowy z wilkiem, skoro tak dobrze się bawił. W normalnych okolicznościach zacząłby coś podejrzewać i z właściwą sobie niepewnością mierzyłby towarzysza spojrzeniem, jednak jego towarzyszem był Ruten - jego jedyny mentor, klejnot jego serca. Ufał mu.
Nagle poczuł coś dziwnego.
Tyle czasu spędzał z bordowym wilkiem, że nauczył się jako- tako rozpoznawać jego uczucia, humory czy intencje (chociaż nie na sto procent; wątpił, czy ktokolwiek kiedykolwiek będzie w stanie rozumieć Rutena. Nawet Mundus najwidoczniej miał z tym problemy).
Zerknął na swojego nauczyciela i zauważyszy, że ten dziwnie się... Może nie spiął. Spięte mięśnie w takiej sytuacji byłyby sygnałem oczekiwania na niebezpieczeństwo, ostrzeżeniem bądź reakcją na wyjątkowo niepokojące myśli. Ruten nie wyglądał, jakby takowe go dręczyły. Był więc bardziej... Otępiały! Tak, tego słowa brakowało Azairowi.
Biały basior zatrzymał się, to samo uczynił po chwili Ruten, parę kroków przed nim.
— Coś nie tak? — zapytał bordowy wilk, nawet nie odwracając głowy.
— Miałem zapytać o to samo — odpowiedział Azair, zbliżając się do towarzysza niczym do ptaka, którego nie chciał spłoszyć.
— Wszystko jest w najlepszym porządku — skwitował Ruten po chwili ciszy takim tonem, jakby chciał przekonać nie tylko Azę, ale i siebie samego.
Biały wilk już, już miał odpuścić, pewien, że w razie czego Ruten wyjaśniłby mu, o co chodzi, ale nie spodziewał się, że ta sytuacja nastanie w następnej sekundzie.
— Od dzieciństwa czasem zdarzają mi się krótkotrwałe zaniki pamięci — wyznał, wbijając wzrok w swoje łapy. — Szybko mijają, ale jednak są...
— Nieprzyjemne — wpadł mu w słowo Aza, kończąc dyskusję. Nie chciał kontynuować tematu.
Nagle rozległ się dziwny odgłos.
— Słyszałeś? — zapytał Ruten, rozglądając się dookoła.
— Taaa... — mruknął Aza.
Co dziwniejsze niż niewiadomego pochodzenia odgłosy w środku lasu, od razu, gdy usłyszał dźwięk, zapomniał jego brzmienia, pozostawiając w otchłaniach pamięci tylko ulotne echo jego obecności.
— To właśnie słyszałem wcześniej — powiedział bordowy wilk, ruszając przed siebie. Aza zrównał się z nim krokiem, nie ustępując mu pola w patrolowaniu terenu.
Po chwili usłyszał cichy szelest trawy za nimi, który jednak szybko ustał. Zatrzymał się i powoli odwrócił głowę, w polu widzenia napotykając... Dzika.
Nie był to jednak zwyczajny dzik. Był mniejszy od typowego przedstawiciela swojego gatunku, miał jakby jaśniejszą sierść i był... Smuklejszy, jeśli można go tak nazwać. Nie bał się Azaira i Rutena, wręcz przeciwnie, wyglądał, jakby łaknął ich obecności. Spoglądał na nich wzrokiem o wiele inteligentniejszym, jakim zwykle patrzą dziki.
I mimo, że na pierwszy rzut oka wyglądał całkowicie normalnie, a jego wygląd nie odbiegał od normy, dało się wyczuć w kościach, że jest jednak... Inny. Nowy. Niepokojący.
Ciekawy.
— W zasadzie jest już pora obiadowa — odezwał się Ruten cicho, jakby bojąc się spłoszyć zwierzę. Dzik nie wyglądał jednak na przestraszonego, bo jakby bardziej nadstawił uszu, żeby chłonąć słowa.
Azair złączył się ze swoim nauczycielem spojrzeniami i na niewypowiedziane "trzy" rzucili się na zwierzę.
Spodziewające się ucieczki wilki aż uniosły brwi ze zdziwienia, gdy dzik, zamiast biec gdzie pieprz rośnie, doskoczył do nich, obnażając brzuch. 
Ruten wzruszył ramionami, poderżnął mu gardło i zarzucił sobie na plecy.
— Dziwne — stwierdził, ale nie wyglądał na przejętego, jakby na co dzień łapał dziki- kamikadze.
Azair, sam sobie nie dowieżając, również się nie przejął. Mimo że zdrowy rozsądek nakazywał mu sceptyczność, przyjął samobójczy obiad ze spokojem i pewną dawką nudy.
Oboje ruszyli z powrotem do jaskini, natychmiast zapominając o okolicznościach złapania dzika, a w ich umysłach zostało wspomnienie pościgu i polowania, jakby zasadzone tam przez niewidzialną dłoń.


Na miejscu Ruten zrzucił z pleców nieżywego dzika i przeciągnął się, chcąc dać ulgę mięśniom po wysiłku.
Azair położył się wygodnie w pewnym oddaleniu do Mundusa i ziewnął głęboko.
— Co z nim? — zapytał, wskazując łbem na posła, który na te słowa obruszył się dziko.
— Ja mam imię! — zaprotestował.
— Tak, tak... — Azair spojrzał na niego wyczekująco, oczekując sprostowania.
— Endark — oznajmił wilk z pewną dumą.
— ... Endarku — dokończył biały basior.
Ruten w tym czasie brał się za porcjowanie dzika, gdy nagle...
Zjedz mięso, odezwał się głos w głowie Azy.
Nie jadam mięsa, odparł Azair, pewny, że to Hadelle się z nim droczy. Ale nie... Ten głos był męski, rozkazujący.
Poczuł jednak palącą potrzebę spożycia dzika, jakby chęć jedzenia była jego jedynym celem w życiu. Rozejrzał się po reszcie.
Ruten wpatrywał się w mięso z błogością, na pysku Mundusa głodowa rozpacz mieszała się z obrzydzeniem, a Endark obserwował martwego dzika z prawdziwym pożądaniem.
Cała trójka (wyłączając Endarka, znajdował się za daleko) rzuciła się na posiłek, jakby nigdy nic innego na świecie nie istniało. Gdy tylko Aza i Ruten dotknęli zębami mięsa, a Mundus zanużył w nim dziób, zrobiło się tak jasno, że Aza musiał przymknąć oczy, a gdy je otworzył...


Aż ścięło go z nóg, tak, że musiał przytrzymać się stojącej obok szafki. Nie znajdowali się już w jaskini na terenach WSJ, ale w normalnym pokoju. Na ścianach tkwiła podniszczona, czerwona tapeta, a kanapa nadgryziona zębem czasu, wspomniana wcześniej drewniana szafka i duże biurko gdzieś w rogu z lustrem powieszonym nad nim były jedynymi meblami w pomieszczeniu. Stary, brązowy dywan z przeceny pałętał się pod nogami.
Kiedy Azair nieco ochłonął, zaczął się zastanawiać, skąd wie, jak te przedmioty się nazywają. Ze zdziwieniem odkrył, że w pamięci ma nazwy wszystkiego, czego do tej pory nie znał. Wspomnienia lodówki, suszarki i latarki latały mu z tyłu głowy.
Uśmiechnął się, rozbawiony absurdem całej tej sytuacji i przejechał dłonią po włosach.
Chwila moment.
Jaką dłonią? Jakich włosach?
— Azair? — odezwał się Ruten z boku. Aza odwrócił się do niego i zamarł.
— Jasny gwint — zaklął, a potem zrobił to ponownie. Przecież on nie klnie!
Ale sytuacja widocznie tego wymagała, bowiem zamiast znajomego, bordowego, wilczego przede wszystkim ciała stało przed nim ciało najzupełniej ludzkie.
Mężczyzna o głosie Rutena był niższy od Azy, szczupły, miał bordowe włosy z prawie niewidocznymi brązowymi odrostami, jaszczurze oczy ukryte za okularami, które teraz opadły mu na czubek nosa, a ubrany był w stylu biednego studenta – miał na sobie bordowy golf i jeansowe spodnie, a do tego podniszczone adidasy.
— Cholera — zaklnął Aza znowu, widząc, że za Rutenem kryje się ktoś jeszcze.
Mundus! To musiał być Mundus, ale ten również był człowiekiem. Chudy jak szczapa, wysoki, z niebieskimi włosami i azjatyckimi rysami, ubrany w granatową koszulkę z długim rękawem oraz zwyczajne, ciemnopomarańczowe spodnie. Wyglądał na najstarszego z całej trójki.
Azair szybko podbiegł do lustra.
Przywitało go odbicie mężczyzny o ostrych rysach, białych, wygolonych po bokach głowy włosach, oczu bez śladu tęczówek czy źrenic, z piercingiem w miejscach, które również miał zakolczykowane jako wilk. Spojrzał w dół. Miał na sobie białą koszulę z zawadiacko rozpiętymi pierwszymi guzikami i czarne spodnie sprasowane na kant oraz przetarte glany. Z szyi zwieszało mu się parę naszyjników, a na długich palcach miał parę srebrnych pierścionków.
— Cholera, co tu się stało? — zapytał sam siebie, jednak na tyle głośno, żeby pozostała dwójka go usłyszała.
— Ostatnie, co pamiętam — odparł Mundus — to to, że jedliśmy dzika.
— Jesteś ptakiem! — zaprotestował Azair, w którego myślach jednak widocznie ukształtowane było wspomnienie wspólnego posiłku.
— Nie jest ptakiem — mruknął Ruten. — Już nie.
Po chwili narady postanowili rozejrzeć się po mieszkaniu. Z każdą mijającą minutą Azair przypominał sobie każdy fragment ze swojego ("swojego") ludzkiego życia.
Najdziwniejsze jednak było to, że Aza pamiętał też dokładnie wilcze życie.
Białowłosy wyszedł z pokoju zdającego się być gabinetem Rutena (biurko tak bardzo przypominało kamień, na którym pracował, że nie było mowy o innej opcji) i ruszył korytarzem. Pokoi nie było dużo, zaledwie pięć. Azair otworzył drugie drzwi po prawej, za to Mundus udał się do ostatnich, na końcu korytarza. Ruten wybrał te po lewej.
Aza zamknął za sobą drzwi i od razu zorientował się, że to pomieszczenie należy do niego.
Proste łóżko, biurko, mała szafka na ścianie, na szafce przytulanka (czy ktokolwiek jeszcze pamięta Kamyka?), ale najbardziej w oczy rzucały się setki zdjęć w biało- czarnych ramkach na ścianie naprzeciwko łóżka i sąsiednich, tak, aby Aza, kładąc się spać, miał je przed oczami.
Na każdym był Azair wraz z Rutenem i Mundusem albo każdy osobno. To nad jeziorem, to w domu na kanapie, to na jakiejś imprezie. Aza musnął dłonią parę zdjęć. W paru miejscach wisiało kilka pustych ramek.
Uwagę jednak przyciągały dwa zdjęcia w rogu, powieszone jakby w oddaleniu od reszty. Na jednym był mały Aza w ramionach Matki. Mężczyzna od razu ją poznał. Na drugim Aza- nastolatek stojący obok Ojca.
Białowłosy podszedł bliżej, dotknął palcem roześmianej twarzy Matki.
— Otwarte, więc wchodzę — oznajmił nagle Ruten, otwierając drzwi. — Masz co...
Zamilkł nagle, zapewne zdziwiony obecnością wszystkich tych zdjęć, ale zaraz opamiętał się. Wyglądał, jakby nigdy nie był w tym pokoju w "ludzkim życiu".
Zapadła cisza, której Aza ani myślał przerywać. Wpatrywał się w białe oczy Matki, takie same jak jego.
Potrząsnął głową, żeby odgonić od siebie jej wspomnienie. Odwrócił się do Rutena.
Do głowy wpadła mu banalna rzecz, przynajmniej dla ludzi. Wyłączył myślenie i podszedł bliżej mężczyzny. Potem jeszcze bliżej.
Aż w końcu złapał go za materiał golfu i przycisnął swoje usta do tych jego.
W klatce piersiowej eksplodowało mu uczucie bliskości i dziwnego ciepła; aż mruknął pod nadmiarem emocji. Nie przeszkadzało mu w ogóle, że Ruten nie odwzajemnia pocałunku. Cieszył się chwilą, choćby miała być tak ulotna jak uwiecznione na jego zdjęciach momenty. Położył dłoń na policzku Rutena.
— Musicie to zobaczyć! — rozległ się głos Mundusa. Azair odsunął się od mężczyzny. Przypomniał sobie, że na paru filmach po pocałunku facet głaska swoją kobietę po policzku; uczynił to więc, uśmiechając się cwaniacko kątem ust, po czym wyszedł i ruszył tam, gdzie przedtem udał się Mundus.
Pomieszczenie okazało się kuchnią, urządzoną w ten sam spartański sposób co reszta mieszkania. Lodówka, blaty, kuchenka, stół z trzema krzesłami, zlew. Ale poza tym pod wolną ścianą znajdowało się leżące poziomo otwarte urządzenie chłodzące mniej- więcej wielkości człowieka. Mundus pochylał się nad nim i przyglądnął zawartości. Aza podszedł bliżej i aż gwizdnął.
— No proszę — wymamrotał. Zawartością było bowiem truchło człowieka, mężczyzny.
— To to jeszcze nic — odparł Mundus i podał mu zapisany kawałek papieru. Azair przeczytał wiadomość.
"Jeśli chcecie wrócić do swojego wymiaru, spotkajcie się ze mną w klubie na ul. Srebrnej Jabłoni 5"
W tym momencie Ruten wszedł do kuchni, a Aza bez słowa podał mu świstek.
— Idziemy tam? — zapytał bez zbędnych ceregieli.

< Ruten? Jak ja uwielbiam wtrącać takie pierdoły do właściwej akcji :D >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz